Od 4 lipca i kontuzji na Wimbledonie nie widzieliśmy Huberta Hurkacza (6. ATP) w akcji. Polak opuścił zmagania na igrzyskach olimpijskich, a do tego przeszedł operację kolana. Na szczęście rehabilitacja przebiegła błyskawicznie i polski tenisista do gry wrócił już podczas turnieju ATP 1000 w Montrealu. Na jego pierwszy mecz - w drugiej rundzie z uwagi na wolny los - z Thanasim Kokkinakisem musieliśmy jednak trochę poczekać, albowiem na przeszkodzie stanęły opady deszczu.
Pierwotnie ten pojedynek miał odbyć się w czwartkowy wieczór miejscowego czasu, ale ostatecznie zawodnicy na kort wyszli dopiero w sobotę rano. Mecze Hurkacza z Kokkinakisem to zwykle były tenisowe maratony. W czterech dotychczasowych meczach rozegrali aż siedem tiebreaków! Trzy ostatnie mecze - wszystkie w ubiegłym roku - wygrał jednak Polak. Piąte starcie, podobnie jak cztery poprzednie, również odbyło się na korcie twardym. 28-letni Australijczyk miał przed tym starciem tę przewagę, że w Montrealu rozegrał już trzy mecze - przechodził przez kwalifikacje, a w pierwszej rundzie ograł Gaela Monfilsa.
W początkowych fragmentach konfrontacji trzeba było przyjrzeć się sposobie poruszania się Hurkacza, lecz na szczęście trudno było dostrzec skutki ostatnich problemów zdrowotnych. Polak biegał naturalnie. Wydawało się, że nie jest też "tenisowo zardzewiały", jak zwykło się mawiać o zawodnikach, powracających po kontuzji, ale zdarzało mu się popełniać proste błędy. Dobrze funkcjonował z kolei serwis, którym obronił break pointa w trzecim gemie. Niestety rozstawiony z czwórką Hurkacz był zbyt pasywny w swojej grze. To doprowadziło Kokkinakisa do kolejnych dwóch szans na przełamanie, ale w momentach zagrożenia Polak mógł polegać na swoim podaniu. Niestety tylko do czasu - konkretnie dziewiątego gema, gdy Australijczyk w końcu dopiął swego.
Hurkacz na returnie był totalnie bezradny. Na palcach jednej ręki można było policzyć wygrane przez niego punkty w tej roli w pierwszym secie - konkretnie pięć. Po 40 minutach gry Kokkinakis zasłużenie prowadził 6:4, mając 93 proc. skutecznych akcji po trafionym pierwszym podaniu.
W drugiej partii obraz gry radykalnie się nie zmienił. Światełkiem w tunelu był piąty gem, gdy Polak przegrywał przy swoim podaniu 0:30, ale konsekwentną ofensywną grą wygrywał kolejne punkty. Można było liczyć, że przełoży to także na gemy returnowe. Pomógł w tym sam Australijczyk, który popełnił dwa błędy i sytuacja się odwróciła - to Hurkacz prowadził 30:0. Chwilę później wykonał skuteczną akcję forehandową na 40:15. Były to pierwsze break pointy Wrocławianina w tym meczu. Skuteczny return dał przełamanie. To był kluczowy moment, dzięki któremu szósty tenisista świata doprowadził do setowego wyrównania.
Wydawało się, że polski tenisista czuł się coraz pewniej na korcie, ale początkowe fragmenty finałowej partii przypominały te z początku meczu. Znów szybko musiał ratować się przed przełamaniem. Dokonał tego dwoma dobrymi atakami i dojściem do siatki. W kolejnym gemie serwisowym sytuacja się powtórzyła. Istotny okazał się siódmy gem, gdy Hubert Hurkacz w końcu doszedł do głosu na returnie. Miał dwa break pointy, ale Kokkinakis posłał dobre serwisy do środka. Polak nie zdążył nawet odpowiedzieć.
Ostatecznie o wyniku zadecydował tie-break. W końcówce pojedynku skuteczniejszy okazał się Hurkacz, który wygrał całe spotkanie 6:4, 3:6, 7:6. W trzeciej rundzie turnieju ATP Masters 1000 zmierzy się z Francuzem Arthurem Rinderknechem (65. ATP).