26-letni Boruc robi furorę w Szkocji. Jest ulubieńcem kibiców, ma wielkie poważanie u kolegów z zespołu. Dzięki jego interwencjom (m.in. obrona rzutu karnego wykonywanego przez Louisa Sahę w meczu z Manchesterem United) Celtic awansował do 1/8 finału Ligi Mistrzów, w którym zmierzy się z Milanem.
Artur Boruc: Cieszy mnie to. Praca, którą wykonuję na co dzień, daje efekty. Dobrze, że w tak ważnych meczach.
Jak jest się dobrym, można zabłysnąć zawsze. Nawet w spotkaniu z ostatnim zespołem w tabeli. Napastnicy są tacy, jak wszędzie - chcą pokonać bramkarza. Ja robię, co mogę, żeby kibice Celtiku mieli radość z wygrywania każdego meczu.
Nie zastanawiam się nad tym. Wiem tyle, że zawsze można być lepszym i bez przerwy pracuję nad sobą.
Nad wszystkim. Nie ma elementu, w którym byłbym doskonały. Nawet wspomniane spotkanie z Rangersami tylko zremisowaliśmy 1:1, a powinniśmy wygrać. I nieważne, że obroniłem jedenaście strzałów. Jak mówiłem: zawsze może być lepiej.
Nie jestem od oceniania siebie. A tym bardziej od mówienia o swoich słabych stronach. Uważam, że kiedy trzeba, wychodzę do dośrodkowań. Nie jestem przywiązany do linii.
Zacznijmy od tego, że nie czytam gazet. Mam świadomość, że zagrałem dobrze, ale specjalnie się tym nie podniecam. Wszystkie pochwały są miłe i - jak każdy - lubię je.
Widział Pan film w internecie z tego meczu?
Nie.
Śmieszy mnie to. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie przypuszcza, że zrobiłem to specjalnie. Nie żegnam się tylko przed meczami z Rangersami i tylko przed ich kibicami. Taki mam zwyczaj, robiłem znak krzyża zawsze i robić będę. To nie jest i nie była nigdy jakakolwiek prowokacja.
Jestem wyrazistym człowiekiem. Lubię powiedzieć, co myślę, nie owijam w bawełnę. Wynika to często z potrzeby chwili. Tak powinien zachowywać się każdy, ale nie wszystkim starcza odwagi.
Czasami z czystej głupoty. Gadam, co mi ślina na język przyniesie.
Może powinienem bardziej się kontrolować. Taki jednak już jestem i nie będę się zmieniał.
Zdaję sobie ze wszystkiego sprawę i wiem, że czasem lepiej byłoby zamilknąć. Ale jestem szczery i nie przejmuję się konsekwencjami.
Wszystkim poza piłką. Mam wiele fajnych zajęć, które upiększają moje życie. Ale chciałbym zostawić je dla siebie. Odrobina prywatności nie zaszkodzi.
Żona jest psychologiem, ale to nie do końca moja pasja. Nie siedzę z nosem w mądrych książkach, nie jestem wariatem wertującym każdą pozycję. Parę mądrych książek z tej dziedziny przeczytałem, z porad psychologa korzystam. Mam znajomego z czasów Legii. Od czasu do czasu rozmawiamy.
Taka prawda. Za wielkich perspektyw nie miałem. Taki los spotyka wielu znajomych. Pracowałbym może w fabryce i potem pił browar. Wiele osób tak żyje, choć akurat w moim przypadku to żaden pewnik, że tak by było. A może pracowałbym w Szkocji albo Irlandii?
Dzień Kobiet?
Nie wiem.
To już tyle minęło? Poważnie? Nie pamiętałem tego. Pięć lat to kawał czasu. I rzeczywiście, sporo się działo. Ciekawy jestem, w jakim miejscu będę, kiedy zadzwoni Pan za pięć lat.
To dowód, że wszystko, co robiłem, miało i ma sens. Życie i futbol nauczyło mnie pokory. Po każdym zwycięstwie jest następny mecz, który można przegrać. To uczy dystansu, nie można czuć się ani przez moment spełnionym. Futbol potrafi sprowadzić na ziemię.
Mundial. I to tak totalnie mnie sprowadził. Ale ja już nie chcę tego nawet wspominać. Wymazuję go z pamięci.
Za to kocha się futbol. Że po porażce masz szansę się odegrać i pokonać teoretycznie lepszego od siebie.
Jestem typem, który szybko się dostosowuje. Najbardziej przeszkadzał mi ciągle padający deszcz. Powiedziałem sobie: "Ludzie żyją tu od tysięcy lat, to i ty możesz". I mogę. Żyje mi się dobrze, choć wolniej niż w Warszawie. Stolica Polski to szybkie miasto. Tu poza pogodą nie mam na co narzekać.
Tak. Krok po kroku chcę się realizować, grać w coraz lepszym klubie o coraz większe trofea. Ale na razie czuję się całkowicie spełniony.
Niezmiennie jest duża. Jestem otwartym facetem, nie odwracam się plecami od kibiców. Ktoś pyta, to odpowiadam.
Trudno, co zrobić (śmiech). Fajnie, że takie rzeczy się pojawiają.
Zawsze może być lepszy.
Nie wiem.
Nie będę przecież narzekał, że grałem w Legii czy Celtiku. Gdzie indziej mogłoby być tak samo. Bramkarz woli, jak się dużo wokół niego dzieje. Ale ja umiem się dostosować.
Nie wiem, czemu się wypowiada w mojej sprawie. Nie jest przecież moim menedżerem.
- Nikt.
...do Artura Boruca, umówić się na kawę i porozmawiać. Ale w tym momencie w ogóle nie myślę o transferze. Nie zajmuję się tym, nie gdybam.
Naprawdę żyję z dnia na dzień, zobaczymy, co będzie.
Nie mam bladego pojęcia. Byłoby fajnie tam kiedyś zagrać. Każdy chyba by chciał.
To prawda. Ale Anglia i Hiszpania to są dobre miejsca do grania w piłkę i realizowania celów sportowych. Tam chciałbym grać, we Włoszech już mniej. Jakoś nie lubię tamtejszego futbolu. Jest nudny.
Pomidor.
Pewnie. Będzie fajnie, nieczęsto gra się z takim przeciwnikiem. A futbol kocha się za to, że każdy może wygrać z każdym. Mieliśmy korzystniejszy bilans bramkowy z Manchesterem, u nich przegraliśmy 2:3, w Glasgow było 1:0. Jeśli tak zakończy się dwumecz z Milanem, awansujemy. Szanse są zawsze.
Nie wiem, nie zastanawiałem się. Dla mnie liczy się awans do 1/8 finału. Tę sprawę zostawiam mądrzejszym.
To wie tylko Leo Beenhakker.
To prawda. Jesteśmy takim narodem, że najlepiej wychodzi nam dołowanie samych siebie, wmawianie, że jesteśmy gorsi, że na pewno się nam nie uda. A to guzik prawda. Pokazaliśmy na boisku, że nie musimy być chłopcami do bicia. Holender dodał nam wiary we własne umiejętności. Nieskażony polskim "piekiełkiem" poprowadził nas do zwycięstw.
Tak się złożyło, że miałem wolny dzień, wsiadłem w samolot i przyleciałem do Polski na zaproszenie fundacji "Spełniamy marzenia". Spotkałem się z bardzo chorym chłopcem, którego marzeniem było spotkanie z Borucem. Jak widziałem radość w jego oczach, wzruszenie... Pomyślałem, że to, co dzieje się na boisku, każda porażka, jest niczym w porównaniu z problemami innych. Są ludzie, którym jest gorzej, mają większe troski niż przegrany mecz. Dlatego tak mało interesuję się piłką.