• Link został skopiowany

Wojciech Drzyzga: Trenerowi Heynenowi daliśmy 110 procent zaufania, więc może usiąść w kwadracie dla rezerwowych i zapalić kadzidełko

- Na razie nasze przygotowanie do gry jest małe. Było ono jak szczotkowanie zębów bez pasty- mówił po meczu z Francją komentator Polsatu Sport, Wojciech Drzyzga.
GRZEGORZ CELEJEWSKI

Co pan pomyślał, kiedy zobaczył, że w składzie Polaków na mecz z Francją znaleźli się najmłodsi z najmłodszych - Marcin Komenda, Michał Szalacha, Piotr Łukasik, Jakub Popiwczak czy Maciej Muzaj? To szaleństwo?

Wojciech Drzyzga: - Rok temu to mogłoby wywołać szok, ale teraz takie ruchy były zapowiadane. Ocena meczu z Francją powinna mieć przyjęte właściwe założenia, bo bardzo łatwo można skrzywdzić tych młodych chłopców. Przecież liczba meczów rozegranych przez podstawową szóstkę po zejściu z boiska Dawida Konarskiego była znikoma. Nie wiemy, jak wyglądał proces treningowy graczy od wyjazdu z Polski, więc trudno nam cokolwiek oceniać. Nie wolno jednak nie zauważyć, że rywale również wystawili skład daleko odbiegający od podstawowego.

Zobacz wideo

Ale bądź co bądź byli w nim choćby Jenia Grebennikov, Kevin Tillie czy Julien Lyneel - ważni dla francuskiej kadry.

- W zespole rywali były ślady doświadczenia i to też dało naszym przeciwnikom przewagę w końcówkach dwóch pierwszych setów. To były trochę z polskiej strony, kolokwialnie mówiąc, frajerskie przegrane, bowiem co najmniej jedną partię z dwóch pierwszych powinniśmy wygrać, a zostaliśmy wypunktowani. Nasi chłopcy nie sprawiali wrażenia maksymalnie zdenerwowanych, ale ostatnie piłki i idąca za nimi odpowiedzialność, trochę ich spięła.

To był mecz błędów, bowiem popełniały je obie strony. Nie będę oceniał po nazwiskach, ale widać było prawie wszystkie mankamenty zawodników, które towarzyszą im w lidze.

Wynik rozczarował? A może w takim składzie należy się cieszyć nawet z seta?

- Mnie wynik rozczarował, ponieważ zawodnicy mieli dwie, trzy piłki ważne, które powinni potrafić skończyć. Grali wyrównanie, byli w stanie pokonać Francuzów, więc różnica nie była klasowa, a o wyniku zadecydowało zachowanie w kilku pojedynczych zagraniach. Takich zagrań szkoda, bo to są tak zwane "piłki mistrzowskie".

Nie ukrywam, że chyba wszyscy stawiają chłopakom dość wysoko poprzeczkę. Owszem, debiutują w kadrze, jest to dla nich przeżycie i na pewno trudniej im się gra nie mając podparcia w starszych zawodnikach. Nie są to jednak gracze nieznani i bez doświadczenia w lidze. Nie raz przecież brali na siebie odpowiedzialność i presję.

Do trudnego sprawdzianu sprezentowanego im przez Vitala Heynena nie byli w stu procentach przygotowani, ponieważ trudno o to pomiędzy turniejami Ligi Narodów. Są w momencie, w którym sportowiec powinien być jeszcze na wakacjach, a nie na boisku. Są jednak młodzi, muszą walczyć o swoją przyszłość, szarpać się o miejsce w składzie, by liczyć na dobrą ocenę trenera. Sam zastanawiam się, jaka ona będzie.

Norbert Huber pokazuje, że może pokrzyżować plany ludziom twierdzącym, że skład na Tokio nie ulegnie większej roszadzie niż dołożenie do niego Wilfredo Leona?

- Wydaje mi się, że Vital Heynen nigdy nie powie, że kadra na Tokio jest gotowa. W mojej ocenie jest to rok, w którym należy wypróbować tych najbardziej utalentowanych i tych, którzy rokują najlepiej. Norbert Huber jest graczem, który rozpoczął bardzo dobrze swoją indywidualną prezentację, ale nikt chyba nie skreśla innych siatkarzy, którzy jeden czy dwa mecze zagrali przeciętnie.

Jak dla mnie Liga Narodów będzie okresem "przemiału" i obserwacji. Wydaje mi się, że belgijski szkoleniowiec Polaków bardzo uważnie przygląda się wszystkiemu, co dotyczy jego podopiecznych - nie tylko grze, ale również zachowaniu w obliczu długich podróży czy gorszego samopoczucia. Wiadomo, jak prezentują się od strony technicznej. Teraz trzeba zobaczyć, co się stanie, kiedy doprowadzi ich się do najlepszej dyspozycji fizycznej.

Jedno co mnie bardzo raziło to brak zagrywki ofensywnej. Nie wiem czy to polecenie trenera, ale na to wyglądało, bo Bartosz Kwolek czy Tomasz Fornal grali słabiej. W meczu z Francją nie powinno się tyle kiwać.

A jak oceniłby pan zachowanie trenera Heynena? Nadal dyskutuje z sędziami, ale zachowuje się jakby inaczej - więcej uwagi na czasach poświęca pojedynczym zawodnikom, czasami graczy zostawia samych sobie, a choćby w meczu z Brazylią momentami rozmawiał z kwadratem dla rezerwowych, nie bacząc na to, że w tym czasie Kwolek prosił go o challenge. To dziwne czy też do dziwności w przypadku tego selekcjonera się przyzwyczailiśmy?

- Nie można tego ocenić, trzeba obserwować. Vital Heynen to człowiek, który robi kilka rzeczy na raz, jest go pełno, więc bierzmy go takim, jaki jest. Gdybyśmy skończyli mistrzostwa świata na 12. miejscu, to pewnie już byśmy go wspominali, a tak pokazał, że warto mu zaufać. Wymyka się spod sztampowych zachowań. Daliśmy mu teraz 110 procent zaufania, więc równie dobrze może usiąść w kwadracie dla rezerwowych i zapalić kadzidełko. Nie zdziwię się, jak w Chinach stanie na głowie. Jeśli jednak na końcu da nam to efekt w postaci kwalifikacji czy medalu, to wszyscy będziemy się cieszyć.

Nie dziwią mnie też indywidualne rozmowy, ponieważ z mistrzami świata już jest dogadany i świetnie się rozumie, a z pozostałymi zawodnikami może być inaczej. Nowym chłopakom należy najpierw dać wykład, a później dopiero wymagać. Mam nadzieję, że cały okres przygotowań będzie przeprowadzony solidnie. Nie możemy pozwolić sobie na atmosferę spokoju, bo mistrzostwa świata już były, a my musimy dalej przełamywać swoje granice. Musimy wyjść jak najszybciej z naszej osiągniętej w tamtym roku strefy komfortu.

Na razie nasze przygotowanie do gry jest małe. Było ono jak szczotkowanie zębów bez pasty. Gramy na oparach formy z ligi i zawodnicy nie mieli czasu, by cokolwiek poprawić. Od kolejnej selekcji będzie można mówić o normalnym cyklu przygotowawczym i regularnej pracy. Ten okres traktujmy jako czas próbny.

Więcej o: