To był moment, gdy Krzysztofa Piątka dopadł pierwszy poważny kryzys. Wówczas dziennikarz Milannews.it spytał mnie, czy sezon "Pio", w którym strzelał masę goli dla Genoi i Milanu, był jedynie cudownym okresem wyrwanym z kontekstu. Odpowiedziałem mu: "nadal wierzę w Piątka, bo przypadkowo możesz wbić 15 goli w sezonie, ale nie 30". Wygląda jednak na to, że mylili się wówczas niemal wszyscy - i dziennikarze, i kolejne kluby, i kibice.
Historia Piątka to pewnie najbardziej zwariowana kariera polskiego piłkarza w XXI wieku. Latem 2018 r. słabiutka Genoa kupiła za 4,5 mln euro anonimowego napastnika Cracovii. Ale Włosi poznali jego nazwisko błyskawicznie. I trudno się dziwić, skoro trafił już w debiucie. Po ośmiu kolejkach Serie A miał na koncie siedem meczów i dziewięć goli.
Jego twarz gościła na okładce słynnej "La Gazzetty dello Sport" nie rzadziej niż zdjęcia Cristiano Ronaldo. A jego charakterystyczna cieszynka zapewniła mu przydomek "Il Pistolero", czyli rewolwerowiec. I już na dzień dobry zaczęto go porównywać z wielkim Andrijem Szewczenką, a więc ostatnim zdobywcą Złotej Piłki ze wschodniej Europy. Ale entuzjazm udzielił się także Polakom. I wcale nie chodzi nam o nastawione na zysk projekty typu książka "Krzysztof Piątek. Piłkarski geniusz", ale o reakcje cenionych dziennikarzy, jak choćby Tomasza Ćwiąkały. Dziennikarz Canalu + przywołał jego imponujące liczby i napisał wtedy o polskim napastniku: "Potwór". Oczywiście pół żartem pół serio, ale miało to uzasadnienie w rzeczywistości.
- Wtedy trudno było wskazać, gdzie jest jego sufit. Gdy mamy do czynienia z napastnikiem bazującym przede wszystkim na strzelaniu goli, a nie ma on wcale szerokiego repertuaru zalet, to naturalnie pojawia się pytanie, czy to nie jest tzw. one season wonder - mówi dziś Sport.pl Tomasz Ćwiąkała.
- I ostatecznie tak się faktycznie stało, ale w tamtym momencie Piątek przede wszystkim bazował na swoim niesamowitym instynkcie snajpera, niebywałej skuteczności, jakości strzału i świetnemu wyjściu na wolną pozycję. Z dzisiejszej perspektywy tamte dyskusje, oczywiście, brzmią zabawnie, ale wtedy nie było dnia w katalońskiej prasie, gdy nie znalazłbyś artykułu o Piątku. Codziennie pisano o tym, co słychać u Polaka i kto się nim interesuje, z Realem i Barceloną na czele. Dziś może nas to bawić, ale przecież w podobnym okresie do Madrytu trafił Luka Jović, który okazał się piłkarzem skrajnie nieużytecznym. I też rynek ostatecznie zweryfikował go negatywnie. Piątek był na celowniku gigantów, bo miał świetne liczby, ale też dlatego, że na rynku nie było wielu ciekawych opcji - przypomina dziennikarz.
Ale zamiast do Barcelony czy Realu, Piątek trafił do Milanu. Także wielkiego klubu, ale pogrążonego w kryzysie. Polak zaczął dobrze, a nawet bardzo dobrze, bo już w drugim meczu strzelił w Pucharze Włoch dwa gole Napoli (2:0). W Serie A też wszedł w nowej koszulce z przytupem. Po 10 meczach miał na koncie osiem trafień, a na rozkładzie takich rywali jak: AS Roma, Atalanta czy Juventus.
Po zaledwie roku San Siro zapomniało jednak o porównaniach do Szewczenki. Milan wypchnął go do Herthy Berlin i cieszył się, że odzyskał chociaż 27 z 35 mln euro, które zainwestował. Wówczas niektórzy twierdzili, że Piątek wcale nie robi źle, bo Milan jest w kryzysie, a Hertha to ambitny projekt. Dziś brzmi to niczym żart: Milan półtora roku temu wygrał scudetto, właśnie szalał w półfinale Ligi Mistrzów, a berlińczycy grają na zapleczu Bundesligi.
Ale wróćmy do stycznia 2020 roku, gdy Piątek trafił do Herthy. Na transfer namówił go Juergen Klinsmann, który został trenerem, jak sam powtarzał, "najbardziej ekscytującego projektu piłkarskiego w Europie". Ale projekt "Big City Club" szybko okazał się niewypałem, bo już w lutym, po odejściu Klinsmanna, Hertha stała się klubem, w którym wszystko należałoby wyburzyć i zacząć od nowa.
Ostatecznie w Bundeslidze Piątek strzelił zaledwie 12 goli w 56 meczach i zaczął się tułać po wypożyczeniach. Ale ani nie zachwycił we Florencji, ani w Salerno. O ile we Fiorentinie po prostu nie wyróżnił się niczym szczególnym (sześć goli w 18 spotkaniach), o tyle w słabiutkiej Salernitanie stał się wręcz karykaturalny.
W ostatnich 24 występach dla tego klubu, w których na murawie przebywał przez ponad 26 godzin, zdobył zaledwie jedną bramkę. I w dodatku wbił ją słabiutkiemu Empoli. Komentatorzy zaczęli chwalić Piątka za waleczność i pracę w pressingu. Słowem, na siłę szukali pozytywów, bo egzekutora rozlicza się z goli.
- Jego statystyki z Genoi były niesamowite, ale wspomnianego, słynnego twitta pisałem, oczywiście, z dużym przymrużeniem oka, nazywając go "potworem". Dla mnie potworem to jest dziś Victor Boniface [napastnik Bayeru Leverkusen, który od sezonu 2022/23 strzelił już 30 goli], gdy patrzę na to jak gra, jak jest silny, jak jest zbudowany i przygotowany fizycznie. Natomiast u Piątka imponujące były przede wszystkim liczby. Dziś przyglądamy się jego statystykom i ewidentnie widać, że zatracił skuteczność, która, oprócz pracy w pressingu, przez długi czas była jego najważniejszym argumentem. I jest to bardzo niepokojący znak - uważa Ćwiąkała.
Sytuacja zrobiła się na tyle zła, że do Piątka nie zgłosił się już żaden inny włoski klub, a przecież akurat Serie A słynie z dawania wielu szans piłkarzom i z tego, że trudno tu wypaść z obiegu. Co gorsze: nie zgłosił się żaden inny klub z TOP 5. Wtedy trafił do Turcji.
Ale nie klubu z wielkiej trójki, czyli Galatasaray, Fenerbahce i Besiktas. Podpisał kontrakt ze stambulskim Basaksehirem, autorskim pomysłem samego Erdogana.
Tu trzeba na chwilę cofnąć się do 2013 roku. Erdogan chciał wówczas wyciąć i zabudować Park Gezi w centrum Stambułu. Pomysł wywołał wielkie oburzenie. Co ciekawe: demonstracje, które były oczywiście tylko pretekstem, by okiełznać autokratyczne zapędy Erdogana, sprawiły, że doszło do wielkiego zjednoczenia kibiców wielkiej trójki. Co poniekąd można porównać do sytuacji, w której po śmierci Jana Pawła II na chwilę zjednoczyli się kibice Cracovii i Wisły Kraków.
Erdogan wykupił podupadający klubik - Istanbul Büyüksehir Belediyespor i w jego miejscu utworzył Istanbul Basaksehir. I choć klub w ostatnich latach zdołał awansować do nawet do fazy pucharowej Ligi Europy i ściągnął kilka podupadłych gwiazd (m.in. Robinho czy Emmanuela Adebayora), to akurat zeszły sezon zakończył dopiero na piątym miejscu i przez to nie gra teraz w pucharach. Ale i tak pozwolił sobie na ściągnięcie Piątka, którego Hertha puściła za... darmo.
Ale trudno ocenić, czy fani zabawki Erdogana byli zadowoleni.
- Trudno to uczynić, bo Basaksehir nie ma prawdziwej bazy fanów. To sztuczny klub z najniższą frekwencją w lidze. Nie zapełnia nawet 17 tysięcy krzesełek. Mogę tylko powiedzieć, że tureccy fani byli zaskoczeni, że Piątek podpisał kontrakt, bo choć Basaksehir ściągał znanych piłkarzy, którzy zniknęli z radaru, to transfer Polaka ich nieco zdziwił - mówi nam Kaan Bayazit, ekspert od tureckiej piłki.
- Kilka lat temu Piątek był bardzo popularny i wszystkim wydawało się, że Polska ma kolejnego wielkiego napastnika. Tureccy kibice oczekiwali, że Piątek odzyska formę, pomimo gorszych występów w ostatnim czasie. Ale jednak zarówno on jak i klub zanotował fatalny początek sezonu - kontynuował Bayazit.
Wystarczy spojrzeć w tabelę. Po pięciu meczach Basaksehir ma zaledwie trzy punkty i jest w strefie spadkowej, a Piątek ma zero goli, choć według statystyki zmarnowanych sytuacji, tylko czterech ligowych rywali Polaka zepsuło więcej "wielkich okazji". "Pio" oddał 16 strzałów, ale żaden nie wylądował w siatce.
- Jedną z zalet braku kibiców jest fakt, że z trybun jest wywierana bardzo mała presja. Szczególnie jak na tureckie standardy. To często pozwala graczom, którzy teoretycznie mogliby się załamać pod większymi oczekiwaniami, radzić sobie w tym klubie całkiem nieźle. Klub będzie cierpliwy w stosunku do Polaka tak długo, jak ten będzie ciężko pracował na swoje szanse. Ważne jest, aby nie potraktował tej przygody jako dobrze płatnych wakacji. Wtedy, prędzej czy później wyląduje na ławce. Pokładam też nadzieję w nowym trenerze Basaksehiru - mówi turecki ekspert.
Dwa tygodnie temu zespół objął Cagdas Atan. - To bardzo utalentowany trener, który wcześniej wykonał fantastyczną pracę w Kayserisporze, który miał zakaz transferowy przez ostatnie dwa lata, a i tak utrzymał się w lidze. Można zakładać, że teraz Atan, mając więcej jakości w składzie, przywróci Basaksehir na właściwe tory. To może być również dobre dla Piątka - podsumowuje Kaan Bayazit. I tu warto otworzyć nawias. Piątek ma 28 lat, a w swojej karierze pracował już z ponad 20 trenerami.
Teraz piłka po stronie Piątka, by udowodnić światu, że nawet jeśli sezon 2018/19 jest już nie do powtórzenia, to chociaż może wciąż okazać się przyzwoitym napastnikiem. W innym wypadku Piątek za kilka lat stanie się prawdziwym "one season wonder".
Komentarze (14)
Kłopoty, kłopoty Krzysztofa Piątka. Katastrofalna seria. "Ale jest nadzieja"