Lavillenie, który zdominował rywalizację w skoku o tyczce w ostatnich latach, miał fantastyczny dzień. W pierwszych próbach pokonywał kolejne wysokości: 5,61, 5,76, 5,86, 5,91, 5,96 i 6,01. Na taj ostatniej wysokości swoją ostatnią próbę zepsuł Niemiec Bjoern Otto i Lavillenie mógł świętować złoto.
Francuz, korzystając z prawa przysługującemu zwycięzcy mógł zmierzyć się z dodatkową wysokością. Zażyczył sobie 6,07, bo byłby to nowy rekord Francji, a zarazem drugi wynik w historii skoku o tyczce w hali po 6,15 Sergieja Bubki.
Lavillenie po dwóch nieudanych próbach w trzeciej pokonał poprzeczkę. Przy owacji całego stadionu zaczął się cieszyć, podskakiwać, wbiegł na bieżnię. Dopiero po chwili zauważył czerwoną flagę w ręku sędziego. Skok nie został uznany, gdyż poprzeczka zsunęła się z podpór, zatrzymując się jedynie na elemencie konstrukcyjnym. Zgodnie z przepisami taki skok jest nieważny.
Lavillenie nie mógł się pogodzić z werdyktem. Zaczął krzyczeć, protestować, w końcu zrezygnowany kopnął bandę okalającą bieżnię, położył się i rozpłakał, chowając twarz z dłoniach.
- To powinien być niesamowity dzień, a kończę go z mieszanymi uczuciami. Wiem, że pokonałem tę wysokość. Widziałem wideo, które to potwierdza, jestem drugim skoczkiem w historii - przekonywał Lavillenie.
- To głupie przepisy. Nie rzucam słów na wiatr, wszyscy to wiedzą. I tak mamy dużo ograniczeń. Zredukowali nam czas na oddanie skoku i długość tyczek - skarżył się Francuz. - To nie to samo, co 20 lat temu, kiedy Bubka ustanawiał rekord. Nie miałbym problemów z takim wynikiem w tamtych czasach, mógłbym skakać nawet wyżej - stwierdził.
Bardzo dobrze spisał się w Goeteborgu Robert Sobera. 22-letni Polak został wysłany do Szwecji przez Polski Związek Lekkiej Atletyki, choć nie osiągnął wymaganego minimum. W tym roku ustanowił rekord życiowy wynikiem 5,50 i PZLA wysłało go, by oswajał się z dużą imprezą.
Sobera najpierw poprawił życiówkę na 5,60 i wszedł do finału, a w nim zaliczył także 5,61 i 5,71! Ostatecznie zajął szóste miejsce ex aequo z Brytyjczykiem Stevenem Lewisem.
Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na smartfony