Zapiski na marginesie medali tyczkarek, młociarza i siedmioboistki

Mistrzostwa świata w Berlinie idą nam znakomicie. Ale medale Polacy zdobywają w fatalnych konkurencjach.

Konkurencje o których mowa - rzut młotem, siedmiobój i skok o tyczce - są fatalne z jednego powodu (poza tym są co najmniej równie fantastyczne, jak bieganie czy skoki): broń nas Panie Boże przed tym, żeby zostały dyscyplinami masowymi.

Z siedmiobojem to jeszcze pół biedy - głównie dlatego, że nie wierzę, żeby naród miał się teraz hurtowo brać za multitasking. My się raczej wolimy brać za specjalizacje, a poza tym brak nam cierpliwości, żeby brać się za coś, co wymaga dużo czasu, a efekty nie przychodzą za szybko.

Ale gdy oczami wyobraźni widzę tłumy najpierw porywające się na rzucanie ciężkimi przedmiotami na łańcuchach, albo skakanie przez przeszkody przy pomocy długich kijów, a następnie stojące w długich kolejkach na ostrych dyżurach, to wstrząsają mną dreszcze.

Z tym, że problem jest poważniejszy. Sportowe gwiazdy trafiają nam się właśnie w dyscyplinach i konkurencjach, które przełożenie na sport masowy w Polsce mają małe, lub żadne. Wyścigi samochodowe (mówię o sporcie sensu stricto, a nie o zapieprzaniu w te i we wte po krajowej siódemce, ani też o wyprzedzaniu na trzeciego), chód sportowy, skoki narciarskie, strongmeństwo, żeglarstwo, strzelectwo, gimnastyka sportowa, wioślarstwo...

Wyjątków naliczyłem trzy - Otylia Jędrzejczak, Agnieszka Radwańska, Marcin Gortat. Trochę mało, zwłaszcza że w każdym z tych trzech wypadków (oprócz ciężkiej pracy) zadecydowały czynniki jednorazowe, na których powtórzenie można wprawdzie liczyć, ale na wygraną w totka także. U Jędrzejczak i Gortata mowa o wspaniałych warunkach fizycznych, u Agnieszki Radwańskiej - o zdeterminowanym ojcu (ale to przynajmniej przykład dobrego planowania).

Chodzi mi to, że o ile wspaniale było się cieszyć z medali Rogowskiej, Pyrek, Ziółkowskiego i Chudzik, o tyle jeszcze wspanialej byłoby zobaczyć, jak 1) sukces rodzi naśladowców; 2) sukces jest odzwierciedleniem tego, co się w danym kraju dzieje.

Ale niestety AD 1. Naśladowców nie będzie. Z młotem i tyczką to akurat dobrze, ale z pływaniem też tak było, tłumy nie rzuciły się do basenów AD 2. Amerykanie masowo grają w kosza, więc są najlepsi w kosza. Holendrzy masowo jeżdżą na łyżwach, więc są świetni w jeździe na łyżwach. Austriacy masowo jeżdżą na nartach, więc są świetni w narciarstwie. Kanadyjczycy masowo grają w hokeja, więc są świetni w hokeja. Niemcy masowo grają w piłkę ręczną, więc są świetni w piłkę ręczną.

A my masowo jeździmy na grilla w weekend. I nie mówcie mi, że Austriacy mają góry, Holendrzy kanały, a Amerykanie pieniądze. My nic nie mamy? Bez przesady. Że nie ma infrastruktry? Z grillowaniem jakoś radzimy sobie bez niej.

Sport masowy w Polsce leży i kwiczy. Trochę ludzi biega, trochę ludzi chodzi na basen, trochę ludzi jeździ na rowerach. Za to jesteśmy znakomici w oglądaniu sportu z kolegami.

PS. Naszym narodowym sportem jest podobno piłka nożna i w nią też jesteśmy słabi.

boh

Copyright © Agora SA