Zobacz rekonstrukcję wypadku Kubicy ?
W niedzielnym rajdzie Ronde di Andora poważnemu wypadkowi uległ Robert Kubica, którego pilotem był Gerber. 33-letni poznaniak nie odniósł poważniejszych obrażeń.
Jakub Gerber: To nie był ani mój pierwszy, ani ostatni wypadek, staram się trzeźwo patrzeć na takie wydarzenia i nie panikować, ale dopóki nie poznałem konkretnych, pozytywnych informacji na temat stanu zdrowia Roberta, miałem wisielczy humor.
- Analizę mógłby przeprowadzić wyłącznie kierowca. Tylko on wie, co i dlaczego się stało. Ja powiem tak: szukanie przyczyny wypadku w rajdach to jak zastanawianie się, dlaczego hokeista przewrócił się na lodzie lub piłkarz potknął przy strzale na bramkę - w sporcie błędy i przypadki się zdarzają. My jeździmy na granicy przyczepności, która potrafi zniknąć w najmniej oczekiwanym momencie. Dlaczego? To pytanie do fizyków, ja nie potrafię na nie odpowiedzieć. Jako pilot nie obserwuję trasy przez cały czas, koncentruję się na odczytywaniu zapisu z kartki. Nie mam czasu na obserwowanie trasy i nie znam konkretnej przyczyny tej kraksy - nie wiem, czy była nią specyfika nawierzchni, zakrętu, rodzaju opon, czy zachowanie się samochodu.
- Kompletnie gładka. We Włoszech drogi są w bardzo dobrym stanie, a oesy przygotowywane są na takich, żeby kierowcom było jak najlepiej.
- Nie pamiętam, żebyśmy rozmawiali o tym z Robertem, ale inni kierowcy mówili, że to auto specyficzne. Że ma ukryte różki i potrafi być nerwowe. Proszę jednak nie brać tego za przyczynę wypadku, bo specyficzny jest każdy samochód - to wynika z konstrukcji, rozkładu masy czy rodzaju zawieszenia. Ale powtarzam - kierowcy, którzy jeździli tym samochodem, mówią, że jest on bardziej nerwowy od innych w tej klasie.
- Poprzez takie pytania doszukujemy się przyczyn wypadku, ale ja cały czas powtarzam, że kraksa byłaby zupełnie niegroźna, gdyby nie ta źle skonstruowana i źle zamontowana bariera. To, co przydarzyło się nam, zdarza się też kierowcom, którzy przejechali przed rajdem i tysiąc kilometrów w danym samochodzie. Adaptacja w aucie jest sprawą indywidualną - ja czułbym się w nim źle po 200 km, a Robert mógł być zadowolony np. po 50. Samochód testowaliśmy, Robert jeździł podobnym wcześniej i nie próbowałbym szukać tutaj stwierdzenia, że on tej skody nie znał. To byłoby możliwe tylko w przypadku kierowców, którzy są na początku kariery. Poza tym my nie rozumiemy, jak działa percepcja kierowcy Formuły 1 - oni z prędkością 200-300 km/godz. pokonują czasami zakręty, których nie widać. Przekładając to na jazdę w rajdzie, w którym samochody poruszają się w granicach 50-140 km/godz., nie możemy mówić o zagrożeniu. To na pewno nie jest powyżej jego możliwości.
- Kierowcy wyścigowi, szczególnie Formuły 1, są nauczeni niesamowitej precyzji - potrafią przejechać po monecie, i to określoną częścią opony. Z drugiej strony wąskie i kręte drogi rajdowe są bezpieczniejsze, bo wymuszają zmniejszenie średnich prędkości. Wszystko przez tą felerną barierę. Gdyby tam były drzewa - mniejsze czy większe - nie stałoby się nic. Skończyłoby się na potłuczeniach. Szczęściem w nieszczęściu było to, że bariera weszła przez najmniej chroniony punkt, czyli przez ścianę grodziową, omijając silnik i skrzynię biegów.
- Na pewno poniżej 100 km/godz., myślę, że między 70 a 90.
- Znaliśmy je, to były sprawdzone gumy. Tu też nie doszukiwałbym się powodów wypadku.
- Kiedy zobaczyłem, że Robert jest bardzo poszkodowany przez przygniatającą go barierę, starałem się jak najszybciej opuścić samochód i zatrzymać kolejną załogę. Nie mogłem otworzyć drzwi, więc wypchnąłem szybę i szukałem ludzi w najbliższej okolicy, którzy mogli telefonicznie zawiadomić organizatora rajdu. Pierwsza rajdówka się zatrzymała, z dwiema kolejnymi mieliśmy problem, bo po prostu przejechały, dopiero czwarty kierowca też stanął. Karetka była na miejscu po 5-6 minutach. Wtedy odsunąłem się na bok, żeby nie przeszkadzać.
- Nie wiedzieliśmy dokładnie, jakie są obrażenia, poza tym, że od razu widziałem, że Robert ma złamaną rękę i nogę - to były złamania otwarte i byłem przerażony. Próbowałem zobaczyć, co da się zrobić z tą barierą, ale nie jestem lekarzem i nie chciałem nic robić sam. Wiedziałem jednak, że uwolnienie Roberta będzie trwać długo. Po ekipach ratowniczych z dwóch karetek widać było, że to załogi doświadczone, które wiedzą, jak zabrać się do rzeczy. Bez wahania podali tlen, środki przeciwbólowe i kroplówkę, bo wiadomo było, że bez udziału straży pożarnej Roberta nie da się wyciągnąć.
- I to był problem. Odpychałem od siebie złe myśli, ale przychodziło mi do głowy, że Marian Bublewicz zmarł, bo akcja ratunkowa trwała za długo. Robert jest bardzo bliski mojemu sercu, rozmawiałem z nim, żeby mieć z nim stały kontakt, ale docierało do mnie to, że jeśli przyjazd strażaków się opóźni, to z wraku możemy wyjmować już tylko jego ciało. Kiedy straż wreszcie przyjechała, okazało się, że najpierw trzeba przeanalizować sposób wycięcia środkowego słupka, aby nie narazić Roberta na dodatkowe obrażenia.
- Przyjechały dwa samochody w tym samym momencie i natychmiast zabrały się do pracy. Jeden z nich asekurował wrak, żeby nie zmienił położenia, a ludzie z drugiej jednostki rozcinali go specjalnymi nożycami. Widać było, że to profesjonaliści.
- Dąży się do tego, aby do kwadransa na miejscu były wszystkie służby ratownicze.
- Nie dowiedziałem się, ale nie powinno tak być.
- Śmigłowiec krążył nad nami, ratownicy zostali opuszczeni nawet na linie, aby skonsultować akcję z lekarzami z karetek, ale helikopter mógł wylądować dopiero w odległości 4-5 km. Przewiezienie tam już "ustabilizowanego" Roberta nie zajęło jednak więcej niż pięć minut. Wiedzieliśmy, że najgorsze momenty za nami.
- Trasę jednodniowej imprezy, w której jedyny oes polega na czterokrotnym przejechaniu kilkunastokilometrowej pętli, można zabezpieczyć bez żadnego problemu - co kilkaset metrów porozstawiać porządkowych, co kilka kilometrów karetki. Wszystko zależy od chęci, woli i zasobności portfela organizatora. Obecność na trasie straży pożarnej to rzecz oczywista.
- Podnosi mnie to na duchu, cieszę się, że żartuje, je, rozmawia z najbliższymi i wraca do zdrowia. Ostatni raz widziałem go w trochę innej sytuacji. Bałem się, że stracę bardzo bliską mi osobę.
Kto do Lotusa Renault za Kubicę? 'Potrzebny kierowca z doświadczeniem'