Jak Majewski i Małachowski zostali odkryci w Ciechanowie

- Panie, ja 40 lat jestem w sporcie. Nie tak łatwo mnie zniechęcić. Potrafię poznać, co siedzi w człowieku. Wiedziałem, że u Majewskiego potrzebny jest czas, tak jak u każdego dużego chłopaka - opowiada Sport.pl pierwszy trener Tomasza Majewskiego i Piotra Małachowskiego.

Małachowski: Granatami też rzucam daleko

W piątek wychowanek trenera Suskiego Tomasz Majewski zdobył sensacyjny złoty medal olimpijski w pchnięciu kulą.

We wtorek drugi wychowanek trenera Suskiego - Piotr Małachowski - zdobył srebro w rzucie dyskiem.

Obu zawodników kilkanaście lat temu odkrył w Ciechanowie i szkolił trener Witold Suski.

Radosław Leniarski: Pamięta pan pierwszy trening Tomasza Majewskiego?

Witold Suski : - Tomek zjawił się u mnie na stadionie w Ciechanowie, ponieważ jego brat stryjeczny prowadzi grupę skoków i sprintów. Wziął go na trening zaraz jak Tomek zaczął chodzić do liceum, żeby chłopak miał co robić. I zaczął go przygotowywać do trójskoku.

Słucham? Majewski do trójskoku?!

- No, tak. Piętnaście lat temu Tomek ważył niespełna 90 kg, więc trenerowi wydawało się, że będzie miał trójskoczka. Ja mu mówię: Zbyszek, to będzie chłop. Jak będzie miał 22 lata, to wtedy na pewno przyjdzie do mnie. Bo będzie ważył 140 kg. Kościec ma tak potężny, że nie da się go wychudzić.

I zaczął skakać ten trójskok?

- Nie. Z nim w ogóle były poważne problemy. Ze wszystkim. Koordynacyjne, z bieganiem. Tragedia była. Więc Zbyszek zaczął z nim ogólnorozwojówkę, żeby doprowadzać go do kultury, a ja delikatnie zacząłem go przysposabiać do rzutu dyskiem. Potem rozmawiałem z nauczycielem ze szkoły podstawowej na wsi. Powiedział mi, że Tomek w ogóle nie uczestniczył w lekcjach WF-u. Unikał ich, bo tam grali tylko w nogę, albo skakali w dal, a on sobie z tym nie radził.

Ale dlaczego rzut dyskiem? Tam też trzeba mieć znakomitą koordynację...

- No, bo to była wielka tyczka, chuda. Wydawało mi się, że będzie za chudy do kuli. Więc najpierw próbowaliśmy tylko dysku. Potem okazało się że nic z tego nie będzie. Chodziło o to, że Tomek nie miał sprawnych stóp. W dysku potrzeba chwytnych stóp. A on ma stopę nr 15,5. To nie jest stopka, która będzie łapać grunt. Kiedy to się wszystko kupy nie trzymało, powiedziałem: Tomciu, przynieś kulkę, zobaczymy co z tego wyjdzie. Tomciu przyniósł kulki, stanął w rozkroku, w najprostszej pozycji i skrobnął tak, że powiedziałem: Tomciu, odnieś kochany dyski, znaleźliśmy dla ciebie konkurencję!

Podobno jednak miał pan wątpliwości, czy Tomek Majewski będzie świetnym sportowcem...

- Bo przede wszystkim trzeba było pracować nad jego ogólną sprawnością. Krzepę miał, ale nie umiał jej użyć. Dwóch ludzi nad nim pracowało. Pojechaliśmy na mistrzostwa Polski juniorów młodszych. Tomek był ostatni. Co prawda dopiero pół roku pchał kulą, no, ale jednak... Rok później też źle. 14 metrów kulą sześciokilogramową.

Nie niepokoił się Pan, że nic z niego nie będzie?

- Panie, ja 40 lat jestem w sporcie. Nie tak łatwo mnie zniechęcić. Potrafię poznać, co siedzi w człowieku. Wiedziałem, że u niego potrzebny jest czas, tak jak u każdego dużego chłopaka. Mniejsi są sprawniejsi, szybciej łapią technikę i na początku dzięki temu wygrywają. Duzi długo łapią, ale jak już złapią, to mali znikają. Dwa lata i już ich nie ma. Dlatego byłem cierpliwy.

Ale Piotra Małachowskiego to pan chyba nie wynalazł?

- No, jakże nie. Toż to chłopak z Bierzunia. Przyjechał kiedyś ze swoją szkołą na zawody szkolne. Akurat sędziowałem rzut dyskiem, zresztą zawsze to robiłem, wyławiając najzdolniejszych. Podszedł do mnie jego nauczyciel i powiedział: Panie Witku, niech pan spojrzy na tego blondaska - bo Piotrek miał wtedy jeszcze włosy. Pokazałem mu jak się rzuca - mówi nauczyciel - i on zgodził się wystartować na zawodach. Spojrzałem na tego niewysokiego grubaska - miał wtedy tylko 183 cm i 15 lat. Rzucił 31 metrów, czyli wynik żaden. Stwierdziłem, że nawet nie będę go przekonywał, żeby przychodził do mnie na treningi. Ale po zawodach przyszedł znów ten nauczyciel i powiedział: Panie Witku, pan go weźmie, to będzie dobry chłopak. Potem przyszedł sam Piotrek i mnie namawiał. Przekonali mnie.

Zawsze lubiłem próbować. No, i po prawdzie, w środowisku ciechanowskim nie ma zbyt wielkiego wyboru. Już na tych zawodach zauważyłem, że ma żywe nogi, czyli to, czego brakowało Tomkowi. Jedyne, co mnie uderzyło, to właśnie to. Poza tym nic nie umiał.

Za rok miał 193 cm wzrostu i nadal potrafił na kole zatańczyć. A to jest najważniejsze, bo im szybciej się zakręcisz, tym większa siła odśrodkowa i tym dalej rzucisz. Mówię czasem, że trzeba mieć siłę niedźwiedzia i ruchy baletnicy. W lot to rozpoznam. Piotrek jesienią rzucił 31 m na tych zawodach, po ośmiu miesiącach rzucał cięższym dyskiem 48 m, po następnym roku 59 m.

Potrafili pogodzić szkołę z treningami?

- Tomek i Piotr chodzili do szkoły w Ciechanowie, między nimi były dwa lata różnicy. Piotr mieszkał w internacie. Tomek chodził do liceum im. Krasińskiego, gdzie był wysoki poziom, a dla Piotrka szukaliśmy szkoły, bo on asem w nauce nie był, a chodziło o to, aby sobie poradził. A i tak nie chciał się uczyć, gałgan. Mówił, że może pięć razy na trening przyjść, zamiast do szkoły. Nie miałem tam żadnych znajomości w tej szkole, więc nie mogłem mu pomóc. Radził sobie, dwie klasy zrobił, a potem zaocznie skończył. Postawił na sport, postawił.

Jak to jest prowadzić takich niezależnych ludzi, którzy zdaje się i od piwa nie stronią. Po prostu zachowują się jak zwykli ludzie, a są mistrzami?

- Z browarkami to lekka przesada. Tomek może i czasami sobie tego browarka fryknie. Ale Piotrek nie. A w prowadzeniu na treningu obaj są idealni. Ja na treningu z Piotrem odpoczywam.

Oczywiście był pan na stadionie, gdy rzucał Piotr. Chyba dość wyczerpująco psychicznie przeżycie?

- No, tak, ale na koniec byłem w siódmym niebie.

Wy mnie nie wiedzieliście, bo ja muszę siedzieć wysoko, aby koło oglądać z góry. Piotrek widział, gdzie ja jestem. Kilka przebieżek z góry na dół zrobiłem. Jak tylko Piotrek kiwnął w moją stroną, to byłem na dole. Mówiłem mu o nogach, żeby nie spóźniał się z nimi. Przy pierwszym rzucie się rozpiął.

Przecież to był dobry rzut, a pan mówi, że się rozpiął. Co to znaczy?

- Bark za szybko wszedł w obrót i Piotr nie mógł wykorzystać wtedy siły nóg. Dysk musi pokonać jak najdłuższą drogę, aby mieć największą prędkość i ten ruch musi się zacząć od nóg. No i po tej poprawce drugi rzut miał najdłuższy. Na 90 procent możliwości, ale nie można wybrzydzać. Po nim Piotrek tylko mi pokazał, że wszystko OK.

Ja już na rzutach próbnych zleciałem do niego na dół na łeb na szyję, bo tam była tragedia. Naprawdę się przestraszyłem. Pierwszy próbny rzut - 55 metrów. Po prostu wrona poleciała. Drugi był dobry, a trzeci znów zepsuty. Ale co miałem zrobić. Zapiąłem pampersy i czekałem. Tego dnia wypaliłem 25 papierosów, z czego 10 podczas konkursu, a głównie w czasie piątej i szóstej kolejki. Wiedziałem, że jak ktoś Piotrka wyprzedzi, to on już nie odpowie. Było gorąco, widziałem jak przecierał pot z czoła, nogi miał już ociężałe.

Ma piękny tatuaż. Widzę, że ma pan wpływ na Piotrka, pan też kilka tatuaży posiada.

- Trener był głupi jak był w wojsku.

Jest jeszcze co poprawić w technice Piotra, tak aby w Londynie wygrał?

- Jest co poprawiać. Siłowo jest słabszy z wyjątkiem przysiadu. Pełny przysiad ze sztangę 255 kg dwa razy jeden po drugim. Pewnie by podniósł 270, ale to za duże ryzyko. Ja dbam o jego nogi, nie nadwerężam ich na siłowni. Żeby nie stracił. Żeby miał nogi nie przycięte. Żeby były szybkie. Broń Boże przyciąć mu nogi.

Nie świętował wczoraj?

- A czekali tu na niego Tomek, Szymon i Grzesiek Kleszcz. W sumie spotkało się tu na bramie ponad pół tony. Pytałem dziś Piotrka jak było. Odpowiedział, że delikatnie.

Przed finałem Majewski poszedł spać

Tomasz Majewski: Złoto w walce z szatanem

Więcej o:
Copyright © Agora SA