Boruc: Jestem wyrazisty

- Pięć lat temu debiutowałem w polskiej ekstraklasie. Od tamtej pory wystąpiłem na mundialu, gram w Lidze Mistrzów, zdobyłem mistrzostwo Polski i Szkocji. Aż głowa boli, jak pomyślę, o czym porozmawiamy za pięć lat. Dlatego żyję z dnia na dzień - mówi ?Gazecie? bramkarz reprezentacji Polski i Celtiku Glasgow

26-letni Boruc robi furorę w Szkocji. Jest ulubieńcem kibiców, ma wielkie poważanie u kolegów z zespołu. Dzięki jego interwencjom (m.in. obrona rzutu karnego wykonywanego przez Louisa Sahę w meczu z Manchesterem United) Celtic awansował do 1/8 finału Ligi Mistrzów, w którym zmierzy się z Milanem.

Robert Błoński: Nie schodzi Pan z czołówek szkockich gazet. Najpierw mecz z Manchesterem, potem świetna gra w derby z Rangersami... Nie daje Pan o sobie zapomnieć.

Artur Boruc: Cieszy mnie to. Praca, którą wykonuję na co dzień, daje efekty. Dobrze, że w tak ważnych meczach.

W Szkocji chyba ciężko błysnąć, grając z Dunfermline czy Dundee. Meczami z Rangersami czy United w Lidze Mistrzów interesuje się każdy.

Jak jest się dobrym, można zabłysnąć zawsze. Nawet w spotkaniu z ostatnim zespołem w tabeli. Napastnicy są tacy, jak wszędzie - chcą pokonać bramkarza. Ja robię, co mogę, żeby kibice Celtiku mieli radość z wygrywania każdego meczu.

35-letni kapitan Celtiku Neill Lennon powiedział: "Ma 26 lat i już jest jednym z najlepszych bramkarzy na świecie. Ciekawe, jak dobry może być w przyszłości". No właśnie, jak dobry Pan może być?

Nie zastanawiam się nad tym. Wiem tyle, że zawsze można być lepszym i bez przerwy pracuję nad sobą.

Nad czym konkretnie?

Nad wszystkim. Nie ma elementu, w którym byłbym doskonały. Nawet wspomniane spotkanie z Rangersami tylko zremisowaliśmy 1:1, a powinniśmy wygrać. I nieważne, że obroniłem jedenaście strzałów. Jak mówiłem: zawsze może być lepiej.

Obserwując Pana, można dojść do wniosku, że dobrze gra Pan na linii, ma refleks, broni sam na sam. Gorzej z wyjściami do dośrodkowań.

Nie jestem od oceniania siebie. A tym bardziej od mówienia o swoich słabych stronach. Uważam, że kiedy trzeba, wychodzę do dośrodkowań. Nie jestem przywiązany do linii.

Szkockie gazety piały z zachwytu po meczu Rangers - Celtic. Jak Pan reaguje, kiedy jest uznawany za bohatera?

Zacznijmy od tego, że nie czytam gazet. Mam świadomość, że zagrałem dobrze, ale specjalnie się tym nie podniecam. Wszystkie pochwały są miłe i - jak każdy - lubię je.

Widział Pan film w internecie z tego meczu?

Nie.

Ktoś telefonem komórkowym nakręcił, jak żegna się Pan przodem do bramki i kibiców Rangers.

Śmieszy mnie to. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie przypuszcza, że zrobiłem to specjalnie. Nie żegnam się tylko przed meczami z Rangersami i tylko przed ich kibicami. Taki mam zwyczaj, robiłem znak krzyża zawsze i robić będę. To nie jest i nie była nigdy jakakolwiek prowokacja.

W ubiegłym roku zasłynął Pan kilkoma śmiałymi, delikatnie mówiąc, wypowiedziami: "Mundial jest raz na cztery lata, a my go kompletnie spieprzyliśmy", "Ekwadorowi możemy strzelić gola nawet dupą", "piłką się nie interesuję, nie wiem ile mamy punktów przewagi i z kim gramy", "Stadion Śląski nadaje się do tego, by odbywały się na nim koncerty, a nie mecze piłki nożnej", "kibice w Chorzowie odstawili wiochę". Cytaty można by mnożyć.

Jestem wyrazistym człowiekiem. Lubię powiedzieć, co myślę, nie owijam w bawełnę. Wynika to często z potrzeby chwili. Tak powinien zachowywać się każdy, ale nie wszystkim starcza odwagi.

Pana odwaga z czego wynika?

Czasami z czystej głupoty. Gadam, co mi ślina na język przyniesie.

Ale głupio Pan nie mówi.

Może powinienem bardziej się kontrolować. Taki jednak już jestem i nie będę się zmieniał.

Mówiąc pewne rzeczy, zdaje Pan sobie sprawę, że to mocne słowa? Czy dopiero później przychodzi refleksja?

Zdaję sobie ze wszystkiego sprawę i wiem, że czasem lepiej byłoby zamilknąć. Ale jestem szczery i nie przejmuję się konsekwencjami.

Wielokrotnie podkreślał Pan, że piłką się nie interesuje. To czym w takim razie?

Wszystkim poza piłką. Mam wiele fajnych zajęć, które upiększają moje życie. Ale chciałbym zostawić je dla siebie. Odrobina prywatności nie zaszkodzi.

Psychologia?

Żona jest psychologiem, ale to nie do końca moja pasja. Nie siedzę z nosem w mądrych książkach, nie jestem wariatem wertującym każdą pozycję. Parę mądrych książek z tej dziedziny przeczytałem, z porad psychologa korzystam. Mam znajomego z czasów Legii. Od czasu do czasu rozmawiamy.

W ankiecie na swojej stronie internetowej na pytanie, co by Pan robił, gdyby nie futbol, odpowiedź brzmiała tak: "Pewnie piłbym piwko z kolegami w Siedlcach, z których pochodzę".

Taka prawda. Za wielkich perspektyw nie miałem. Taki los spotyka wielu znajomych. Pracowałbym może w fabryce i potem pił browar. Wiele osób tak żyje, choć akurat w moim przypadku to żaden pewnik, że tak by było. A może pracowałbym w Szkocji albo Irlandii?

Wie Pan co będzie 8 marca 2007 roku?

Dzień Kobiet?

Co jeszcze?

Nie wiem.

Wtedy minie pięć lat od Pana debiutu w polskiej ekstraklasie. W meczu z Pogonią zmienił Pan kontuzjowanego Stanewa, potem zagrał przeciwko Wiśle Kraków. Legia wygrała 1:0.

To już tyle minęło? Poważnie? Nie pamiętałem tego. Pięć lat to kawał czasu. I rzeczywiście, sporo się działo. Ciekawy jestem, w jakim miejscu będę, kiedy zadzwoni Pan za pięć lat.

Po drodze były: mistrzostwo Polski z Legią, transfer za ponad milion funtów do Celtiku, mistrzostwo Szkocji, świetna gra w finałach MŚ, awans do 1/8 finału Ligi Mistrzów...

To dowód, że wszystko, co robiłem, miało i ma sens. Życie i futbol nauczyło mnie pokory. Po każdym zwycięstwie jest następny mecz, który można przegrać. To uczy dystansu, nie można czuć się ani przez moment spełnionym. Futbol potrafi sprowadzić na ziemię.

A Pana co ostatnio sprowadziło na ziemię?

Mundial. I to tak totalnie mnie sprowadził. Ale ja już nie chcę tego nawet wspominać. Wymazuję go z pamięci.

Chęć rewanżu?

Za to kocha się futbol. Że po porażce masz szansę się odegrać i pokonać teoretycznie lepszego od siebie.

Jak się Panu żyje w Glasgow?

Jestem typem, który szybko się dostosowuje. Najbardziej przeszkadzał mi ciągle padający deszcz. Powiedziałem sobie: "Ludzie żyją tu od tysięcy lat, to i ty możesz". I mogę. Żyje mi się dobrze, choć wolniej niż w Warszawie. Stolica Polski to szybkie miasto. Tu poza pogodą nie mam na co narzekać.

Celtic to spełnienie sportowych ambicji na tę chwilę?

Tak. Krok po kroku chcę się realizować, grać w coraz lepszym klubie o coraz większe trofea. Ale na razie czuję się całkowicie spełniony.

Popularność rośnie?

Niezmiennie jest duża. Jestem otwartym facetem, nie odwracam się plecami od kibiców. Ktoś pyta, to odpowiadam.

Wspomniany Neil Lennon porównał Pana do legendarnego irlandzkiego bramkarza Pata Bonnera, który w Celtiku rozegrał ponad 600 meczów.

Trudno, co zrobić (śmiech). Fajnie, że takie rzeczy się pojawiają.

Pod względem sportowym to był dla Pana dobry rok?

Zawsze może być lepszy.

Jest Pan lepszym bramkarzem niż wtedy, kiedy przyjeżdżał do Szkocji?

Nie wiem.

Legia i Celtic to czołowe kluby swoich lig i w niewielkiej liczbie meczów w sezonie bramkarz ma do obrony aż 10 strzałów. Zwykle - jeden-dwa.

Nie będę przecież narzekał, że grałem w Legii czy Celtiku. Gdzie indziej mogłoby być tak samo. Bramkarz woli, jak się dużo wokół niego dzieje. Ale ja umiem się dostosować.

Radosław Osuch powiedział, że może Pan zmienić klub dopiero w czerwcu.

Nie wiem, czemu się wypowiada w mojej sprawie. Nie jest przecież moim menedżerem.

A kto jest?

- Nikt.

To, żeby kupić Artura Boruca, trener Arsenalu Arsene Wenger musi zadzwonić do...

...do Artura Boruca, umówić się na kawę i porozmawiać. Ale w tym momencie w ogóle nie myślę o transferze. Nie zajmuję się tym, nie gdybam.

Ten scenariusz jest realny? W czerwcu chciałby Pan zmienić klub?

Naprawdę żyję z dnia na dzień, zobaczymy, co będzie.

Skąd w Pana przypadku od miesięcy pojawia się - jak mantra - temat Arsenalu?

Nie mam bladego pojęcia. Byłoby fajnie tam kiedyś zagrać. Każdy chyba by chciał.

Liga angielska jest Pana wymarzoną? Oprócz Legii lubi Pan ponoć jeszcze tylko Barcelonę.

To prawda. Ale Anglia i Hiszpania to są dobre miejsca do grania w piłkę i realizowania celów sportowych. Tam chciałbym grać, we Włoszech już mniej. Jakoś nie lubię tamtejszego futbolu. Jest nudny.

Były jakieś sygnały z Arsenalu?

Pomidor.

Cieszy się Pan na mecze z Milanem w Lidze Mistrzów?

Pewnie. Będzie fajnie, nieczęsto gra się z takim przeciwnikiem. A futbol kocha się za to, że każdy może wygrać z każdym. Mieliśmy korzystniejszy bilans bramkowy z Manchesterem, u nich przegraliśmy 2:3, w Glasgow było 1:0. Jeśli tak zakończy się dwumecz z Milanem, awansujemy. Szanse są zawsze.

Dlaczego Celtic wygrał u siebie wszystkie mecze Ligi Mistrzów, a na wyjeździe wszystkie przegrał i w każdym tracił po trzy gole?

Nie wiem, nie zastanawiałem się. Dla mnie liczy się awans do 1/8 finału. Tę sprawę zostawiam mądrzejszym.

Kto obecnie jest numerem jeden w polskiej bramce?

To wie tylko Leo Beenhakker.

Powiedział Pan, że Holender potrafił wyleczyć zawodników z kompleksów.

To prawda. Jesteśmy takim narodem, że najlepiej wychodzi nam dołowanie samych siebie, wmawianie, że jesteśmy gorsi, że na pewno się nam nie uda. A to guzik prawda. Pokazaliśmy na boisku, że nie musimy być chłopcami do bicia. Holender dodał nam wiary we własne umiejętności. Nieskażony polskim "piekiełkiem" poprowadził nas do zwycięstw.

Mówił Pan o życiu poza futbolem. Spełnił Pan niedawno marzenie pewnego chłopca...

Tak się złożyło, że miałem wolny dzień, wsiadłem w samolot i przyleciałem do Polski na zaproszenie fundacji "Spełniamy marzenia". Spotkałem się z bardzo chorym chłopcem, którego marzeniem było spotkanie z Borucem. Jak widziałem radość w jego oczach, wzruszenie... Pomyślałem, że to, co dzieje się na boisku, każda porażka, jest niczym w porównaniu z problemami innych. Są ludzie, którym jest gorzej, mają większe troski niż przegrany mecz. Dlatego tak mało interesuję się piłką.