Michał Fałkowski, rzecznik prasowy Anwilu Włocławek, chwilę się zastanowił, policzył, po czym odparł: – Pół dnia. Góra.
Chwilę wcześniej spytałem, jak szybko we Włocławku wyprzedały się bilety na środowy mecz Anwil – Cholet, pierwsze finałowe starcie rozgrywek FIBA Europe Cup. Te "pół dnia" to i tak bezpieczne szacunki, bo zainteresowanie było tak duże, że gdyby włocławska hala była trzy razy większa, i tak byłby komplet. Na trybunach zmieściły się "tylko" 3963 osoby.
Ale nie ma się czemu dziwić. Nie tylko dlatego, że chodzi o Włocławek – zieloną wyspę na koszykarskiej mapie, miasto, które oddycha tą dyscypliną jak żadne inne w Polsce. Również dlatego, że to mecz o wielką stawkę.
Wręcz historyczną, a patos jest w tym przypadku uzasadniony. Jeszcze nigdy żadna polska drużyna koszykarska nie zdobyła międzynarodowego trofeum. Tak – sięgała po trofea regionalne, ale nigdy po te najważniejsze, sygnowane przez FIBA, koszykarską odpowiedniczkę UEFA.
Podejścia były dwa, ale oba zakończyły się porażką. W 2003 r. Prokom Trefl Sopot zagrał w finale Pucharu Mistrzów Europy FIBA, ale przegrał z Arisem Saloniki, a blisko 20 lat później, w sezonie 2020/21, w finale FIBA Europe Cup zagrała Stal Ostrów Wlkp., ale przegrała z izraelskim Ironi Nes Ziona.
Do trzech razy sztuka? Teraz przyszedł czas na Anwil, zespół z tradycjami, ale w tym sezonie w Energa Basket Lidze raczej dołujący, wciąż niepewny awansu do play-off. Ale w Europie robiący sporą furorę.
– W Polsce lubi się ściągać innych w dół. Słyszałem, że niektórzy wyśmiewają puchar, o który gramy. My sami z powodu gry w finale medali sobie nie wręczamy, ale po prostu – cieszymy się z tego, gdzie jesteśmy – mówił nam przed spotkaniem trener Przemysław Frasunkiewicz.
Rzeczywiście – w poplątanej hierarchii międzynarodowych rozgrywek wyżej są Euroliga, Puchar Europy oraz Liga Mistrzów, a FIBA Europe Cup to puchar niższej kategorii. Ale uwierzcie, we Włocławku nic sobie z tego nie robili. To być może najważniejszy mecz w ich historii.
Fani przed Halą Mistrzów zbierali się już półtorej godziny przed spotkaniem. Wzorem NBA wszyscy w jednakowych, białych strojach. Niemal cztery tysiące kibiców, fantastyczna oprawa "Be legendary", śpiewy, które słychać było w całym kujawsko-pomorskim. I przeraźliwe gwizdy, gdy tylko przy piłce byli Francuzi.
A na parkiecie? Lepiej zaczął Anwil. Po trójkach Michała Nowakowskiego, Phillipa Greene'a czy Luke’a Petraska ekipa Frasunkiewicza prowadziła już 21:12, w obronie do bloków i zbiórek skakał Malik Williams, a drużyna czerpała dodatkową energię z trybun. Ale Cholet to nie ekipa przypadkowa. W lidze francuskiej czai się za potęgami, które rywalizują w Eurolidze, a w FIBA Europe Cup – tak jak Anwil – jest rewelacją. W półfinale Francuzi pokonali BC Kalev/Cramo, a sprawa awansu rozstrzygnęła się w drugim spotkaniu, które Cholet wygrało aż 81:59.
I w drugiej kwarcie Francuzi przypomnieli sobie o tym, że potrafią grać w kosza. W pewnym momencie wygrywali w tej ćwiartce 25:11. W pierwszej połowie szalał zwłaszcza Boris Dallo, zdobywca 15 punktów, a nieco w cieniu był Justin Patton – najbardziej znany gracz w zespole, który zaliczył 22 występy w NBA. W roli dyrygenta występował T.J. Campbell, który już do przerwy uzbierał osiem asyst i odpowiadał za pomysł Cholet w ataku.
Losy spotkania rozstrzygnęły się w czwartej kwarcie. W jej połowie, przy stanie po 67, świetnie zagrał Victor Sanders – najpierw zdobył punkty w kontrataku, po chwili znakomicie podał do Josipa Sobina, a już po przerwie, o którą poprosił trener Cholet Laurent Vila dołożył jeszcze trójkę! Hala Mistrzów odleciała.
Skończyło się 81:77, ale walka trwała do ostatniej sekundy, bo to jeszcze nie koniec rywalizacji. Finał rozgrywany jest w formule mecz i rewanż, a liczyć się będzie suma punktów obu drużyn. Drugi mecz finału równo za tydzień, w środę, oczywiście we Francji. Włocławek jest już o krok od wielkiej historii.
Komentarze (3)
Anwil może przejść do historii polskiego sportu. Tylko krok do europejskiego triumfu