Na pierwszy rzut oka: to się nie uda. Dziś Europę podbijają Nagelsmannowie i Tuchelowie, młodzi alchemicy, a Barcelona sprowadza właśnie trenera, który bawi już wnuki i od algorytmów z laptopa woli intuicję? Prezes Barcelony sprowadza legendę do klubu, który jest już przeładowany legendami na boisku, a jego przekleństwem jest, że na kluczowych stanowiskach woli mieć swoich a nie kompetentnych? Sprowadza trenera, który niedawno leżał w szpitalu po problemach z sercem, do klubu, w którym trenerzy w jeden rok starzeją się o trzy lata? Sprowadza trenera, który z co drugiej pracy odchodził skłócony, do klubu, który jest beczką prochu? Sprowadza pragmatyka tam, gdzie punkty za wrażenie dostaje się za wzniosłe opowieści o pięknej piłce?
Tak jest na pierwszy rzut oka: to pęknie z hukiem. Ale na pierwszy rzut oka Ronald Koeman nigdy nie powinien zostać wybitnym piłkarzem. Niezbyt wysoki jak na obrońcę, przyciężkawy, słabszy technicznie od swojego starszego brata Erwina, i bez jego gracji. To Erwina trenerzy reprezentacji w różnych kategoriach wiekowych brali do składu. A Ronalda zapraszali na zgrupowania i odrzucali na ostatniej prostej. Dopiero w tej najważniejszej reprezentacji to Ronald prześcignął Erwina. Był mistrzem pracowitości. Z bratem i z ojcem Martinem – Martin Koeman też był środkowym obrońcą, z epizodem w reprezentacji – ćwiczyli godzinami. Ronald mówi, że nawet strzał jego rówieśnicy mieli mocniejszy. Ale to on zostawał po treningach, miał pasję, której mu czasami dziś brakuje u piłkarzy. Dziś na stadionie Groningen, w mieście Martina, Ronalda i Erwina jest Koeman Stand, trybuna nazwana na cześć trzech reprezentantów kraju z jednej rodziny. Ale nawet gdy Ronald już był mistrzem wszystkiego, słyszał, że gdyby był szybszy, to… – Czasem się zastanawiam, jak ja zrobiłem karierę, skoro niby byłem taki wolny i mało zwrotny – mówił Koeman w jednym z wywiadów po karierze. Jest z reguły czarującym rozmówcą, lubi ludzi i zabawę, ale zawsze była w nim ta lekko gorzka nuta: dlaczego ja muszę udowadniać, że nie jestem wielbłądem? PSV Eindhoven raz w historii zdobyło Puchar Europy i ja tam byłem. Holandia raz w historii zdobyła mistrzostwo Europy i ja tam byłem, to mój gol utorował drogę do zwycięstwa nad Niemcami w półfinale i przepracowania wielkiej piłkarskiej traumy. Barcelona nigdy nie zdobyła Pucharu Europy, dopóki ja w dogrywce finału na Wembley nie huknąłem z wolnego. Jako obrońca zostałem królem strzelców Ligi Mistrzów. Mówili, że libero to pozycja dla doświadczonych, a ja ją udźwignąłem jako młody chłopak. Nieważne gdzie grałem, strzelałem gola częściej niż w co trzecim meczu. Jako środkowy obrońca. Trochę szacunku.
Nie można powiedzieć, że był niedoceniany. Został legendą, jednym z symboli swojego pokolenia, piłkarzem roku w Holandii w 1988, gdy można było przebierać między van Bastenami, Gullitami, Rijkaardami. W Barcelonie był kochany jako obrońca z charyzmą, wizją, i prawą nogą z granitu. Holender, ale z temperamentem południowca, trzymający się z Christo Stoiczkowem, Romario, Jose Marim Bakero. Wołali na niego Tintin, od bohatera belgijskiego komiksu z charakterystyczną kępką jasnych włosów. Albo Copito de Nieve, czyli Śnieżka. Tak się nazywał goryl albinos, najsłynniejsza atrakcja barcelońskiego zoo. Rocznik 1963, jak Koeman.
Ale gdy trzeba było w kogoś uderzyć, Koeman też był zawsze pod ręką. On wszystko co robił, robił z przytupem. Strzelał takie gole, że powstawały o trajektoriach lotu naukowe rozprawy. Prowokował tak, że przechodził do historii. Gdy Holendrzy w 1988 – po ośmiu latach bez awansu do wielkich turniejów – pokonali Niemców i awansowali do finału Euro, Koeman podtarł się koszulką, którą dostał po meczu od Olafa Thona. Gdy w tym samym roku jego kolega z PSV Hans Gillhaus w ćwierćfinale Pucharu Europy z Bordeaux z premedytacją sfaulował Jeana Tiganę tak, by wykluczyć z gry najlepszego z rywali - niektórzy pisali, że to było morderstwo na zlecenie - Koeman powiedział: - „To był klasa cios”. Jeszcze niedawno, jako trener kadry, przyznał w wywiadzie, że czasami w tym zawodzie kłamstwo jest dobre. Ale już się znacznie częściej gryzie w język, znacznie rzadziej kłóci. Jego syn, też Ronald, mówi że ojciec przez całe życie był taki macho, a teraz wystarczy mu pokazać wnuczkę i już ma maślane oczy.
- Ludzie lubią, gdy Ronaldowi Koemanowi źle idzie – mówił Ronald Koeman w 2011, obejmując Feyenoord Rotterdam. Przychodził tam upokorzony trenerską klęską w Valencii i szybkim zwolnieniem w AZ Alkmaar. Pracą w Valencii - chciał odmłodzić drużynę i skłócił się z liderami szatni - i niepowodzeniem w AZ roztrwonił w oczach opinii publicznej to, co zbudował w Ajaksie Amsterdam, gdy między 2001 a 2005 prowadził fantastyczną grupę piłkarzy: Zlatana Ibrahimovicia, Rafaela van der Vaarta, Wesleya Sneijdera, Nigela de Jonga. Grali pięknie, robili furorę w Lidze Mistrzów, a Koeman wydawał się oczywistym kandydatem do przejęcia wcześniej czy później reprezentacji. A minęło kilka lat i w 2011 wylądował w Feyenoordzie, który przez pięć poprzednich sezonów ani razu nie dostał się na podium w lidze, a tuż przed przyjściem Koemana skończył Eredivisie na dziesiątym miejscu. Rok później Koeman zdobył z tym klubem wicemistrzostwo i pierwszy raz dostał propozycję: poprowadź kadrę. Ale odpowiedział: nie jestem jeszcze na to gotowy.
"Ja i bycie selekcjonerem, to nieuniknione" – mówił o sobie. Tak samo traktował trenowanie Barcelony. Obie posady ma od lat na swojej liście rzeczy do zrobienia w życiu. W obu miejscach był już jako asystent: na Camp Nou z Louisem van Gaalem, w reprezentacji z Guusem Hiddinkiem, swoim największym trenerskim mistrzem. Ale w obu miejscach kazał na siebie czekać, aż przyjdzie ten idealny moment. Kadra chciała go w 2011, ale było za wcześnie. On chciał kadrę w 2014, ale w federacji mieli inne plany. Mimo że wtedy naprawdę był oczywistym kandydatem, w mundialu w Brazylii Louis van Gaal oparł grę obronną Holandii o schematy wypracowane przez Koemana w Feyenordzie. Ale skoro nie, to nie, Koeman uznał, że kadra się jeszcze kiedyś o niego sama upomni i wyjechał do Anglii. Tam najpierw miał świetne dwa lata w Southampton (wprowadził ten klub dwa razy do europejskich pucharów, sprowadził Virgila van Dijka, rozwinął talent Sadio Mane), a potem fatalne półtora roku w Evertonie.
Tak się ta kariera układa: w co drugim klubie po nim płaczą, w co drugim oddychają z ulgą, że się pozbyli aroganta. I czasem trudno powiedzieć, czy to on przesadził, czy może w klubie nie do końca sobie zdawali sprawę, że Koeman sympatycznie się uśmiecha, ale gdy już bierze się za robotę, to nie jest w stanie znieść, gdy piłkarz szuka wymówek, żeby się nie spocić, a dyrektor sportowy wtrąca mu się w pracę. Nawet z Louisem van Gaalem, z którym się przyjaźnili w barcelońskich czasach, skłócił się w Ajaksie, gdy dyrektor van Gaal za bardzo ingerował w pracę trenera. A gdy wreszcie w lutym 2018 przejmował reprezentację Holandii, też postawił wszystkim dyrektorom z federacji sprawę jasno: plan mój, albo niczyj, reprezentacja nie może mieć więcej niż jednego szefa.
Przejął Holandię na dnie, po smucie wielkiej niemal tak jak ta z lat 80, którą przerwali z kolegami mistrzostwem Europy. Reprezentacja Holandii od 2014 nie zakwalifikowała się do wielkiego turnieju, z piłkarzy drwiły nawet gazetki dla dzieci, starsze pokolenie kadrowiczów już powłóczyło nogami, młode pokolenie uciekało od odpowiedzialności.
Koeman w dwa lata przywrócił Holendrom dumę z kadry. Odmłodził drużynę – zawsze miał rękę do pracy z młodymi i oko do talentów: z ważnych piłkarzy obecnej Holandii po trzydziestce są tylko Danny Blind, Jesper Cillessen i Ryan Babbel. Jesienią 2018 Holandia pożegnała Wesleya Sneijdera, ostatniego z piłkarzy-pomników z ostatniej dekady. A w tym samym meczu debiutował Frenkie de Jong, który wtedy wcale nie był jeszcze niekwestionowaną gwiazdą Ajaksu. Ale Koeman już czuł, że to będzie piłkarz, który odmieni kadrę. Oswoił też Memphisa Depaya, który potrzebuje trenera z ojcowskim podejściem, by zachwycać. Holandia Koemana uszczelniła obronę, skończyła z jałowym wymienianiem podań z przodu, z akcjami jak alibi. Nowy trener zaczął od ustawiania obrony w 5-3-2, ale już na mecze z Francją i Niemcami w Lidze Narodów Holandia wyszła w ustawieniu 4-3-3.
Koeman wprowadził Holandię w ładnym stylu do Euro 2020, do finału Ligi Narodów, niedługo miał się mierzyć z Polską w pierwszym meczu nowego sezonu LN. I nagle zdecydował się zostawić to wszystko i dać się skusić Barcelonie. Tyle razy już się mieli ku sobie, ale się nie decydował. Ostatni raz odmówił Barcelonie w styczniu, gdy szukała następcy Ernesto Valverde. A teraz się zgodził. Mimo, że wejdzie w dużo większy chaos niż ten, który zastałby w styczniu. Mimo, że zobaczył na przykładzie Quique Setiena, jak łatwo jest w tym klubie obezwładnić trenera i wystawić go na pośmiewisko. Wie, że za rok będzie już nowy prezes i nie wiadomo co postanowi w sprawie kontraktu, który teraz ma zostać podpisany na dwa lata (asystentem ma być Alfred Schreuder, ostatnio trener Hoffenheim, ale wcześniej asystent w Ajaksie u Erica ten Haga). Wie też, że musi na siebie uważać po wiosennych problemach z sercem. Dlaczego to robi?
Na pewno wpływ miał koronawirus (Koeman też go przeszedł, w dość ostrej formie), to że jako trener kadry jest bezczynny od miesięcy, że nikt mu nie da gwarancji, że za rok Euro się odbędzie. Męczyło go czekanie i to że wstaje rano bez pewnego celu na horyzoncie. Jakieś znaczenie miały na pewno problemy z sercem. Na początku maja, po długiej jeździe rowerem (zawziął się podczas pandemii że schudnie, zrzucił dzięki rowerowym treningom dziesięć kilo) poczuł ból w klatce piersiowej. W szpitalu trzeba mu było wszczepić stenty. Jego ojciec Martin oraz brat ojca zmarli właśnie na atak serca. Erwin trafił do szpitala miesiąc po Ronaldzie, na wszczepienie bypassów. Ronald słuchając w szpitalu opowieści innych pacjentów uśmiechał się do siebie, że jest mimo wszystko szczęściarzem. Ale po powrocie do domu padł bez sił na trzy dni i nabrał pokory. I może zdał sobie sprawę, że nie każde marzenie da się odłożyć na później.
Jaką Barcelonę sobie wymarzył, i siebie w niej? Trudno uwierzyć, że robi to wszystko pod wpływem chwili. Wypowiedzi prezesa Josepa Marii Bartomeu o tym, że tylko kilku piłkarzy nie jest na sprzedaż, oraz odejście dyrektora sportowego Erica Abidala zdają się potwierdzać, że Koeman zagwarantował sobie dużą swobodę w przebudowywaniu drużyny. Ale czy to jest taka swoboda jaką miał w reprezentacji? W Barcelonie to raczej niemożliwe.
W niedawnym wywiadzie dla katalońskiego radia mówił, jeszcze z pozycji obserwatora, co on by zmienił w Barcelonie. Nie tylko pozycję Frenkiego de Jonga, by grał bliżej obrońców, tam gdzie w Ajaksie i kadrze, i tam gdzie gra Sergio Busquets. Zmieniłby sposób gry w ataku na więcej pressingu i odbiorów, zastanowiłby się, jakie dać wsparcie Messiemu, by mógł grać po swojemu, wziąłby listę piłkarzy po trzydziestce i zapytał: co dalej? Niby to jest lista rzeczy oczywistych, ale też lista pretekstów do wojny z szatnią. Koeman wie, jak wyniszczające to jest miejsce.
- W Feyenoordzie trenujesz, potem pijesz kawę i idziesz do domu. W Barcelonie na każdym treningu jest czterdziestu, pięćdziesięciu dziennikarzy i zawsze o coś pytają. Na początku to miłe, ale potem się mści. Musisz się zawsze zastanawiać, czy ci wypada iść na miasto, czy wypada zabrać rodzinę do lunaparku. Jest ciągła presja, to jest tak wielki klub – opowiadał w wywiadzie, gdy w 1995 roku odszedł z Barcelony do Feyenoordu. Był wykończony fizycznie i psychicznie, odszedł rok po klęsce z Milanem w finale Ligi Mistrzów w Atenach (Milan to było właściwie jedyne wielkie dzieło piłkarskie z przełomu lat 80. i 90., które współtworzyli Holendrzy, ale nie było wśród nich Koemana), rok przed odejściem Johana Cruyffa. Teraz jednym z jego najważniejszych zadań może być powiedzenie niektórym liderom szatni: byłem tam, gdzie ty jesteś teraz, odejście będzie dla ciebie wyzwoleniem.
Mówi o sobie, że jest dziś lepszym trenerem, niż był kiedyś. I że w byciu trenerem ważniejsze od warsztatu jest, by być dobrym zarządcą ludzi. Tego się nauczył od Guusa Hiddinka, u którego był i piłkarzem w PSV i asystentem w kadrze („On zawsze wiedział, którą strunę poruszyć”). Do Barcelony ściągał go Cruyff, jemu zawdzięcza najbardziej spektakularne lata kariery. Wspominał po śmierci Cruyffa, jak wiele Johan był w stanie zrobić dla swoich piłkarzy: jego wiózł kiedyś swoim mercedesem z meczu wyjazdowego w Santander, tnąc górskie zakręty jak szatan, byle tylko Ronald zdążył wrócić do czekającej na poród żony. Cała drużyna czekała jeszcze na samolot rejsowy z Santander (w tamtych czasach Barcelona nie latała jeszcze czarterami), ale Cruyff poprosił wcześniej, żeby mu przyprowadzić samochód z Bacelony. I po meczu zupełnie zaskoczył rozedrganego Koemana. „Ronald, ze mną, jedziemy” – i gaz do dechy. Tak sobie zjednywał piłkarzy. Ale to pragmatyczny Hiddink pozostał wzorem Koemana. Koeman nie jest intelektualistą futbolu, nie ma obsesji systemów taktycznych. Nie modli się do holenderskiego 4-3-3, choć lubi ten system. Ale powiedział w jednym z wywiadów, że ofensywny futbol to żadna świętość. Że młodzi holenderscy piłkarze często nie są tak rozwinięci fizycznie jak rywale z południowych krajów i muszą uczyć się różnych sposobów grania i wygrywania. – Celem trenera jest wydobyć jak najwięcej z piłkarzy. Nie zawsze to się musi odbywać przez atrakcyjną dla oka grę. Czasami trzeba się skupić na bronieniu i nie można tego traktować jak karę. W futbolu nie chodzi tylko o to, by mieć piłkę – tłumaczył.
Nawet jego CV pokazuje tę elastyczność: był piłkarzem i trenerem w każdym z klubów holenderskiej wielkiej trójki. Najlepiej czuje się wtedy, gdy w nowej drużynie zastaje zgliszcza. Tak było w Feyenoordzie i reprezentacji. Może to jest najlepszym wytłumaczeniem, dlaczego zdecydował się na Barcelonę właśnie teraz. Dobrze się czuje budując coś, a nie tylko pielęgnując to, co zbudowane. A w Barcelonie, jeśli chodzi o wspomnianą wyżej grę bez piłki, będzie miał nad czym pracować.
Największym wyzwaniem, jak dla każdego trenera Barcelony, będzie ułożenie się z Messim. Nawet ostatni zdobywca Pucharu Europy z Barceloną, Luis Enrique, też musiał podczas mistrzowskiego sezonu pójść na kompromis i zrozumieć, że pewnych wojen z Messim nie wygra, nie da się go traktować jak pozostałych piłkarzy, sadzać bezkarnie na ławce żeby robić rotacje w drużynie itd. Koeman trudno znosi piłkarzy, którzy nie chcą się dla niego poświęcać. Ale już nie upiera się, jak w pierwszych latach trenerskiej kariery, że z każdym kto ma inny pomysł musi wchodzić w zwarcie. W Feyenoordzie Stefanowi de Vrijowi, którego przygotował do wyjścia w wielki świat (dziś to najlepszy obrońca Serie A) nie bał się zabrać w pewnym momencie opaski kapitana i publicznie go obsztorcować. W Ajaksie ścierał się głośno ze Sneijderem i van der Vaartem. Ale już w kadrze był bardziej ojcowski. Nauczył się docierać do głów piłkarzy w bardziej pojednawczy sposób. Zresztą, nie musi często podnosić głosu, piłkarze i bez tego czują przed nim respekt, ma naturalny posłuch. Wiedzą też, że jeśli jakiś piłkarz za nim nie idzie, idzie w odstawkę. Tak było dotychczas. Ale jak sam Koeman tłumaczył, Barcelona to nie Feyenoord, tu trzeba będzie może inaczej dobierać środki, bo inaczej zamiast kawki po treningu będzie wojna w mediach. Choć pewne rzeczy są w pracy Koemana nienegocjowalne. Musi widzieć pasję, ogień w oczach piłkarzy. Bo jak mówi, w futbolu to nie jakość, a mentalność jest biletem w najdalszą podróż. Czy wyruszasz z Rotterdamu, czy z Barcelony, to już drugorzędne.
Komentarze (6)
Był w drużynie, która zmieniła losy Barcelony. Teraz wyzwanie jest dużo większe. Koeman, czyli świetny trener z nutą goryczy
Koeman musiałby też znaleźć sposób by włączyć Coutinho i Griezmanna w drużynę. Nie wiem czy mu się to uda. Jeśli Valverde nie udało się mimo wielu prób dobrze to nie wygląda.