"Świątek podjęła ryzyko, może się wykoleić. Dobry wynik Williams oznaczałby, że świat zwariował"

Agnieszka Niedziałek
- Bez wcześniejszej gry na trawie istnieje małe ryzyko, że przy niekorzystnym losowaniu można się wykoleić już w jednej z pierwszych rund Wimbledonu - mówi Sport.pl Dawid Celt, analizując sytuację Igi Świątek. Kapitan reprezentacji Polski w Pucharze Billie Jean King wierzy jednak w nią, wśród tenisistów mających się liczyć w walce o triumf wymienia zaskakującego go wciąż Huberta Hurkacza, a szanse na dobry wynik Sereny Williams kwituje: - To by znaczyło, że świat zwariował i stanął na głowie.

Nigdy wcześniej w jednej edycji Wimbledonu notowania aż dwojga polskich singlistów nie stały tak wysoko. Iga Świątek od czterech miesięcy bezsprzecznie dominuje wśród kobiet - może pochwalić się 35 wygranymi spotkaniami z rzędu i triumfem w sześciu kolejnych turniejach, a od początku kwietnia jest liderką światowego rankingu. Duża liczba rozegranych w tym czasie pojedynków spowodowała jednak, że zrezygnowała z przetarcia meczowego na trawie przed wielkoszlemową rywalizacją. Na jego brak narzekać nie może zaś Hubert Hurkacz, półfinalista ubiegłorocznego Wimbledonu. Dziesiąty tenisista globu w czerwcu najpierw triumfował w deblu w Stuttgarcie, a następnie indywidualnie w Halle.

W rozpoczynającym się w poniedziałek turnieju - decyzją organizatorów - zabraknie Rosjan i Białorusinów, co oznacza m.in. nieobecność prowadzącego w zestawieniu ATP Daniiła Miedwiediewa. Wielkim wydarzeniem będzie zaś powrót utytułowanej Sereny Williams. O ile 40-letnia Amerykanka nie wycofa się tuż przed startem.

Zobacz wideo Agnieszka Radwańska patrzyła na kort obok, a tam Iga Świątek. "Poczwórna mobilizacja"

Agnieszka Niedziałek: Przystąpienie do Wimbledonu bez rozegrania wcześniej meczu na trawie to ryzykowna taktyka ze strony Igi Świątek?

Dawid Celt: W zaistniałej sytuacji jest to optymalne rozwiązanie. Oczywiście, istnieje małe ryzyko, że przy niekorzystnym losowaniu można się wykoleić już w jednej z pierwszych rund. Gdyby chodziło tylko o przygotowanie do turnieju wielkoszlemowego, to byłoby na pewno łatwiej. Przy zmianie nawierzchni dobrze jest zawsze zagrać wcześniej w jakimś turnieju. Chociaż znamy z historii przypadki, że ci najlepsi przystępowali do Wimbledonu po dobrym występie w Roland Garros bez poprzedzającego startu na trawie, opierając się na samym treningu.

Jakie alternatywne rozwiązanie miałoby sens przy dużej liczbie rozegranych dotychczas przez Polkę w tym sezonie meczów, by ograniczyć to małe ryzyko? 

- Mogę się wypowiadać tylko jako człowiek z zewnątrz, który nie jest na co dzień w teamie Igi. Sądzę, że osoby pracujące z nią podjęły dobrą decyzję. Turniej w Berlinie z oczywistych względów wypadł. Jeżeli chodzi o możliwość startu, to jedyną opcją były zawody w Eastbourne. Można było poprosić o "dziką kartę" i przetestować się w warunkach meczowych, ale przy założeniu, że nie walczę tam do upadłego. Pytanie, czy Iga tak potrafi. Ale występ w Londynie może się też udać bez tego. Oby troszkę los dopomógł w tych pierwszych rundach i nie wpadła na bardzo wymagającą rywalkę. Żeby dostała trochę czasu na ogranie się w warunkach meczowych.

Podczas ostatnich występów składających się na serię 35 zwycięstw widać było u niej dużą pewność siebie. Tyle że teraz przechodzi na trawę, na której ma najmniej doświadczenia.

- Gdyby była mowa o innej nawierzchni, to ta pewność siebie zrobiłaby kolosalną różnicę. Dalej ją robi, ale gdzieś tam z tyłu głowy Iga ma to, że nie jest to teren, na którym czuje się pewnie i swobodnie. Myślę, że teraz duża rola jej sztabu w tym, by ją przekonać, że z narzędziami, które ma i przy dobrej adaptacji do takich kortów, na Wimbledonie też jest w stanie grać pierwsze skrzypce. A zaadaptować trzeba się do trochę innego kozła, innego sposobu poruszania się i innej rotacji. Potrzebne są dobry, ścięty serwis i slajs, i trochę woleja. Uważam, że jest w stanie to zrobić.

Ubiegłoroczna 1/8 finału w Londynie też chyba pokazały jej już, że ta trawa nie jest aż taka straszna.

- Uważam, że w tym roku stać ją na to, by zrobić kolejny krok. Nie da się ukryć, że patrząc na jej przeciwniczki, to niewiele jest takich, o których można powiedzieć, że "rosną" po wejściu na trawę. Kiedyś było to wiadomo w przypadku Sereny i Venus Williams, Marii Szarapowej czy Petry Kvitovej. One na tej nawierzchni poniżej pewnego poziomu nie schodziły. Przy obecnej stawce ciężko mi wytypować dziewczyny, które na trawie mogą realnie bardzo zyskać. Te wszystkie czynniki dają nam taki obraz, że Iga rzeczywiście w tym Wimbledonie może odegrać znaczącą rolę. Nie będzie tak zdecydowaną faworytką jak była w Paryżu czy na kortach twardych, ale może być dobrze, jeśli złożą się na to wspomniane wcześniej elementy. Jak już mówiłem, chodzi m.in. o dobry układ drabinki. Żeby miała czas się rozegrać i by od razu w pierwszym w tym roku meczu na trawie nie trafiła na dziewczynę, która swoją siłą i stylem gry pasuje do takich kortów. Bo jak taka zawodniczka będzie miała dzień konia, to może być problem.

Które rywalki będą dla niej potencjalnie największym zagrożeniem?

- Na pewno Ons Jabeur, która ma tenis skrojony pod korty trawiaste. Ona i Iga są dla mnie głównymi faworytkami. Myślę, że podobnie jak w Paryżu zaatakuje ktoś z drugiego rzędu. Mam tu na myśli Coco Gauff, Amandę Anisimovą, Belindę Bencic czy Danielle Collins. Jest też kilka dziewczyn, które stać na niespodziankę, ale moim zdaniem turnieju nie wygrają. Wymieniłbym tu Camilę Giorgi, Beatriz Haddad Maię, Shelby Rogers, Jelenę Ostapenko czy Madison Keys. To są zawodniczki niebezpieczne, które w pierwszym tygodniu turnieju lepiej omijać.  

A co np. z Simoną Halep?

- Wygrała kiedyś Wimbledon, ciągle jest niebezpieczna, ale to już nie to, co kiedyś. Collins - wierzę w nią, ale jest nierówna. Przy tak dużych wahaniach i sporych problemach zdrowotnych nie da się wygrywać turniejów wielkoszlemowych. Przy zgraniu się wszystkich elementów jest dziewczyną, która może narozrabiać. Jeszcze dwa-trzy lata temu powiedziałbym, że Karolina Pliskova poniżej ćwierćfinału w Londynie nie zejdzie, a jak wszystko się jej dobrze poukłada - tak jak w zeszłym roku - to jest w stanie dotrzeć nawet do finału. Teraz ciężko mi to sobie wyobrazić. Anett Kontaveit i Paula Badosa w ostatnich tygodniach zniknęły. Z tej starej gwardii najwyżej oceniam szanse Halep i Angie Kerber. Ta druga na trawie czuje się jak ryba w wodzie i mimo upływu lat jest na tej nawierzchni groźna, co nam pokazał ubiegły rok.

 A bierze pan pod uwagę scenariusz, gdzie dobry wynik w tym turnieju uzyskuje Serena Williams?

- Nie wyobrażam sobie tego. Jeżeliby wróciła po roku bez gry, praktycznie z marszu wystąpiła w Wimbledonie w wieku 40 lat i dotarła do ćwierćfinału czy półfinału, to by znaczyło, że świat zwariował i stanął na głowie.

Czy powrót Amerykanki do gry w tym momencie jest błędem?

- Nie oceniam tego w tych kategoriach. Jest praktycznie legendą za życia i może robić, co chce. Krążą pogłoski, że chce się w Londynie pożegnać. Nie wiem, co się za tym startem kryje, jakie ma plany i jak trenuje. Zakładam, że musiała w międzyczasie coś robić, skoro się zdecydowała przyjechać teraz. Odegranie kluczowej roli w Wielkim Szlemie po roku bez gry nie jest może rzeczą całkiem niemożliwą, ale prawie niemożliwą już tak. 

Pytałam o powrót teraz jako ewentualny błąd, bo pojawiają się głosy osób obserwujących Williams w ostatnich dniach, które sugerują, że jest nieprzygotowana.

- Nie jest też tak w stu procentach pewne, że ona zagra w Londynie. Myślę, że start w Eastbourne pokaże, czy jest gotowa i ona sama dostanie odpowiedzi na kilka pytań [w czwartek Williams wycofała się z debla po kontuzji jej partnerki, Ons Jabeur >> - dop. red.]. Myślę, że po to się zdecydowała na ten występ, by się właśnie sprawdzić. Choć uważam, że powinna zagrać tam w singlu. Nie wiem, skąd się wziął pomysł jedynie na debla. Dla mnie, patrząc z boku, to dziwna decyzja. Ale jak mówiłem, znając Serenę, to wcale nie jest do końca pewne, czy ona się w ostatniej chwili z tego Wimbledonu nie wycofa, jeśli uzna, że nie jest gotowa.

Dawkę ogrania na trawie - w przeciwieństwie do Świątek - zaliczył w ostatnich tygodniach za to Hubert Hurkacz. Chyba potwierdza, że zadomowił się już na tej nawierzchni?

- On nie przestaje mnie zaskakiwać. Wykonał kolejny krok do przodu, a styl, w jakim wygrał w Halle, robi wrażenie. Myślę, że rzeczywiście coraz lepiej czuje tę nawierzchnię. Słyszałem, że kort w Halle jest specyficzny, trudny. Hubert rozegrał tam bardzo trudny mecz z Nickiem Kyrgiosem. Pokazał, że potrafi być nieustępliwy w decydujących momentach. Wtedy kilka piłek decydowało o tym, kto zagra w finale. Grał odważnie, ręka mu nie zadrżała i pokonał bardzo niewygodnego oraz nieprzewidywalnego rywala. A w finale była już totalna dominacja nad Daniiłem Miedwiediewem, obecnym liderem światowego rankingu. To pokazuje, że Hubert jest w bardzo dobrej dyspozycji. Cały czas się rozwija, a jego determinacja, pasja do tenisa i zaufanie do ludzi, którymi się otacza, przynoszą owoce w postaci coraz równiejszej gry i coraz większej liczby zwycięstw.

Zaliczyłby go pan do faworytów tej edycji Wimbledonu?

- Tak. Po tym, co pokazał w zeszłym roku w tym turnieju i po tym, co pokazuje w tym sezonie na trawie, możemy go umieścić w gronie zawodników, którzy będą walczyć o końcowy triumf. I wcale nie jest to nierealny scenariusz. Jest oczywiście parę innych nazwisk. Ale jeśli złoży się parę rzeczy, to Huberta stać na to, by powalczyć w Londynie o najwyższe cele.

Kto będzie dla niego największą konkurencją? Novak Djoković i Matteo Berrettini?

- Na pewno Berrettini. Djoko nigdy nie można lekceważyć, tak samo Rafaela Nadala. Gdyby nie kontuzja, to liczyłby się też Alexander Zverev. Miedwiediewa również nie będzie - wiadomo dlaczego. Stefanos Tsitsipas trochę odstaje ostatnio, ale - pod nieobecność kilku graczy - z dobrym slajsem i wolejem oraz niezłym serwisem może się zakręcić w okolicy dobrego wyniku. Ciekaw jestem, co pokaże na trawie Carlos Alcaraz, bo to jest pewnego rodzaju niewiadoma. Jestem zaś przede wszystkim pod wrażeniem Berrettiniego. Po długiej przerwie związanej z kontuzją wrócił i zwyciężył w dwóch turniejach na trawie - to budzi szacunek. Nie sądzę, by Wimbledon wygrał Marin Cilić, ale pokazał, że - mimo 33 lat na karku - wrócił po kłopotach zdrowotnych i dobrze się prezentuje. Chorwat bardzo dobrze serwuje, ciężko go przełamać, więc może się liczyć. Ale analizując pod kątem zwycięstwa, to wymieniłbym Djokovicia, Berrettiniego i Nadala, a potem blisko nich są Hubert i Stefanos.

Więcej o: