Te słowa Grbicia mogą oznaczać jedno. Klamka zapadła?

Agnieszka Niedziałek
Dla Bartłomieja Bołądzia i Łukasza Kaczmarka stawką spotkania z Francją (2:3) był nie tylko awans do finału Ligi Narodów, ale też prawdopodobnie wyjazd na igrzyska w Paryżu. Żaden z nich nie zagrał idealnie. Ale późniejsze słowa trenera polskich siatkarzy Nikoli Grbicia - który zdecydował się na zaskakujące rozwiązanie - wskazują, że wie już raczej, jaką decyzję podjąć przy najtrudniejszym wyborze w kontekście składu na turniej olimpijski. Albo przynajmniej jest już jej bardzo blisko.

Przez pierwszą część półfinału Ligi Narodów z Francuzami Bartłomiej Bołądź był jak maszyna. Właściwie można powiedzieć, że postawił swoją grą Nikolę Grbicia pod ścianą w kontekście selekcji. Ale też sam postawił przy swoim nazwisku też znak zapytania. Trener polskich siatkarzy dał szansę Łukaszowi Kaczmarkowi, który z niej w pewnym stopniu skorzystał. Który z nich mocniej przeciągnął tym występem linę na swoją stronę? Trudno wskazać z pewnością, ale szkoleniowiec dał do zrozumienia, że on już raczej ma swoją odpowiedź.

Zobacz wideo Jastrzębski Węgiel przegrywa finał Ligi Mistrzów. Jakub Popiwczak: Ogromny ból

Wielki ból głowy trenera Polaków. Wierny żołnierz w kryzysie. Bezwzględne statystyki

W sobotę Kaczmarek obchodził 30. urodziny i zapewnił sobie sam prezent. Po dotychczasowych meczach LN w fazie interkontynentalnej, w których był bardzo daleki od optymalnej formy wreszcie zanotował nieco lepszy występ. Czekał na niego długo, właściwie w ostatniej chwili sięgnął po nieco tlenu pod kątem szans na wyjazd na igrzyska

- Nie śpię dobrze - przyznał z lekkim uśmiechem Grbić przed rozpoczęciem turnieju finałowego LN przy pytaniu o selekcję olimpijską. - Ten ból głowy nie jest mały i powraca. Wiele pozycji mam już obsadzonych, ale przy kilku potrzebuję jeszcze potwierdzenia. Bo jednego dnia mam już pomysł, a potem wszystko się zmienia. Zawodnicy dają z siebie wszystko na treningach i w meczach i nie robią nic, by mi to ułatwić. To trudne. Dlatego odkładam to tak długo, jak tylko mogę - tłumaczył mistrz olimpijski z Sydney, który pierwotnie miał podać skład na igrzyska po fazie interkontynentalnej LN.

Sam tego nie mówił, ale wydaje się, że jego największy dylemat dotyczył wskazania drugiego atakującego. Numerem jeden na tej pozycji bezsprzecznie jest kapitan Bartosz Kurek, ale niewiadomą pozostawało nazwisko jego zmiennika. Po ubiegłym sezonie pewniakiem był tu początkowo Kaczmarek, wierny żołnierz Grbicia z dwóch poprzednich lat pracy z kadrą oraz z dwóch wcześniejszych lat pracy w Zaksie Kędzierzyn-Koźle. Tyle że przez ostatnie miesiące mierzył się z kłopotami osobistymi i był cieniem samego siebie na parkiecie. A rewelacyjnie spisywał się Bartłomiej Bołądź, dotychczas walczący o miano trzeciego atakującego w reprezentacji.

Statystyki z fazy interkontynentalnej nie pozostawiały wątpliwości - Kaczmarek i Bołądź rozegrali niemal taką samą liczbę meczów i setów (pierwszy sześć meczów i 20 setów, drugi - odpowiednio - siedem i 22), ale kolejne liczby już się znacząco różniły. Pierwszy zgromadził 28 punktów i miał 35-procentową skuteczność ataku, drugi - 60 pkt i 59 proc. skuteczności ataku.

Tyle że szkoleniowiec nieraz powtarzał, że przy wyborze składu na igrzyska będzie brał pod uwagę różne czynniki. Poza aktualnym poziomem gry także m.in. zdrowie, doświadczenie i radzenie sobie z presją. I nie krył też nigdy, że w pierwszej kolejności patrzy na graczy, z którymi pracował i odnosił sukcesy w poprzednich dwóch latach. A tu wyraźną przewagę ma Kaczmarek, który był stałą i ważną postacią, Bołądź zaś dotychczas był na dalszym planie.

Pod kątem doświadczenia międzynarodowego, sukcesów i gry o wielką stawkę tych graczy dzieli przepaść. Kaczmarek to m.in. wicemistrz świata i mistrz Europy oraz trzykrotny triumfator Ligi Mistrzów. Bołądź był w składzie reprezentacji, która zajęła trzecie miejsce w LN 2019, ale nie odgrywał w niej ważnej roli. W klubowych rozgrywkach również znacząco ustępuje konkurentowi o miejsce w składzie na igrzyska. Ale niezaprzeczalnym faktem było, że w ostatnim sezonie klubowym i tego lata dotychczas wyraźnie górował formą nad kolegą z kadry.

Rewelacyjny początek Bołądzia. Kaczmarek cieszył się jak wtedy, gdy wygrał Ligę Mistrzów

W sobotę po kolejnych jego atakach, z którymi długo nie radzili sobie Francuzi, można było odnieść wrażenie, że Grbić nie ma wyjścia. Siatkarz Projektu Warszawa swoją grą pokazał, że ma już właściwie spakowaną walizkę do Paryża. Nie miał problemu z presją i wydawało się, że zasługuje nie tyle na miano zmiennika, co wręcz może nawet na podstawowego atakującego Biało-Czerwonych.

Tyle że w pewnym momencie zaczął słabnąć, gorzej mu szło też na zagrywce. Wtedy Grbić ponownie wpuścił na boisko Kaczmarka. Ponownie, bo wcześniej zrobił to pod koniec seta otwarcia, gdy Polacy wyraźnie prowadzili. Tego epizodu sobotni solenizant nie wspominał dobrze - nie skończył ataku, a do tego popełnił błąd dotknięcia siatki. Przy kolejnej szansie (wcześniej wszedł na podwójną zmianę, teraz nastąpiła zmiana na pozycji) zagrał już nieco lepiej, ale wciąż bez porównania do tego, co prezentował poprzedniego lata.

Po dobrym ataku na początku tie-breaka krzyczał z radości z całych sił. Gdy zablokował sam jednego z rywali, co dało Polakom prowadzenie 10:7, to biegał wokół pola gry jak wtedy, gdy zdobywał kluczowe punkty w wygranym finale LM. Potem dołożył jeszcze zagrywkę, którą odrzucił od siatki rywali. Tyle że w całym jego sobotnim występie tym lepszym momentom wciąż towarzyszyło sporo słabszych (27 procent skuteczności ataku). Ostatecznie Biało-Czerwoni przegrali to spotkanie pełne niewykorzystanych szans. Z jednej strony można było odnieść wrażenie, że w grze Kaczmarka coś drgnęło, że może zaczynie powoli wracać do formy. Tylko pytanie, ile mu to zajmie, gdy do igrzysk został niespełna miesiąc?

Grbić nieraz już pokazał, że lubi rotować i zaskakiwać swoimi decyzjami dotyczącymi składu meczowego. W poprzednim sezonie miał wielką trudność z wyborem czwórki przyjmujących na najważniejsze imprezy. Znalazł rozwiązanie tego problemu - zabrał całą piątkę. Teraz teoretycznie też mógłby zabrać trzech atakujących do Paryża, a jeden z nich byłby rezerwowym. Wtedy jednak musiałby skreślić jednego z tej piątki przyjmujących, a trudno się spodziewać, że to zrobi. Zabranie piątego gracza na tej pozycji jest też rozwiązaniem bardziej uniwersalnym.

Szkoleniowiec zaskoczył zaś w sobotę, wstawiając do meczowej 14-tki trzech atakujących. Ostatecznie Kurek tylko obserwował mecz z kwadratu dla rezerwowych. To zaskakujące nie było - on jest pewny miejsca w składzie na igrzyska.

- Trener podejmuje decyzje, a my słuchamy jego rozkazów. Przekazał nam, że będzie nas trzech i argumentował, dlaczego - opowiadał po meczu Kaczmarek. Nie chciał jednak zdradzić tego uzasadnienia.

Grbić decyzję o tym nietypowym rozwiązaniu podjął przed piątkowym treningiem. Gdy spytałam, czy możemy się spodziewać powtórki w niedzielnym meczu o trzecie miejsce, odparł, że nie wie.

- Muszę o tym jeszcze pomyśleć. Mój pierwotny plan zakładał to, ale teraz nie wiem - zaznaczył.

Pytam dalej. O to, czy dzięki temu meczowi i posłaniu do gry zarówno Bołądzia, jak i Kaczmarka dostał odpowiedzi, których potrzebował.

- To nie tak, że jeden mecz da mi wszystkie odpowiedzi, których potrzebuję. Ale dał mi informację zwrotną. Dotyczącą różnych sytuacji, reagowania, radzenia sobie ze stresem. Starałem się stworzyć obraz najlepszy, jaki mogę mieć, by wybrać najlepszy możliwie skład - podkreślił.

Potwierdził zaś, gdy chciałam się dowiedzieć, czy w takim razie ten mecz pomógł mu podjąć finalną decyzję co do atakujących, którzy polecą na igrzyska. - Nie powiem, w jakim kierunku, ale pomógł - dodał. Zaprzeczył zaś, gdy dopytałam, czy bierze pod uwagę zabranie do Paryża trzech atakujących. Czy podjął już tę finalną decyzję? Sami będziemy bliżsi odpowiedzi na to pytanie, gdy zobaczymy, czy w składzie na niedzielne spotkanie znów będą Kurek, Kaczmarek i Bołądź lub dowolna dwuosobowa konfiguracja z Kurkiem w składzie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.