Artur Szpilka niedawno rzucił boks i zaczął szukać szczęścia oraz wielkich pieniędzy w MMA. Kilka miesięcy temu udanie zadebiutował w KSW, gdzie w drugiej rundzie pokonał Siergieja Radczenkę, także pięściarza z wykształcenia. W sobotę Szpilka wystąpił gościnnie na freakowej gali. - Gala jest freakowa, ale akurat ta walka będzie sportowca. Denis Załęcki jest dla mnie wyzwaniem. Szczególnie groźny będzie w pierwszych minutach - przekonywał Artur.
Szpilka był znaczącym faworytem. Ale nie ma co się dziwić. Przecież jeszcze kilka lat temu toczył wyrównaną walkę z Deontayem Wilderem, ówczesnym królem wagi ciężkiej. A Denis? To co najwyżej twardy chuligan Elany Toruń, który wyrobił sobie renomę w walkach na gołe pięści. Daleko mu jednak do zawodowca. A w Gliwicach jego szanse były tym mniejsze, że podchodził do walki z kontuzją kolana.
Denis rzucił się na Szpilkę od pierwszego gongu. Ale jego ciosy nie miały wiele wspólnego z technicznymi uderzeniami sztuki pięściarskiej. To była "cepeliada", czyli festiwal cepów. Ale jednym z nich naruszył lekko Szpilkę. Artur jednak mądrze pracował na nogach i utrzymywał odpowiedni dystans.
W pewnym momencie Załęcki ryknął z bólu i padł na matę, choć wcale Szpilka go nie atakował. Odezwało się kolano. Można przypuszczać, że jego naderwane więzadło się finalnie zerwało. Ale Szpilki to nie obchodzi, bo zwycięstwo to zwycięstwo.
- To była głupota wychodzić do walki z kontuzją. Ale mam dopiero 25 lat, jestem osiem lat młodszy niż Artur. Mam nadzieję, że kiedyś dasz mi rewanż. Dziś byłeś lepszy - powiedział Załęcki.
- Możemy kiedyś się raz jeszcze spotkać, ale już w KSW. Na dziś chyba kończę z freakami - odpowiedzial Szpilka.