- Nie da się tego z niczym porównać - słyszę od kanadyjskiej pary w średnim wieku, która przyleciała do stolicy Francji specjalnie, by obejrzeć tegoroczne igrzyska i niezwykłą ceremonię otwarcia. Tą ostatnią jedni się zachwycili, inni w ciągu kilku sekund byliby w stanie wymienić listę powodów, dla których powinna się znaleźć w zestawieniu najgorszych.
Zwykle to kibice zasiadający przez telewizorami zazdroszczą tym, którzy obserwują na żywo wielkie wydarzenia sportowe. W przypadku ceremonii otwarcia igrzysk w Paryżu w wielu wypadkach było inaczej. Zwłaszcza przy osobach zgromadzonych na trasie, którą płynęły łódki z przedstawicielami poszczególnych reprezentacji.
Moja przygoda z ceremonią otwarcia w stolicy Francji zaczęła się od najgorszych warunków do pracy, jakie pamiętam. Zwykle przyznanie akredytacji prasowej na wydarzenie sportowe oznacza udostępnienie miejsca siedzącego. Zwykle daje także możliwość pracy w biurze prasowym, a czasem dodatkowo organizatorzy zapewniają napoje czy coś do jedzenia. Przy okazji ceremonii otwarcia igrzysk w Paryżu, czyli najważniejszej imprezy sportowej ostatnich trzech lat, wszystko to odeszło momentalnie w zapomnienie.
Organizatorzy paryskich igrzysk postanowili odejść od tradycyjnego, stadionowego modelu ceremonii otwarcia i skutki tego odczuli przede wszystkim kibice oraz dziennikarze. Bo tym razem nie oznaczało to miejsca na stadionie - bilety sprzedawano na trybuny stojące na brzegu Sekwany i m.in. na moście Pont au Change. I to właśnie na tym ostatnim mogłam przebywać w ramach przyznanej akredytacji. Do czego jeszcze mnie ona uprawniała? Do niczego więcej. Mogłam stać, obserwować i moknąć, bo deszcz tego wieczora nie odpuszczał. I tak też było, bo po pierwsze mowa o igrzyskach, a po drugie to, co zapowiadało się na piękną katastrofę, miało też swoją magię.
Przed ceremonią otwarcia zawsze trzeba pojawić się z dużym wyprzedzeniem i teraz było tak samo. Kilka etapów kontroli u licznie zgromadzonych w całym mieście w związku z igrzyskami policjantów, a potem rozglądanie się po niewielkim terenie, poza który nie można się już wychylić. Do rozpoczęcia ceremonii została ponad godzina, więc poszłam się rozejrzeć po okolicy i to wtedy dowiedziałam się, że w ramach akredytacji mogę po prostu przebywać na moście, bo nie przewidziano nic więcej. Kibice mogli zasiąść na rozstawionych na tę okoliczność trybunach, a poza tym gromadzili się w dwóch miejscach. Najdłuższa kolejka zrobiła się wśród oczekujących na skorzystanie z toalety, inni ustawili się przy budce, gdzie oferowano małą puszkę napoju za 4 euro lub kanapkę za 12.
Samo stanie na tym moście wtedy też oznaczało u niektórych sięgnięcie głębiej do portfela. Bo o ile dwaj Amerykanie wygrali swoje wejściówki na loterii, to kanadyjska para kupiła swoje przez internet.
- Jeszcze chwilę przed rozpoczęciem igrzysk podobno były w sprzedaży pojedyncze wejściówki. Kosztowały ok. 3 tysiące euro - relacjonuje mój rozmówca z Toronto. On i jego żona wydali nieco mniej, ale i tak oznaczało to dla nich spory wydatek. Ale jak oboje stwierdzili, ta ceremonia zapowiadała się wyjątkowo, więc uznali, że warto. W najbliższych dniach będą zaś polować na bilety na gimnastykę sportową. Poza nimi na Pont au Change można było też spotkać kibiców z Meksyku, Wielkiej Brytanii, Indii czy Węgier.
Niektórzy paryżanie znaleźli sposób na bezkosztowe obserwowanie wydarzeń w tej okolicy - pojawili się na balkonach i dachach okolicznych budynków. W otwartych wielkich oknach budynków stojących wzdłuż Sekwany stopniowo zaczęły się pojawiać też inne osoby - muzycy, którzy brali potem udział w uroczystym otwarciu imprezy.
To właśnie akcent muzyczny był pierwszym momentem, który przełamał marazm związany z mało przyjazną aurą. Bo padało właściwie cały czas i wydawało się, że wyróżniająca się oryginalnością impreza może zakończyć klapą. W ciągu pięciu godzin tylko przez kilka minut można było cieszyć się brakiem opadów. Im bliżej było rozpoczęcia, tym częściej nad głowami przelatywały nam helikoptery. Pierwszy wybuch entuzjazmu kibiców nastąpił, gdy na ekranach, na których pokazywano wydarzenia z głównej sceny ceremonii otwarcia (odbywającej się pod wieżą Eiffla) pojawiła się amerykańska piosenkarka Lady Gaga. Kolejne też związane były z artystyczną częścią imprezy - najpierw za sprawą również pokazanej na telebimie Ayi Nakamury, potem dzięki tancerzom i zespołowi Gojira, którzy zapewnili show przy Pont au Change.
Potem oklaski zbierali już sportowcy, którzy przez kolejne godziny przepływali w deszczu po Sekwanie łódkami. Zaczęło się tradycyjnie w przypadku igrzysk od reprezentacji Grecji, ale miejscowi kibice mieli wyraźnie swoich faworytów. Wyraźnie starali się powitać szczególnie serdecznie ekipy z najbardziej egzotycznych krajów, których liczbę reprezentantów można czasem wymienić na palcach jednej ręki.
Szczególnie wyróżnione zostały cztery ekipy. Najpierw głośno zrobiło się, gdy w okolicy mostu pojawiły się ekipy Wielkiej Brytanii i Ukrainy. Potem jeszcze większy entuzjazm wywołała liczna reprezentacja USA. Ale oczywiście nic nie równało się z euforią, która zapanowała, gdy nadpłynęła łódka z francuskimi sportowcami. Z głośników popłynęła wtedy popularna przed laty piosenka "Lady" francuskiego duetu Modjo, a kibice raz śpiewali tekst, a raz krzyczeli coś w stronę machających do nich i skaczących na pokładzie zawodników. Akcentu muzycznego nie zabrakło też, gdy pojawiła się łódka z polskimi zawodnikami. Wśród nich był bowiem wokalista Dawid Podsiadło.
Po zakończeniu tej części uroczystości część kibiców opuściła most. Reszta tańczyła zaś przemoczona przy kolejnych występach muzycznych. Potem zaś ponownie zareagowała bardzo entuzjastycznie m.in. po wykonaniu popularnej piosenki "Imagine", która jest apelem o pokój oraz przy okazji ostatnich etapów sztafety z ogniem olimpijskim. Pod kątem tej drugiej części wielką radość wywołało pojawienie się słynnego przed laty piłkarza Zinedine Zidane'a, następnie hiszpańskiego tenisisty Rafaela Nadala, a także Marie-Jose Perec i Teddy'ego Rinera, którzy wspólnie zapalili znicz.
Czy przyjemnie było stać przez pięć godzin w deszczu w piątkowy wieczór bez możliwości schowania się? Niespecjalnie. Ale zdecydowanie warto było być naocznym świadkiem ceremonii otwarcia igrzysk jakiej jeszcze nie było.