ŚLĄSK.SPORT.PL w mocno nieoficjalnej wersji. Dołącz do nas na Facebooku >>
Do meczu z Ruchem gospodarze przystąpili bez Bartłomieja Babiarza. Mózg zespołu z Niecieczy i jednocześnie były piłkarz niebieskich zobaczył w środowym, zaległym meczu z Jagiellonią czwartą żółtą kartkę i mógł jedynie z trybun przyglądać się poczynaniom kolegów.
Termalica od początku częściej gościła na połowie przeciwnika, ale rozbijała się o szczelny blok obronny gości lub brakowało jej dokładności w ostatniej fazie akcji. Pod bramką śląskiej drużyny groźnie miało się robić po stałych fragmentach gry, ale dośrodkowania Dawida Plizgi nie docierały do adresatów.
Później oglądaliśmy więcej walki, za to coraz mniej piłki nożnej. Mnożyły się proste błędy po obu stronach, a trybuny budziły się jedynie na krótkie chwile, by nagradzać brawami udane zagrania Jakuba Wróbla, który pierwszy raz zagrał w wyjściowym składzie. Wcale to nie dziwi, jeżeli spojrzymy na jego piłkarską przeszłość. Wychowanek Unii Tarnów i były piłkarz pobliskiego Polanu Żabno musiał liczyć na specjalne traktowanie.
Chorzowianie rzadko się odgryzali, ale paradoksalnie to oni jako pierwsi pogrozili palcem. Piłka po mocnym strzale Macieja Iwańskiego zza pola karnego poszybowała nieznacznie nad poprzeczką. Kilkanaście minut później bliźniaczą akcję po drugiej stronie boiska przeprowadził Tomasz Foszmańczyk, ale jemu również zabrakło precyzji.
Tuż po przerwie znudzoną publikę rozgrzał Andrzej Witan. Bramkarz Termaliki popełnił błąd przy przyjęciu piłki i przepuścił ją pod stopą. Na szczęście dla gospodarzy zdołał ją zatrzymać tuż przed linią bramkową. Po chwili do siatki trafił aktywny Plizga, ale był na spalonym.
W 61. minucie piłka znów wpadła do bramki, ale tym razem sędzia wskazał na środek boiska. Mazek otrzymał piłkę na lewym skrzydle, zbiegł do środka i pięknym strzałem w górny róg bramki pokonał Witana. Tą akcją 21-letni zawodnik udowodnił, dlaczego jest uznawany za jednego z najzdolniejszych skrzydłowych w lidze.
- Jesteśmy na fali i zamierzamy to udowodnić - zapowiadał prze meczem kapitan niecieczan Dawid Sołdecki. W końcówce był czas, by pokazać, że nie były to puste słowa. I faktycznie raz po raz kotłowało się na przedpolu Wojciecha Skaby. Brakowało niewiele, czasami odrobiny szczęścia. Jak wtedy, gdy po strzale Dariusza Jareckiego i rykoszecie piłka minęła słupek o milimetry. Bramka gości była jednak do końca jak zaczarowana.