Rafał Stec: Sport tylko dla prawdziwych kobiet

Czy rządzący sportem nie powinni, by nie wyrządzać nieodwracalnej w skutkach krzywdy innym genialnym dziewczynom, rozważyć wytyczenie ostrej granicy - masz żeńskie genitalia i czujesz się kobietą, to nią jesteś, bez rozdzielania każdego włosa na czworo? Zwłaszcza że wyniki obecnie przeprowadzanych testów sami naukowcy opatrują słowami "interpretacja" i "niejednoznaczny"? Oficjalnych protestów może przybywać, tak jak przybywa sportsmenek o męskiej muskulaturze

Wszystkiemu winne parytety. Bez odwiecznego w sporcie ducha postępowości, którego złośliwie nie zauważają nie tylko feministki, nie wybuchłaby afera z płcią Caster Semenyi.

Gdyby wszyscy rywalizowali ze wszystkimi, w jednej wielkiej kategorii open, nie obchodziłoby nas, czy jakaś sztangistka nie chowa pod kostiumem sztangisty. Niestety, niewygodnym skutkiem ubocznym byłby dążący do zera odsetek kobiet dopuszczonych do zawodów sportowych - panie przecież, z góry przepraszam za wulgarną dosadność, wypadają gorzej w niemal każdej konkurencji, co czasem widać gołym okiem na boisku (patrz gry zespołowe), a czasem na tablicy wyników (patrz tam, gdzie klasę zawodnika odmierzamy w metrach, minutach, kilogramach). Ba, najwybitniejsze sportsmenki z trudem dorównują przeciętnym sportowcom. Na szczęście dla naszych żon, matek, sióstr i kochanek wprowadziliśmy parytety, po dżentelmeńsku zapraszamy je na niemal wszystkie igrzyska i bez wypominania czegokolwiek rozdajemy te same medale za osiągnięcia, które po prawdzie na medale nie zasługują.

Skutki uboczne też są poważne. Zdarza się, że trzeba badać, czy pani nie jest przypadkiem panem. Nawet jeśli sama (sam?) o tym nie wie. Od tygodnia cały świat usiłuje zajrzeć między nogi biegaczki z Republiki Południowej Afryki i zajadle debatuje nad jej płcią. Debatuje niekiedy uczenie, niekiedy filozoficznie, niekiedy prymitywnie i po chamsku. W pewnym programie TVN 24 dowcip poganiał dowcip, każdy przychodzący do studia miał obowiązek się na podstawie zdjęcia wypowiedzieć, czy Caster to baba, czy jednak chłop, brakowało jedynie podanego wprost apelu, by złota medalistka biegu na 800 m wreszcie ściągnęła majtki.

Test płci: Można wykonać trzy poziomy badań Za badaniem płci stoją szlachetne pobudki - chęć utrzymania fundamentalnej w sporcie zasady równości szans. Panie ścigają się z paniami, ponieważ panowie mają miażdżącą przewagę wynikającą z fizjologii, anatomii, biochemii etc. Wątpliwości rozstrzygają naukowcy, którzy analizują zawodniczkę podejrzewaną o bycie zawodnikiem według przeróżnych kryteriów - od składu chromosomowego i genów, po posturę i jaźń delikwentki.

Metodologia musi budzić kontrowersje, mój instynktowny sprzeciw budzi np. uczestnictwo w konsylium psychologa (radzi wraz z ginekologiem, endokrynologiem i genetykiem). Wyczuwam tutaj skrajną uznaniowość, zresztą wydanie werdyktu w takiej kwestii w ogóle wymaga stworzenia arbitralnej definicji kobiety. Arbitralnej i często kuriozalnej, skoro kobieta, która wygląda "z wierzchu" i wewnętrznie czuje się kobietą, może znienacka usłyszeć, że kobietą nie jest. Przerażające, obarczone nieskończonym ryzykiem błędu, okrutne. Za rzekomą równość szans płacimy straszliwą cenę, o czym boleśnie przekonała się kiedyś nasza Ewa Kłobukowska, która została zadenuncjowana przez zaprzyjaźnione federacje NRD i ZSRR i wyłączona z rywalizacji pań. Bezduszne regulaminy podparte niesprawdzonymi, podważanymi przez samych naukowców metodami złamały jej życie.

Santhi Soundarajan próbowała popełnić samobójstwo. W 2006 roku zdobyła srebro igrzysk azjatyckich w biegu na 800 m, po czym medal jej odebrano. Oblała testy płci.

O "rzekomej" równości szans piszę z premedytacją - wszyscy wiemy, że w karaibskich udach pulsuje wielokrotnie więcej szybkokurczliwych, sprzyjających sprinterom włókien mięśniowych niż w udach przedstawicieli plemion europejskich, ale nie przeszkadza nam to sławić Bolta i jego kumpli. Lekkoatleci często wygrywają dzięki wrodzonym atutom, których natura poskąpiła konkurentom i którym zawdzięczają przewagę nad rywalami nie mniejszą niż kobiety, by tak rzec, częściowo zmaskulinizowane mają nad kobietami bliższymi tradycyjnemu pojmowaniu kobiecości. Równość szans to utopia.

I mnie zdarzało się na imprezach sportowych popadać w konsternację. Widywałem panie, które zapomniały zgolić pekaesy, widywałem u innych bary szersze niż dwudrzwiowe szafy. Kontrowersje były, są i będą, całkiem ich nie wyeliminujemy. Tak jak nie zapobiegniemy tragediom osób cierpiących na tzw. zespół niewrażliwości na androgeny lub transseksualistów, którzy czują się obco we własnym ciele. Nawiasem mówiąc, testy płci zainicjowano w latach 60. dlatego, że zbyt wiele lekkoatletek z krajów bloku socjalistycznego przypominało lekkoatletów. Trenerzy - czy raczej hodowcy - faszerowali je hormonami, a zagraniczni dziennikarze wypytujący, dlaczego pływaczki NRD mówią niskimi głosami, słyszeli, że te ostatnie nie mają śpiewać, lecz pływać. Dramatyczne konsekwencje znamy. Pchająca kulą mistrzyni Europy Heidi Krieger po zakończeniu kariery stała się Andreasem Kriegerem.

Płci południowoafrykańskiej biegaczki nikt by publicznie nie kwestionował, gdyby nie zdobyła złota z miażdżącą przewagą nad resztą stawki, przewagą większą niż legendy tej konkurencji Jarmila Kratochvilova czy Maria Mutola. Jej triumf wywołał skandal, brutalnie wywleczone na wierzch zostało wszystko to, co najintymniejsze, choć sprawa wymaga nadzwyczajnej delikatności i dyskrecji, wokół 18-letniej dziewczyny trwa obrzydliwy spektakl, upokorzający i dla niej, i dla desperacko wymachujących świadectwem urodzenia córki rodziców, którym świat wmawia, że spłodzili mutanta.

Pewnie spłodzili. Rodzice wielu innych mistrzów też. Mistrzów, którym nikt wspaniałego triumfu nie zamienia w koszmar. Podobała mi się wyczytana gdzieś refleksja, że skoro kwestionujemy płeć Semenyi, to należy sprawdzić, czym Michael Phelps (facet o nieproporcjonalnie szerokiej rozpiętości ramion, nieproporcjonalnie krótkich nogach, nieproporcjonalnie wielkich stopach etc) różni się od ryby. Brytyjska - chyba - publicystka w swojej prowokacyjnej hiperboli dociera do sedna - gladiatorami współczesnego sportu karmiącego publikę rekordami wyśrubowanymi ponad ludzką wyobraźnię coraz częściej bywają, przepraszam za słowo, wybryki natury.

Czy rządzący sportem nie powinni, by nie wyrządzać nieodwracalnej w skutkach krzywdy innym genialnym dziewczynom, rozważyć wytyczenie ostrej granicy - masz żeńskie genitalia i czujesz się kobietą, to nią jesteś, bez rozdzielania każdego włosa na czworo? Zwłaszcza że wyniki obecnie przeprowadzanych testów sami naukowcy opatrują słowami "interpretacja" i "niejednoznaczny"? Oficjalnych protestów może przybywać, tak jak przybywa sportsmenek o męskiej muskulaturze. W Berlinie wypatrzyłem więcej lekkoatletek, które wyglądały na lekkoatletów. Coraz skuteczniej optymalizujemy trening i rozwój fizyczny uzdolnionych juniorek, więc wykształcamy cechy z punktu widzenia naszych przyzwyczajeń u płci słabszej niepożądane. A zabroniony jest tylko doping.

Co, u licha, ocenia u Caster wspomniany psycholog, skoro biegaczka nie wątpi, że jest dziewczyną? Bada, czy zebrała wystarczająco bogatą kolekcję butów i torebek? Nie chciałbym, żeby działacze IAAF poinstruowali zwyciężczynię na 800 m, że nie jest kobietą, zabrali jej medal i wykluczyli z profesjonalnego sportu, a ona pewnego dnia urodziła dziecko.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.