Zajrzyj na profil Rafała Steca na Facebooku i jego konto na Twitterze
Kiedy Pepe z Realu Madryt jak zwykle w chwilach skrajnego napięcia psychicznego stracił przytomność i nadepnął dłoń Leo Messiego, Wayne Rooney nazwał go "idiotą", co wyglądało o tyle zdumiewająco, że zamiast bezbarwnego "what an idiot" powinniśmy od niego oczekiwać bardziej wyrazistego "what a fucking idiot". Nie trzeba wybitnego specjalisty od czytania z ruchu warg, by zaobserwować, że podczas meczów napastnik Manchesteru United prawie nigdy nie podaje otworem gębowym suchych komunikatów, lecz ozdabia je rozmaitymi wariacjami międzynarodowo zrozumiałego słowa "fuck". Jak już rzuca na wiatr, to krwistym mięsem, a nie czułymi słówkami.
Werdykt o intelektualnych możliwościach Pepe wydał angielski piłkarz na Twitterze, najpopularniejszym po Facebooku portalu społecznościowym, na którym publikuje się krótkie, skonstruowane ze 140 znaków frazy. SMS-y, tyle że publiczne. Rooney musi przywoływać otoczenie do porządku regularnie. Jesienią zrugał utalentowanego, lecz chuliganiącego młodzieńca z rezerw Ravela Morrisona, gdy ten ćwierknął, że "nie może się doczekać końca sezonu". A kiedy gwiazdorowi MU - znów na Twitterze - groził wulgarnie kibic, gwiazdor odpisał: "Przyjdź, a położę cię w 10 sekund. Wiesz, gdzie trenuję. Jak się nie pojawisz, jesteś tchórzem".
Rooney daje, ale Rooney też bierze. Kiedy fan przysłał mu film do obejrzenia tuż przed finałem Ligi Mistrzów - do puszczenia w szatni, mający zainspirować piłkarzy, zmontowany z triumfalnych dla MU scen z przeszłości - Anglik umieścił go w wirtualnej szufladzie z ulubionymi ćwierknięciami.
Piłkarze, a także ich matki, żony i kochanki zatracają się we wszystkich gatunkach rozćwierkanej twórczości. Gerard Pique z Barcelony lubi popisywać się swoimi sukcesami w grze na Playstation lub wrzucić zdjęcie z szatni; Rio Ferdinand wdaje się w ognistą dyskusję z Seppem Blatterem, gdy szefowi FIFA wyrwą się słowa bagatelizujące problem rasizmu, i wrzuca zdjęcia ze swojej kuchni; Cristiano Ronaldo ćwierka w kilku językach, ale wygładzone na połysk zdania nie pozostawiają złudzeń - każde słowo obracają w palcach specjaliści od wizerunku, którzy dbają o target i nigdy nikogo nie urażą. Kibicom to bynajmniej nie przeszkadza, wpisy Portugalczyka śledzi 6,5 mln ludzi, co czyni go najpopularniejszym piłkarzem na portalu po obserwowanym przez 8,1 mln fanów Kace, brazylijskiej gwieździe już dawno przygasłej. Leo Messi konta nie założył, jego marketingowcy też go nie wyręczyli, z czego wolno nam wysnuć podejrzenie, że to przede wszystkim sportowiec, nie produkt.
Zdarza się, że Twitter odbiera chleb paparazzim - jeśli Pique umieszcza swoją fotkę z Shakirą, to wielogodzinne wiszenie na drzewach, by złapać w kadr romansującą parę, staje się zbędne. Częściej jednak zdarza się, że Twitter brukowce karmi. Obrazkowe pisemka są wniebowzięte, gdy partnerka Kevina-Prince'a Boatenga wyjaśnia tam, że nieprawdą jest, jakoby chwaliła się dziennikarzowi uprawianiem seksu siedem-dziesięć razy w tygodniu, ponieważ nie prowadzi statystyk i zwyczajnie nie wie, jak często się erotycznie gimnastykuje. Gazety nie tylko sensacyjne ożywają, gdy brazylijski megagwiazdor Neymar nazywa sędziego swojego ostatniego meczu złodziejem. Albo gdy Ryan Babel wkleja fotomontaż z renomowanym arbitrem Howardem Webbem w koszulce Manchesteru United. Albo gdy po poniżającym 0:5 w El Clásico Sergio Ramos i Alvaro Arbeloa z Realu Madryt przestają "śledzić" - to rodzaj zerwania kontaktu - z obrońcą Barcelony Pique. Albo gdy agent Kaki - w korporacyjnej nowomowie zwany osobistym dyrektorem od komunikacji - pisze, że trener zdjął brazylijskiego piłkarza z boiska, bo jest tchórzem usiłującym ukryć własną niekompetencję poprzez wskazywanie winnego wśród piłkarzy. A żona tegoż piłkarza uznaje, że warto jego komentarz rozesłać dalej...
Agent i żona najwyraźniej się wówczas zreflektowali, że przeholowali, bo komentarz usunęli. Niestety, spóźnili się. Twitter bywa niebezpieczny, bo pisać na nim zbyt łatwo (czasownik "ćwierkać" oddaje naturę przyrządu doskonale). Tak łatwo, że trudno się oprzeć pokusie, że wprost wysysa spontaniczne, niekoniecznie przemyślane reakcje, kto używa, ten wie, o czym mówię. A jeszcze łatwiej jednym kliknięciem cudzą mikroblogową notkę rozesłać w świat - wtedy już nie ma zmiłuj, wszyscy dowiedzą się, co myślisz. I już wielokrotnie zdarzyło się, że nieprzezorni ćwierkacze ujawnili sekrety szatni, wyrwała im się uwaga chamska lub politycznie niepoprawna, zostali za nieostrożność ukarani.
Jose Enrique z Liverpoolu zezłościł swojego szefa, bo poinformował, że nie zagra, a trener chciał informację o jego kontuzji zataić przed przeciwnikami; Joey Barton z Newcastle szydził z oszczędnościowej polityki zwierzchników; angielski niskoligowiec Lee Steele został wylany za wpisy homofobiczne, "niegodne klubowego etosu". Ofiarą Twittera padł także nasz Wojtek Szczęsny - nawiasem pisząc, ćwierkający namiętnie i z dużym zrozumieniem dla natury medium - który musiał niedawno przepraszać za porównywanie fryzury kolegi z Arsenalu do fryzur gwałcicieli i pedofilów. A jesienią intymnie ćwierkał - tylko do niej, to też na Twitterze możliwe - do pewnej celebrytki znanej z tego, że jest znana, nie przypuszczając, że celebrytka korespondencję ujawni. Tabloidy miały używanie.
Trenerzy społecznościowych portali nie lubią, Alex Ferguson zżymał się, że wolałby widzieć swoich podwładnych czytających książki - zżymał się cokolwiek naiwnie, piłkarze nie ćwierkają przecież z potrzeby obcowania ze słowem drukowanym lub niedrukowanym, lecz są typowymi dziećmi epoki, w której wszystko musi być jawne i wybebeszone na wierzch, ba, jawność, wybebeszanie i w ogóle wszelkie ekshibicjonistyczne ekscesy stają się cnotami podstawowymi.
W latach 80. i wcześniejszych, czyli w futbolowej starożytności i przed potopem, bohaterowie boiska bywali dla fanów sąsiadami lub wręcz kumplami, chadzali z nimi na piwo i kręgle. Oba świata rozeszły się wraz z przyspieszającą komercjalizacją sportu, niekiedy już chłopców w wieku szkolnym i bez żadnych osiągnięć zamieniającą w milionerów, którzy jako nastolatki po raz ostatni w życiu wsiadają do metra, przeprowadzają się do luksusowych twierdz, a jeśli idą do restauracji, to wybierają lokale, w których zamawia się dania warte tyle, ile tygodniowe wyżywienie całej rodziny kibiców. Wielopokoleniowej rodziny. Tylko o jednym naprawdę klasowym, należącym do europejskiej czołówki graczu słyszałem, że mieszkańcy miasta spotykali go na co dzień w sklepie albo parku. Daniele De Rossi, wierny Romie od początku kariery, mówiący rzymskim dialektem tubylec, zamieszkał na położonym w historycznym centrum placu Campo de Fiori, by "czuć zapach targowiska i piekarni".
Twitter to atrybut cyfrowej nowoczesności, ale paradoksalnie w pewnym sensie cofa nas do przeszłości. Zbliża idola do wyznawcy. Jeśli nawet przez ekran i klawiaturę nie sposób na razie poczuć targowiska i piekarni, jeśli internet oferuje zazwyczaj kontakt powierzchowny, to skazane dotąd na pośrednictwo mediów strony go nawiązują. I jest obustronny. Kibic sam zadaje pytanie i dostaje odpowiedź. Kierowaną bezpośrednio do niego.
Kluby coraz częściej zabraniają piłkarzom bazgrać na Twitterze, szefowie Nottingham Forest obłożyli grzywną każde opublikowane tam słowo. Ale słowotoku prezesi i trenerzy już nie powstrzymają. Nawet srogi Ferguson oficjalnego zakazu nie wydał, świadomy, że ze zmianą cywilizacyjną nie wygra. On jako przywódca ewoluował przez całą karierę - łagodniał, coraz więcej u podwładnych tolerował, odrzucającemu kontraktową ofertę Rooneyowi pozwolił nawet obalić najświętszą manchesterską zasadę, że "nikt nie jest większy niż klub". A skoro od wnuka nauczył się obsługiwać iPoda (żeby posłuchać Franka Sinatry), to może wkrótce zacznie jeszcze ćwierkać?
Szczęsny gwiazdą internetu. Nie tylko ze względu na grę (WIDEO)
Komentarze (1)
Ćwierkać każdy może - felieton Rafała Steca
wokolzycia.blox.pl/2012/01/ACTA-zamach-na-wolnosc.html