Koszykówka. Okno na świat zamknięte. Prokom się rozpadł

Dzięki Prokomowi przez lata oglądaliśmy w Polsce najlepsze drużyny i gwiazdy europejskiej koszykówki, ale swoich gwiazd dziewięciokrotny mistrz Polski nie wychował. Teraz odpadł już w półfinale play-off

Porażka Prokomu 1:3 w ćwierćfinale Tauron Basket Ligi z Anwilem nie jest sensacją, a nawet niespodzianką. Drużyna z Gdyni nieustannie słabła w trakcie sezonu - najpierw odeszli prawie wszyscy obcokrajowcy, potem czołowi reprezentanci Polski (Łukasz Koszarek, Adam Hrycaniuk), z finansowania klubu wycofał się Ryszard Krauze. W sobotę we Włocławku walczyło już tylko siedmiu graczy.

Prokom nie tyle przegrał walkę o 10. mistrzostwo z rzędu, co rozpadł się w jej trakcie.

Jaka będzie przyszłość klubu? Zespół ma pozostać w Gdyni, ale z jakim budżetem, składem i aspiracjami - nie wiadomo. Niewykluczone, że mistrzowska era klubu skończy się szybkim upadkiem.

Co dała polskiej koszykówce dominacja Prokomu? W kraju, którego reprezentacja na mistrzostwach świata grała tylko raz (w 1967 r.), a w ósemce mistrzostw Europy nie było nas od 1997 roku, drużyna z Sopotu, a potem z Gdyni, była jedynym regularnie otwartym oknem na świat. Poza nim styczność z wielką koszykówką kibice mieli tylko w 2009 r. podczas organizowanych w Polsce ME.

- Travis Best, Milan Gurović, Qyntel Woods, Thomas van den Spiegel, a wcześniej Darius Maskoliunas, wymieniać mógłbym długo. W Prokomie grali koszykarze, którzy przyciągali do hal kibiców w całej Polsce, a nasi gracze, nie tylko z Prokomu, mogli podpatrywać ich na co dzień - mówi Tomasz Świętoński, były zawodnik Prokomu, obecnie dyrektor zarządzający w PLK.

- Przez lata oglądaliśmy najlepsze europejskie zespoły: Real, Barcelonę, CSKA. Na mecze do Sopotu i Gdyni jeździło się prywatnie, by dotknąć z bliska wielkiej koszykówki - dodaje Mirosław Noculak, komentator i trener. - A zakwalifikowanie się do ćwierćfinału Euroligi było wynikiem wprost świetnym.

Sezon 2009/10 był dla Prokomu magiczny - za 6 mln euro, czyli pieniądze ogromne w polskiej lidze, ale mizerne w Eurolidze, trener drużyny i dyrektor klubu w jednym, Litwin Tomas Pacesas, zbudował zespół, który doszedł do etapu zarezerwowanego dla potęg z najbogatszych lig: hiszpańskiej, rosyjskiej, greckiej i włoskiej, ewentualnie mocarzy z tradycjami z Izraela, Serbii i Turcji.

Woods, David Logan i Daniel Ewing wsparci solidnymi graczami, także Polakami, do zadań specjalnych, zagrali ponad miarę. Prokom wygrał m.in. z Realem, ośmieszył w Maladze Unicaję, a w walce o Final Four stawił czoło Olympiakosowi Pireus. Przegrał 1:3, ale faworyzowani Grecy nie mogli mówić, że z mistrzami Polski wygrali łatwo.

- Wielka szkoda, że po takim wyniku zabrakło kontynuacji, że w następnym sezonie Prokom nawet nie zbliżył się do takiego osiągnięcia. Ćwierćfinał Euroligi był dla koszykówki świetnym hasłem promocyjnym, ale szybko o nim zapomniano - uważa Noculak. W trzech kolejnych sezonach Prokom wygrał ledwie pięć z 30 meczów w Eurolidze, odpadał szybko i z hukiem.

Na dodatek w sezonie 2010/11 Pacesas przeforsował pomysł gry w trzech rozgrywkach - Eurolidze, lidze VTB, skupiającej najlepsze drużyny ze wschodniej Europy, i lidze polskiej. Prokom został zwolniony z udziału w pierwszej części sezonu w Polsce i zbudował dwa składy - zdarzało się, że na mecz ligowy przyjeżdżała zbieranina pod szyldem mistrza Polski.

- Te ostatnie lata, kiedy klub spadał z piedestału, kiedy brakowało pieniędzy, zamazują obraz, ale nie zapominajmy, że Prokom przez lata był wzorem sportowego mecenatu - najpierw w wykonaniu Kazimierza Wierzbickiego i Trefla, a potem Ryszarda Krauzego i Prokomu. Wiele klubów, nie tylko koszykarskich, podawało Prokom jako wzór do naśladowania - dodaje Noculak.

- Szczyt był piękny, ale ten dół piramidy tak dobrze nie wyglądał - zauważa Świętoński. - Tych kilkunastu graczy, gwiazdy, które oglądaliśmy, robiły wrażenie, ale masy młodych koszykarzy za nimi nie poszły - dodaje były koszykarz. Szkolenie było raczej domeną Trefla niż Prokomu, co stało się widoczne po rozłączeniu obu spółek. Mistrz Polski nie wychował swoich koszykarzy.

Z drugiej strony kilku z nich do gry w reprezentacji przygotował - począwszy od Adama Waczyńskiego i Przemysława Zamojskiego, którzy do Trójmiasta trafili jako nastolatki, skończywszy na Adamie Hrycaniuku i Piotrze Szczotce, którym wiele dało euroligowe obycie u Pacesasa. Cała czwórka grała w reprezentacji i każdy selekcjoner musi brać ich pod uwagę przy kompletowaniu kadry.

O tym, czy dziewięć lat dominacji Prokomu przysłużyło się lidze, można dyskutować. Są tacy, którzy zwrócą uwagę na to, że gwiazdorski mistrz przyciągał tłumy, a hasło "bij mistrza" mobilizowało rywali - szczególnie PGE Turów Zgorzelec, który cztery razy (dwukrotnie do ostatnich sekund) walczył z Prokomem o złoto. Ale nie brak też opinii, że dominacja Prokomu sprawiła, że liga była nudna.

Teraz, po raz pierwszy od 12 lat, już półfinały play-off odbędą się bez Prokomu. W walce o tytuł faworytem wydaje się Turów, który w ćwierćfinale rozbił 3-0 Polpharmę Starogard. W półfinale drużyna ze Zgorzelca zagra z Anwilem, a w drugiej parze AZS Koszalin, który sensacyjnie wyeliminował 3:1 wicemistrza Polski Trefla Sopot, zmierzy się ze Stelmetem Zielona Góra lub Energą Czarni Słupsk (2-2). Decydujący mecz tej pary odbędzie się w środę w Zielonej Górze. Transmisja w TVP Sport od 17.15.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.