- To głupie. Nie mam zamiaru walczyć na oczy. Wiele razy się zdarzało, że przeciwnik się deprymował, gdy przed walką miałem oczy wbite w ziemię. W Gelsenkirchen też tak będzie. Będę patrzył w dół - stwierdził Sosnowski, który znów stanął wczoraj w warszawskim hotelu Hilton przed największym wyzwaniem swojego sportowego życia, czyli dwumetrowym Witalijem Kliczką.
Pięściarze walczą na oczy przed każdą walką. Zdarza się, że stoją wtedy naprzeciw siebie, dotykając się nosami, czasem nawet czołami. Odrywają wzrok od oczu przeciwnika, dopiero gdy prowadzący oficjalne ważenie lub konferencję krzyknie "Stop!". Jeśli rywal spuści wzrok, to jakby uznał wyższość przeciwnika. Daje to sporą przewagę psychologiczną.
Nie ma na to rady, wszyscy wymagają takiego pojedynku, przede wszystkim media i promotorzy - zwłaszcza gdy stawka jest wielomilionowa (Polak ma wg nieoficjalnych źródeł zarobić około 1 mln dol., Kliczko ok. 6 mln dol.), i gdy chodzi o wypełnienie 60-tysięcznego stadionu, tak jak w przypadku pojedynku Kliczki z Sosnowskim.
Oczywiście, są sposoby na uniknięcie wzroku przeciwnika. Sosnowski użyje jednego z nich, Andrzej Gołota też miał sposób - założył ciemne okulary na konferencję przed walką z Mikiem Tysonem. Dwa dni później uciekł z ringu w jednej z największych bokserskich kompromitacji.
Na pewno Kliczko nie potrzebuje zwycięstwa w walce na oczy, aby mieć pewność siebie w walce na pięści. - Albert ma rację, gdy mówi, że mam już z górki. Tak, jestem stary. Tak, mam siwe włosy, ale to, co mam poza tym, wystarczy - stwierdził 38-letni Witalij, patrząc trochę z politowaniem na pas mistrza Europy leżący obok jego pasa mistrza świata wersji WBC, o który obaj będą się bić 29 maja na stadionie Schalke w Gelsenkirchen. - Mały trochę ten pas.
I dodawał politycznie: - Też taki miałem z dziesięć lat temu.
Teraz starszy z ukraińskich braci będzie obrońcą tytułu WBC. To o ten pas walczył Muhammad Ali z Joe Frazierem w dwóch największych pojedynkach - pierwszym w nowojorskiej hali Madison Square Garden i trzecim w stolicy Filipin Manili. O to samo trofeum walczył George Foreman z Alim w Kinszasie.
- Nie oddam go w walce. Najwyżej dobrowolnie, gdy skończę karierę. Ten pas mieli przede mną Ali, Lennox Lewis i Mike Tyson, czyli wielcy pięściarze - mówił Kliczko.
Sosnowskiemu powinny zaświecić oczy w tym momencie.
Każdy z tych wielkich pięściarzy miał swojego Sosnowskiego.
Ali dostał lanie od Kena Nortona, który zwycięstwem wdarł się do bokserskiej egzekutywy lat 70. Norton mu złamał szczękę i zarobił na dodatek 50 tys. dol., czyli 42 tys. więcej niż w jakiejkolwiek swojej wcześniejszej walce. Niepokonany Lewis został znokautowany przez Olivera McCalla jednym ciosem. Tyson sprawił największą sensację w boksie od czasu porażki Sonny'ego Listona z Alim, nie wstając z desek po ciosach Bustera Douglasa.
Sam Kliczko wie, jak to jest być Sosnowskim. Był niedocenianym, walczącym niemal wyłącznie w Niemczech pięściarzem, więc gdy siedem lat temu przystępował do walki z Lennoxem Lewisem w Los Angeles, niewielu na niego stawiało. - Pytali: "Kto to taki, ten Kliczko?". A ja zgodziłem się bić z Lewisem na dziesięć dni przed terminem walki. Nie miałem wahania. Tak jak teraz nie wahał się Albert - powiedział wczoraj Kliczko.
Tylko że żaden z nich: Ali, Lewis, Tyson, McCall, Norton, Douglas i Kliczko, przed swoimi wielki zwycięstwami nie umknęli przeciwnikowi wzrokiem.
Szanse 50:50 - przed walką Sosnowski - Kliczko ?