To się miało już nie zdarzyć. Tyle było w ostatnich kilkunastu latach zmian przepisów, które miały zakończyć czasy dominatorów, seryjnych zwycięstw. Dla FIS im więcej różnych zwycięzców w sezonie, tym lepiej dla skokowego biznesu. I rzeczywiście było ich w ostatnich latach wielu. A to sprawiało, że Wielki Poker Svena Hannawalda z 2002 roku wydawał się tak trudny do powtórzenia, jak nigdy wcześniej.
Wiele rzeczy nam się jeszcze dziesięć dni temu wydawało. Że to Niemcy są wielkimi faworytami Turnieju. Że Polacy lecą przez sezon dość stabilnie, ale brakuje wielkiego wzlotu. Że o obronę tytułu przez Kamila może być trudno, skoro ostatni raz to się udało aż 12 lat temu i też w historycznych okolicznościach, gdy Janne Ahonen musiał się tym drugim zwycięstwem z rzędu podzielić z Jakubem Jandą. Kamil Stoch przeskoczył wszystkie oczekiwania. Zebrał pakiet, jakiego jeszcze w Turnieju nie było: komplet turniejowych zwycięstw plus obrona tytułu. Do tego pięć wygranych konkursów Turnieju z rzędu, licząc Bischofshofen sprzed roku (nikt nie ma więcej, po pięć zebrali Hannawald i Helmut Recknagel). Do tego sześć wygranych konkursowych serii z rzędu, tylko w pierwszej w Oberstdorfie i ostatniej w Bischofshofen Stoch był czwarty. A to wszystko w dość wariackim, pełnym nerwów Turnieju, w którym pogoda szalała, skoczkowie o wielkich nazwiskach wzlatywali i spadali, a cała presja była od półmetka na Stochu.
Walter Hofer powiedział w rozmowie z „Neue Zuercher Zeitung”, że gdyby nie system rekompensat za wiatr i belkę, to przez pogodę miałby problem z przeprowadzeniem tego Turnieju. Wiało, padało, nadchodziła mgła, na zeskoku były pułapki w mokrym śniegu. A Kamil leciał dalej. Wielcy skoczkowie upadali, jak Stefan Freitag, albo wpadali w turbulencje, jak Stefan Kraft, którego miejsca w tym Turnieju przypominają wyniki Lotto. Simon Ammann zmieniał buty i pomysły i zdarzyło mu się odpaść nie tylko w pierwszej serii ale i kwalifikacjach. Wszystko falowało. A Stoch leciał. Wzruszony po każdym zwycięstwie, ale spokojny. To była inna radość niż ta Hannawalda sprzed lat, stonowana.
Szwajcarski „Blick” nazwał go po Innsbrucku „wiatroszczelnym”, bo żaden kaprys pogody nie robił na nim wrażenia. Eksperci z Austrii i Niemiec zachwycali się, jak niezawodny jest jego telemark. Ale najbardziej imponowała jego odporność na presję. Aż się przypomniało Soczi 2014 i to poczucie, że jego nic, nawet upadek na treningu, nie jest w stanie wyrwać z tego transu. Miło się to wspomina na 34 dni przed Pjongczang.
Komentarze (6)
Kamil Stoch znów królem Turnieju Czterech Skoczni. Turniej był wariacki, wszystko falowało. A on leciał
Dziś forma drugiego szeregu faluje coraz mniejszą falą, fala gaśnie amplitudą.
Lider zbiera hołdy i mało go wszystko wzrusza. Nawet pogoda go słucha i w czasie jego skoków mu służy - wiejąc wszystkim w pupy.
Mało?
Patrząc trzydzieści klika dni do przodu, polscy widzowie, kibice i kibole niepokoją się niestabilnością dokonań polskich skoczków [narciarzy, panczenistów, saneczkarzy, bobsleistów, szkieletonistów etc.], bo innym nacjom też szczyt formy może być windowany za miesiąc.
Słowem, sprawdzian umiejętności trenera H. [plus dyrektora M i prezesa T. - trenera namawiających do rolowania umów] nam się kroi.