Futbol. Copa Libertadores dla River Plate. Po 19 latach czekania

Nikt jeszcze w Ameryce Południowej nie przeszedł z piekła do nieba tak szybko jak River Plate: w cztery lata od spadku do drugiej ligi do zwycięskiego finału Copa Libertadores z meksykańskim Tigres. - Zastałem River w śpiączce - mówi prezes Rodolfo D'Onofrio. Człowiek, który klub ze śpiączki wybudził i zwrócił ludziom

Odkryty autobus z piłkarzami zrobił rundę honorową już na stadionie, tuż po finałowym rewanżu z Tigres. A wielu kibiców przyszło na mecz z flagami Japonii. River Plate wraca do Japonii: w grudniu, na klubowe mistrzostwa świata, które w Ameryce Łacińskiej są traktowane dużo poważniej niż w Europie. Gdy ostatni raz River tam grało, trofeum nazywało się jeszcze Pucharem Interkontynentalnym. Obecny trener Marcelo Gallardo był wówczas piłkarzem River, podobnie jak dyrektor sportowy Enzo Francescoli. To było ostatnie pokolenie, które potrafiło wygrać dla River Copa Libertadores, południowoamerykańską Ligę Mistrzów. Potem przegrali wspomniany finał Pucharu Interkontynentalnego z Juventusem 0:1. Teraz w finale klubowych mistrzostw świata ma czekać Barcelona. Będzie faworytem, ale to River pojedzie na mistrzostwa jako klub który dokonuje niemożliwego.

Uratowani przez Tigres, pokonali Tigres

Wygrany 3:0 rewanż finałowy z Tigres to tylko kolejny rozdział tej historii. Wcześniej rywale z Meksyku uratowali River Plate skórę w fazie grupowej, bo gdyby mając już pewny awans, nie wygrali w ostatniej kolejce z Juan Aurich z Peru, River odpadłoby z rozgrywek już po pierwszej przeszkodzie. Potem w rundach pucharowych najgłośniejsze były mecze z Boca Juniors i atak chuliganów Boca, po którym czterech piłkarzy River trafiło do szpitala z poparzeniami, mecz został przerwany, a Boca wyrzucone z rozgrywek. I wreszcie finał z Tigres, rywalem z ligi, która jest dużo bogatsza od argentyńskiej i rywalem który wszystko postawił na Copa Libertadores, robiąc przed decydującymi meczami nowy zaciąg piłkarzy, na czele z Andre-Pierre'em Gignacem z Marsylii. A z River jeden z podstawowych piłkarzy, Kolumbijczyk Teo Gutierrez, odszedł przed finałami do Sportingu Lizbona.

Obsesja Copa Libertadores

W Meksyku w pierwszym meczu finałowym było 0:0, w rewanżu River prowadziło po golu Lucasa Alario z 45. minuty, w drugiej połowie kolejne gole strzelali Carlos Sanchez, jeden z motorów napędowych tej drużyny, i obrońca Ramiro Funes Mori, którego pewnie wcześniej niż później zobaczymy w Europie. Tak jak młodego pomocnika Matiasa Kranevittera.

Po 19 latach River wygrało znowu turniej, który często temu klubowi przynosił klęski, mimo że się w nim nieodmiennie uważał za faworyta. Ten trzeci w historii klubu triumf w Copa Libertadores stał się dla River obsesją jak swego czasu dla Realu pogoń za La Decima, dziesiątym Pucharem Europy. Od teraz do River należą trzy najważniejsze trofea w południowoamerykańskiej piłce klubowej: wygrane w 2014 Copa Sudamericana, Recopa, czyli superpuchar, i teraz Copa Libertadores.

"Odejdę tylko w foliowym worku"

A to wszystko niewiele ponad cztery lata po tym, jak stadion River był areną bitwy po spadku z ligi. Pierwszym w 110-letniej historii klubu. Rywale z Boca ten czarny dla River 27 lipca 2011 obchodzili potem co roku jako swoje święto. Kibice po meczu, który zdecydował o spadku bili się między sobą i z policją. Piłkarze musieli schodzić z boiska z eskortą, kibice chcieli też iść po prezesa klubu Daniela Pasarellę. A Pasarella, wielki jako piłkarz River, wielki jako trener, ale fatalny jako prezes, zapowiedział, że z klubu może odejść tylko w foliowym worku.

Oddał w końcu władzę, ale zostawił klub w stanie upadku. W drugiej lidze, z wielkim długiem, z pracownikami, którzy nie mogli się doczekać pensji. Rodrigo D'Onofrio, który w 2013 wygrał wybory na prezesa, mówi, że klub był wtedy w śpiączce. Blisko było do śmierci klinicznej po tylu latach funkcjonowania jako klub, w którym granie w piłkę bywało dodatkiem do handlowania piłkarzami. I to takiego handlowania, żeby zarobili dobrze wszyscy poza samym klubem. Stare władze zostawiły D'Onofrio spaloną ziemię, prezes wspominał w "Gazzetta dello Sport", że nie było czym grać na pierwszym treningu, bo wszystkie piłki były poprzebijane, a koszulki treningowe pocięte na kawałki.

Kiedy Europa wezwie Gallardo

D'Onofrio, przez lata jeden z głównych krytyków poprzednich władz, zaczął nowe porządki. Bilardo coraz bardziej się oddalał od tych, którzy go wybrali, D'Onofrio tłumaczy kibicom swoje decyzje. Chciał także, by River znowu grało ładnie. Klub wrócił do pierwszej ligi pod ręką trenera Matiasa Almeydy, pierwsze trofeum po powrocie zdobył z Ramonem Diazem (mistrzostwo ligi), ale obecne River to już dzieło Marcelo Gallardo. Po odejściu Diaza szefowie szukali sposobu na ładniejszą grę. Gallardo, dziś ledwie 39-letni, dał się poznać jako dobry trener, zdobywając z Nacionalem Montevideo mistrzostwo Urugwaju w 2012. I był człowiekiem River, zdobył z nim jako piłkarz sześć mistrzostw i wspomniane Copa Libertadores, był pomocnikiem z wyobraźnią, techniką i świetnymi rzutami wolnymi.

Jako trener River dodał do tego, co zbudował Diaz - jego były trener - coś dla oka. Przyszedł do klubu ponad rok temu, sprowadzał piłkarzy mądrze i tanio (jego najlepsze transfery to pomocnicy Leonardo Pisculichi i niedawno Tabare Viudez), dał szansę piłkarzom, na których Diaz nie chciał stawiać, jak Urugwajczycy Carlos Sanchez i Rodrigo Mora. Jego River potrafi grać i ładnie, i sprytnie. A o Gallardo pewnie już wkrótce upomni się Europa. On jako pierwszy w River wygrał Copa Libertadores jako piłkarz i trener. A teraz chciałby w Japonii dokonać czegoś, co mu się nie udało 19 lat temu.

Kto błyśnie w tym sezonie Premier League? Pięciu kandydatów [ZOBACZ, CO POTRAFIĄ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.