Siedem lat temu, gdy Papszun zaczynał, Raków był w drugiej lidze. Teraz w klubowej gablocie stoją dwa Puchary Polski i trzeba robić na kolejce trofea: może kolejny Puchar Polski, bo Raków znów zagra w finale, a niemal na pewno na puchar za mistrzostwo Polski. Na sześć kolejek przed końcem sezonu przewaga nad Legią Warszawa wynosi osiem punktów. Znając ambicję Papszuna, zechce pożegnać się dubletem, by spuentować te siedem lat. Decyzję o odejściu ogłosił wraz z właścicielem Michałem Świerczewskim w środę przed południem. Zaskoczenie było spore, porównywalne z obawami, co dalej: Papszun był trenerem, który jednak wpływał na niemal wszystko, co działo się w klubie. Następca jest już wybrany, ale jego nazwisko na razie pozostaje jednak tajne. Tak samo, jak przyszłość Papszuna.
Poniżej zamieszczamy zaktualizowaną wersję artykułu o Marku Papszunie z 10 września 2021 r.
Kiedyś Marek Papszun nawet zażartował, że po odejściu z Rakowa może znów uczyć w szkole. Jako nauczyciel przynajmniej stresu miał mniej, a więcej czasu dla rodziny. W szkole uczył 15 lat, a popołudniami trenował w mazowieckich klubach. Długo to godził. Dopiero w sezonie 2017/2018, gdy Raków wywalczył o awans do I ligi, a więc był już profesjonalnym klubem, Papszun odszedł ze szkoły. Wcześniej miał opory, bo bycie trenerem wydawało mu się niezbyt pewnym zawodem. Znajomym powtarzał, że wystarczy kilka nieudanych meczów, by zostać bezrobotnym. - Szkołę opuścił, ale na dobrą sprawę nigdy nie przestał być nauczycielem - twierdzi Paweł Frelik, trener przygotowania mentalnego i członek sztabu w Rakowie. - Wciąż dużo w nim pedagoga. Dla jednego piłkarza jest nauczycielem z podstawówki, dla innego z liceum, a jeszcze kolejny ma w nim nauczyciela akademickiego. Wszystko zależy od relacji, świadomości zawodnika i jego dojrzałości. Często to jest droga. Ktoś zaczyna w podstawówce i przechodzi z trenerem przez kolejne szczeble edukacji. Słynne są też raporty, które nasi piłkarze piszą po każdym meczu, oceniając swoją grę i całej drużyny - mówi Frelik.
Każdy taki raport musi odpowiadać na około czterdzieści pytań i być podsumowaniem meczu. Piłkarze wracają w nich do założeń przedmeczowych i oceniają, które udało się zrealizować. Piszą, czego drużynie zabrakło, jak im się grało, co sądzą o swoim występie, jak ocenią występ całej drużyny, jak postrzegają poszczególne akcje, w których mogli zachować się lepiej. Piszą, jak wypadli mentalnie, jak czuli się fizycznie, czym zaskoczył ich rywal. Niektórzy piłkarze doszli już do takiej wprawy w pisaniu raportów, że - zdaniem samego Papszuna - nie odbiegają one poziomem od wielu trenerskich analiz.
- Marek Papszun przychodzi do klubu o ósmej, a wychodzi o 22. Na pewno pracuje dłużej niż w szkole. Piłkarze to widzą. Inaczej postrzega się trenera, który wpada na trening, jest w klubie półtorej godziny i wraca do domu. Trener jest pracoholikiem. Sam daje z siebie wszystko, więc ma prawo wymagać od nas. Czasami oczywiście trudno to wszystko znieść, bo jest bardzo wymagający. Każe pisać te pomeczowe raporty, mimo że czasami mamy trzy dni wolnego. Ale wyjątku nie ma, raporty po ostatnim meczu trzeba przesłać - mówi jeden z piłkarzy Rakowa. Kiedyś piłkarze poprosili trenera Papszuna, żeby zrezygnować z pisania tych raportów, albo żeby były nieobowiązkowe, albo przynajmniej nie po każdym meczu. - Dobra, odpuścimy raporty. A może jutro treningu też nie zrobimy, co? Przecież na pewno nie wszystkim się chce - odpowiedział im Papszun.
Przed jednym z meczów trenerzy Rakowa poprosili partnerki piłkarzy, żeby nagrały dla nich słowa wsparcia. Zrobili z tego film. Każda mówiła podobnie: "Kochanie, daj z siebie wszystko, trzymam za ciebie kciuki, jestem dumna". Kobieta Sebastiana Musiolika powiedziała tak: "Sebastian, dobrze łap szerokość, wbiegaj w tempo, obserwuj boisko". Zdania wypisywane w raportach wbiły się do głów ich drugich połówek. Piłkarze żartują, że zrobił się z tych raportów rodzinny fenomen. - Ale jak ma być inaczej, skoro jakoś trzeba wytłumaczyć ukochanej, że nie idziemy na spacer, bo jeszcze jest raport do napisania? - śmieje się jeden z nich.
Trenerowi z pracy w szkole zostało jeszcze przyzwyczajenie do wystawiania ocen, bo od lat robi to po każdym meczu. Nie po każdym spotkaniu dzieli się nimi z zespołem, ale był czas, że były jawne.
- Według mnie Marek wychowa kilku następnych trenerów spośród swoich asystentów i kolejnych dwóch-trzech spośród piłkarzy. To dlatego, że oni już dzisiaj mają bardzo wysoki poziom rozumienia piłki nożnej: na samym boisku i poza nim. Rozmawiam z nimi i widzę dwa podstawowe podejścia. Część chce kiedyś zostać trenerami, bo mają dzięki Markowi Papszunowi lepsze zrozumienie tej dyscypliny, a druga część jest zniechęcona do bycia trenerem, bo widzi, ile ten zawód kosztuje pracy, poświęcenia i zaangażowania, jeśli chce się go wykonywać na najwyższym poziomie. A to jest myślenie, którego trener Papszun oczekuje w Rakowie: jak coś robisz, rób to jak najlepiej. Nie średnio. Najlepiej - mówi Frelik.
- Byłem wysportowany, więc nigdy się go nie obawiałem, ale wiem, że po szkole chodziły różne opinie: że Papszun jest bardzo wymagający, że to tyran - wspomina jeden z jego byłych uczniów z gimnazjum w Ząbkach. - Kto był mniej sprawny fizycznie, wolał trafić na innego wuefistę. Mówili, że Papszun potrafi się na kogoś uwziąć. I to po części prawda, ale przechlapane mieli u niego ci, którzy kręcili, migali się i nie byli wobec niego w porządku. Takim potrafił zrobić pod górkę. Lubił konkret, stawiał na szczerość. Nie chciałeś ćwiczyć? Lepiej było szczerze powiedzieć niż brnąć w jakieś podrabiane zwolnienia czy udawane choroby. Jak złapał na kłamstwie, przestawało być przyjemnie.
- Miał łatkę wymagającego, ale moim zdaniem była trochę przesadzona. Od każdego wymagał, jednak na miarę jego możliwości. Wiedział, że pracuje w gimnazjum i nie każdy tu będzie lekkoatletą albo piłkarzem. Jeżeli ktoś się starał, to z Papszunem żył bardzo dobrze. To w ogóle było tak, że Marek Papszun zyskiwał przy bliższym poznaniu. Opinie krążyły o nim gorsze niż było w rzeczywistości. Uczniowie, którzy znali go tylko z przerw albo ze słyszenia, zazwyczaj mieli o nim gorsze zdanie niż ci, których uczył - słyszymy.
- Nigdy nie dostałam na niego żadnej skargi - mówi Małgorzata Zyśk, burmistrzyni Ząbek, była dyrektorka gimnazjum nr 2, w którym pracował Papszun. - Był wymagającym nauczycielem, ale uczniowie go lubili, bo był przy tym sprawiedliwy i konkretny. Nie miał ulubieńców, wszystkich traktował równo. Pracowaliśmy razem piętnaście lat. Pan Marek był nauczycielem historii, jest jej magistrem, a podyplomowe studia robił z wychowania fizycznego. Uczył tych dwóch przedmiotów, a dodatkowo był wychowawcą w klasie sportowej. Spokojny, opanowany, mający duży szacunek wśród uczniów. Do tego dobra organizacja zajęć i świetny kontakt z rodzicami uczniów. Nasza szkoła osiągała wtedy spore sukcesy sportowe i potrafiła rywalizować nawet ze szkołami ze specjalnymi oddziałami sportowymi, w których była selekcja uczniów i dużo więcej godzin wychowania fizycznego - opisuje Zyśk.
- Gdy przychodził do nas na zastępstwa z historii, robił normalną lekcję. My go prosiliśmy, żeby nas wziął na dodatkowy wuef, ale nie było zmiłuj. Normalne zajęcia, bez żadnej taryfy ulgowej, dlatego, że to zastępstwo. Jechał z programem. I było to całkiem imponujące, bo na co dzień mieliśmy z nim wuef, więc znaliśmy go tylko z tych lekcji. A nagle przychodził, siadał za biurkiem i opowiadał o królach - wspomina jeden z uczniów.
- Pamiętam, jak pędził po korytarzach z jednych zajęć na drugie. Z klasy do sali gimnastycznej. Bardzo długo łączył pracę w szkole z trenowaniem klubów. Starałam się tak rozpisać grafik zajęć, żeby nie kolidowały z jego pracą w klubach. Marek podchodził do wszystkich obowiązków tak starannie i miał taki zapał, że chciało mu się pomagać. To pasjonat. A dzisiaj duma naszej szkoły. Kilka lat temu przywiózł mi koszulkę. Co ciekawe - nie Rakowa Częstochowa, ale reprezentacji Polski. Żartował, że w klubie nie mają jeszcze takich sukcesów, są tylko w I lidze, więc koszulka reprezentacji bardziej nadaje się do powieszenia w jakiejś gablotce - uśmiecha się Małgorzata Zyśk.
- Większość osób nawet nie wiedziała, że Marek Papszun poza szkołą trenuje w III-ligowym klubie. Za moich czasów - w Legionovii Legionowo. Traktowało się go jak zwykłego nauczyciela. Zresztą, ja też się nie spodziewałem, że za kilka lat zobaczę go na ławce w ekstraklasowym klubie i że wykręci z nim takie wyniki. Złamanego grosza bym na to nie postawił! Dobrze nas trenował, robił zajęcia dodatkowe przygotowujące do zawodów w piłkę nożną i piłkę ręczną, więc później zdarzało nam ogrywać znacznie większe szkoły od naszej. Ale, że zdobędzie wicemistrzostwo, Puchar Polski i będzie krok od pucharów? Abstrakcja. Na pewno wtedy nie czuliśmy, że ma olbrzymi trenerski talent i prowadzi nas jeszcze nieodkryty Jose Mourinho. Już wtedy był za to bardzo pracowity i wymagający. To chyba klucz - twierdzi uczeń Papszuna.
Wrażenie robi nie tylko rozwój całego Rakowa Częstochowa i droga z trzeciej ligi do wicemistrzostwa Polski, ale też rozkwit poszczególnych piłkarzy. W dużym skrócie: w 2016 r. Tomas Petrasek z drugiej ligi czeskiej przechodzi do trzeciej ligi polskiej. Trafia na Papszuna i w 2020 r. debiutuje w reprezentacji Czech. Kamil Piątkowski latem 2019 r. przechodzi do Rakowa, bo w Zagłębiu Lubin nie potrafił przebić się do pierwszego składu. Dwa lata później Paulo Sousa zabiera go na Euro, a słynący z rozwijania utalentowanych piłkarzy Salzburg, płaci za niego 5 mln euro. Andrzeja Niewulisa odrzuca Jagiellonia Białystok, przez kilka miesięcy nie może znaleźć klubu, a później krąży między pierwszą ligą a drugą. W 2017 r. trafia do Rakowa, awansuje z nim do ekstraklasy i wyrasta na czołowego obrońcę w lidze. Davida Tijanicia w 2018 i 2019 r. znają niemal wszystkie kluby w ekstraklasie, bo jego agenci bardzo aktywnie szukali mu w Polsce drużyny. Ligowa czołówka go nie chce. Raków wykłada niecałe 100 tys. euro, a po półtora roku sprzedaje ze sporym zyskiem.
- Gdy przyszedłem do Polski, byłem no-name’em. Marek Papszun też był wtedy no-name’em. Trzecia liga. On zaufał mi, a ja jemu. Marzyłem tylko o tym, żeby być profesjonalnym piłkarzem. Nie żadną gwiazdą, ale zawodowym piłkarzem, który utrzymuje się z grania w piłkę. Od początku wiedziałem, że mam nad sobą trenera, który może mnie do tego doprowadzić. Wiedziałem, że mogę z nim dojść do ekstraklasy. Ale o reprezentacji nawet przez chwilę nie marzyłem, a dzięki niemu do niej trafiłem. Musiałem oczywiście na to wszystko bardzo ciężko pracować, bo trener Papszun jest bardzo sprawiedliwy. Nie ma sentymentów. Były czasy, że z Rakowa odchodziło dziesięciu piłkarzy w jednym okienku, więc robiłem wszystko, żeby utrzymać miejsce w zespole - wspomina Tomas Petrasek, kapitan Rakowa Częstochowa, który pracuje z Papszunem od 2016 r.
- Co wyróżnia Marka Papszuna? Trudno jednoznacznie powiedzieć - mówi Paweł Frelik, trener mentalny Rakowa. - To tak, jak z polskimi trenerami, którzy jadą na staż do zagranicznego klubu, do bardzo uznanego trenera i po powrocie słyszą pytania, jak tam jest, co ten trener robi, że ma takie wyniki. Trudno im odpowiedzieć, bo tamci zawodnicy wykonują często te same ćwiczenia co nasi. Ale tak to wygląda tylko na pierwszy rzut oka. To jak z szefami kuchni: dostaniemy ten sam przepis, co kucharz z gwiazdką Michelin. Zrobimy wszystko tak samo, ale jego danie będzie znacznie lepsze. Zdecydują umiejętności, wyczucie, talent i wiedza. Inny trener też może wprowadzić raporty, często rozmawiać z piłkarzami, ale i tak najważniejsza będzie jakość tych działań i know-how: timing, wykorzystanie odpowiednich bodźców, trafne zwrócenie uwagi na problem, decyzja, ile razy zwracać uwagę na to samo. Jak coś powiedzieć, kiedy, czym to poprzeć - wymienia Frelik.
- Marek Papszun to trener kompletny i holistyczny. Taktyk, strateg. Ma niewiarygodną intuicję i wyczucie. Świetny menedżer, bardzo inteligentny, również emocjonalnie. Zawodnicy przychodzą do Rakowa i zaczynają dostrzegać detale. W treningu, w rozmowie, w odprawie, w taktyce, w przygotowaniu fizycznym, w zarządzaniu całym sztabem, bo trener Papszun zarządza sześćdziesięcioma osobami. Jest bardzo dobrym organizatorem. Zdarza się umawiać z nim esemesowo na dwuminutowe rozmowy. Często z dwudniowym wyprzedzeniem. Trzy lata temu, jeszcze poza ekstraklasą, tego czasu było więcej, więc nie trzeba było tego robić tak skrupulatnie. Idę na tę rozmowę przygotowany, trener też jest w temacie, od razu przechodzimy do konkretów i czasami uda się skończyć już po minucie. Zawodnicy, którzy do nas przychodzą, szybko doceniają, jak to wszystko jest zaplanowane. Co do dnia, co do godziny, a nieraz co do minuty - mówi Frelik.
Papszun wymaga od siebie, ale też od wszystkich dookoła. Raków był jeszcze w drugiej lidze, miał grać sparing z Wisłą Kraków, mecz zaplanowany na 11, więc zespół wyjechał wcześnie rano. W autobusie właściwie wszyscy spali. Już wtedy w klubie organizacja była na wysokim poziomie, więc piłkarze byli zaskoczeni, że już po dwudziestu minutach drogi, kierowca zjeżdża na stację benzynową. Przebudzeni myśleli, że coś się zepsuło. Papszun też się obudził i zapytał, co się dzieje. Kierowca powiedział, że wyskoczy na kawkę i ciastko i zaraz jedziemy dalej. Trener odpowiedział: "Nie ma szans. To nie jest wycieczka, jesteśmy poważnym klubem". - To taka prosta rzecz. Ale od takich rzeczy zaczyna się profesjonalne funkcjonowanie klubu. Każdy ma do wykonania swoją robotę. I tak samo wywiązać musi się kierowca, kitman, junior, ja i każdy inny. Wizja jest prosta. Wszystko ma w klubie działać tak, żebyśmy mogli skupić się tylko na swojej robocie - opisuje jeden z zawodników.
Rozmawiamy również z osobami, które już z Markiem Papszunem nie pracują i odeszły do innych klubów. Nie odbyliśmy rozmowy, w której nie padłoby, że jest trenerem bardzo pracowitym, konsekwentnym i świetnie zorganizowanym. Ale pojawiły się też opinie podobne do tych, które lata temu rozpowszechniali niektórzy uczniowie gimnazjum w Ząbkach. "Dyktator, tyran i despota" - słyszymy od kilku osób. - Nie ma przypadku w tym, że tak wielu asystentów niedawno od niego odeszło - zwraca uwagę jeden z rozmówców, który prosi o anonimowość. Dlaczego? - Trener Papszun jest pamiętliwy i bardzo wyczulony na punkcie wizerunku. Wszystko o sobie czyta. Długo pamięta, kto i co o nim powiedział. Potrafi uszczypnąć nawet po pół roku. Wyczekuje na dobry moment i atakuje.
Marek Papszun odkąd pracuje w Rakowie Częstochowa rozstał się w wieloma zawodnikami. Na początku odprawiał ich wręcz hurtowo, a później nie gryzł się w język. - Szatnię trzeba było wyczyścić do spodu. Zgnilizna co chwilę wyłaziła na wierzch, co chwilę dochodziło do spięć - tłumaczył w rozmowie z "Futbolfejs", a później w "Przeglądzie Sportowym" nazwał część z tych piłkarzy lawirantami i leserami. Kilku z nich poprosiliśmy o komentarz, ale nie chcieli rozmawiać o trenerze Papszunie. Niektórzy czuli się ocenieni niesprawiedliwie i skreśleni bez większego powodu, ale - co zaskakujące - nawet oni wspominają o dobrym warsztacie i taktycznym rozeznaniu Marka Papszuna. - O odejściu kilku zawodników decydowało widzimisię trenera. Nawet innym piłkarzom wydawało się to dziwne. Ale cóż, takie jego prawo. Ma przecież bardzo silną pozycję w klubie - słyszymy.
Co zrozumiałe, na Papszuna narzekają głównie ci, którzy już z nim nie pracują. Obecni współpracownicy nie szczędzą mu komplementów. - Tyran? Trzeba trafnie dobierać słowa i definiować różne zachowania. Których nauczycieli pamiętamy ze szkoły? Wymagających. Po latach nie nazwiemy ich tyranami, tylko ludźmi wymagającymi, chociaż siedząc wtedy w ławce na ich lekcjach, być może myśleliśmy, że to tyrani. Szanujemy po latach nauczycieli, którzy dawali nam piątki z matematyki za powieszenie firanek? Sam miałem taką nauczycielkę w liceum. Wtedy byłem szczęśliwy, dzisiaj mam pretensje. Zawód trenera to też jest forma nauczania, niezależnie od grupy wiekowej, z jaką się pracuje. Jeśli zawodnicy robią postęp, są bardziej cenieni, wyróżniają się w lidze, to świadczy o tym, że trener potrafi do nich dotrzeć - mówi Paweł Frelik.
Obecność Pawła Frelika, trenera mentalnego, w sztabie Rakowa Częstochowa jest w Polsce czymś rzadko spotykanym. Jeszcze siedem lat temu w ekstraklasie na stałe pracował tylko jeden psycholog - Paweł Habrat, od dawna będący w sztabie Piotra Stokowca. Dziś jest pod tym względem o lepiej. Co ważne, Frelik od początku pracy w Rakowie pracuje nie tylko z piłkarzami, ale też z samym trenerem.
- Na początku współpracy tych tematów do przerobienia było bardzo dużo. Aspekty strategiczne dotyczące zespołu i szatni już dawno przepracowaliśmy i dzisiaj już skupiamy się na absolutnych detalach. Przesuwamy się do przodu o milimetry. To są często mikroskopijne zmiany. Myślę, że łatwo dostrzec postęp trenera w wystąpieniach publicznych. Współpracowałem z różnymi trenerami i uważam, że Marek Papszun naprawdę bardzo rozwinął się w tym elemencie i również dzięki temu ma bardzo duży wpływ na drużynę. Trener zwraca uwagę m.in. na to, żeby trzymać środek sali, żeby zmieniać bodźce, żeby modulować głos. Ma świadomość, że szczegóły są ważne - mówi Frelik.
Trener Papszun ma też tak, że ocenia mecze nie tylko przez pryzmat wyniku. Takim myśleniem zaraził też piłkarzy, więc zdarza się, że w szatni Rakowa po szczęśliwie wygranym meczu jest ciszej niż po remisie czy nawet niesprawiedliwej porażce po dobrej grze. - Liczy się droga i efekt końcowy, a nie tylko sam efekt końcowy - stwierdza Frelik.
W przypadku pracy Papszuna w Rakowie imponująca jest zarówno droga, jak i efekt końcowy.