„Porównajmy Bayern z czołowymi drużynami Ligi Mistrzów. U nich siedem, osiem pozycji jest obsadzonych w sposób przemyślany i znakomicie. Tego u nas nie ma. Nie widzę takich ośmiu piłkarzy i to nie jest wina piłkarzy, tylko tego, że przez ostatnie lata nie było filozofii budowania drużyny. Jeśli chcemy się mierzyć z Barceloną, Chelsea, Manchesterem United, to musimy mieć jako Bayern jakąś filozofię gry. Tacy jak Manchester czy Barcelona mają jakiś system i do niego dobierają piłkarzy. Tak się tworzy drużynę.
A my na przykład sprowadziliśmy Arjena Robbena, bo jest bardzo dobrym piłkarzem, reprezentantem kraju. A nie dlatego, że powiedzieliśmy: będziemy teraz grać 4-3-3 i to jest ustawienie dla Robbena. Kupujemy np. Anatolija Tymoszczuka, czyli piłkarza który może grać jako druga „szóstka”. Ale nagle po transferze Robbena zaczynamy znów grać jedną „szóstką”. Mamy naprawdę dobrych napastników, ale przy 4-3-3 zawsze jeden albo dwóch siedzi na ławce.
Kiedy kupujesz Mario Gomeza, to musisz sobie powiedzieć: okej, to gramy dwoma napastnikami. I tak graliśmy podczas przygotowań do sezonu, 4-4-2. A potem nagle przychodzi Robben, który jest świetnym piłkarzem, i najchętniej gra w 4-3-3".
Cytaty może długie, ale warto się przekonać, jak wyglądają wywiady, za które Bayern Monachium wlepia 50 tysięcy euro kary. A tyle dostał w 2009 roku Philipp Lahm za wywiad w „Sueddeutsche Zeitung”, z którego te cytaty pochodzą. To był znacznie ostrzejszy wywiad niż ten Roberta Lewandowskiego, bo bez żadnej taryfy ulgowej dla kierujących Bayernem (a Polak jednak, narzekając na transfery, wziął poprawkę na to, że Bundesliga to liga która nie sprzyja rozrzutności).
Gdy Lahm mówił te słowa, Bayern był beczką prochu: listopad 2009, drużyna jest bliska odpadnięcia z Ligi Mistrzów już w fazie grupowej, a w Bundeslidze osunie się wkrótce na ósme miejsce. Nowy trener Louis van Gaal ma bardzo słabą pozycję, część piłkarzy nie może się z nim porozumieć, a Luca Toni drze z nim koty przy byle okazji i zdarzy mu się nawet odjechać ze stadionu tuż po tym jak został zmieniony.
W takich okolicznościach wywiad wicekapitana Lahma wywołał burzę. Został, jak wywiad Lewandowskiego, umówiony bez wiedzy klubu. I tak jak w przypadku Roberta, szefowie Bayernu od razu jako winnego wskazali menedżera piłkarza. Wtedy to był Roman Grill, dziś winnym jest Maik Barthel. Uli Hoeness do dziś nie wybaczył Grillowi tej zdrady.
Lahmowi Karl-Heinz Rummenigge od razu przekazał wtedy przez media: „Zapłacisz za to rekordową karę”. I rzeczywiście, do dziś żaden piłkarz Bayernu nie zapłacił za szczerość drożej. Ale Lahm ma prawo uważać tę karę za jedno z najlepiej wydanych 50 tysięcy euro w karierze. Bo dziś ten wywiad jest przez wielu wspominany jako punkt zwrotny, a Lahm został zapamiętany jako ten, który dał impuls w odpowiednim momencie. Mimo, że w swoich diagnozach potężnie przestrzelił. Ten tak źle jego zdaniem skonstruowany Bayern, z dziurą w środku pomocy, ze źle obsadzonymi pozycjami, już pół roku po wywiadzie zagrał w finale Ligi Mistrzów. Dołożył do tego mistrzostwo Bundesligi i Puchar Niemiec.
Tak się zaczynała się nowa epoka w historii Bayernu. Gdy Lahm udzielał wywiadu, mijało już 8,5 roku od kiedy ten klub ostatni raz przebrnął ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Przez osiem lat po tym wywiadzie - grał w finałach trzy razy, do półfinału docierał sześć razy. A Lahm już 14 miesięcy po wywiadzie został kapitanem tej drużyny.
Robert Lewandowski zapewne rekordu kary należącego do Lahma nie pobije. Być może nawet nie zapłaci kary w ogóle. Albo zapłaci, ale klub nie będzie tego ogłaszał publicznie, bo w ostatnich latach Bayern wolał załatwiać takie sprawy po cichu. Do tego szefowie klubu zdają się mocno różnić w reakcjach: Karl Heinz Rummenigge potraktował uwagi Lewandowskiego bardzo osobiście, pewnie również dlatego, że Polak skrytykował tournée po Azji, a to jedna z najważniejszych zmian jakie wprowadził podczas swoich rządów Rummenigge.
Uli Hoeness z kolei starał się sprawę wywiadu bagatelizować, powiedział że Bayern musi trochę „wyluzować i nie nadawać każdemu słowu wagi złota”. Opowiadał że w weekend przeczytał cały wywiad na spokojnie i całość wcale nie jest taka zła dla Bayernu. A i Rummenigge, besztając Lewandowskiego, dla równowagi dodał, że także Thomas Mueller, czyli ulubieniec bawarskich kibiców, pozwalał sobie ostatnio na zbyt wiele.
Zresztą, nie od dziś wiadomo, że szefowie Bayernu mają do Lewandowskiego wyjątkową słabość. To Uli Hoeness zawziął się kiedyś, by Polaka wyrwać z Borussii i śmiał się do Lewandowskiego i jego menedżerów podczas pierwszych spotkań, że ma na tę operację „pełną szkatułę pieniędzy”. Gdy Borussia odmówiła sprzedaży, bossowie Bayernu wspierali Roberta, prosili o cierpliwość, zapewniali, że nie pożałuje czekania, czuli się częściowo winni tej sytuacji. Gdy tuż przed przyjściem do Monachium Robert i jego przedstawiciele oznajmili, że zgłosił się Real i jest gotów płacić królewską pensję, Hoeness się zdenerwował, ale ochłonął i zaproponował warunki lepsze od ustalonych wcześniej. Gdy Robert poczuł się już pewnie w Monachium, kolejna podwyżka też nie była problemem.
Rummenigge mówił o Polaku, że należy do grupy tych piłkarzy Bayernu, którzy są nie na sprzedaż. Drzwi do jego gabinetu były dla Polaka zawsze otwarte, a prezes gotowy do pomocy, nawet w takich sprawach, że Arjen Robben nie widzi lepiej ustawionych kolegów. I to jest coś, co w tym zamieszaniu związanym z wywiadem zrozumieć najtrudniej: co sprawiło, że tym razem Robert Lewandowski nie powiedział tego szefom w cztery oczy: martwię się, że przestajemy być konkurencyjni i nigdy nie wygram z wami Ligi Mistrzów?
Nawet jeśli ten wywiad to była gra na odejście za rok, jak mówi jedna z teorii, to i tak łatwiej by to było załatwić w cztery oczy, prośbą: szukajcie proszę następcy, ja już muszę pójść gdzie indziej, bo poczułem, że się nie rozwijam, brakuje mi wyzwań. Tu przecież nie tylko o pieniądze chodzi (choć na pewno kolejna podwyżka, niezawodny instrument łagodzenia sporów w futbolu, byłaby mile widziana), ale i właśnie o wyzwania, spełnienie kolejnego marzenia.
Że brzmi śmiesznie? Może tak, ale jeśli dobrze przeanalizować jego transfery, to okaże się, że Lewandowski nigdy nie przechodził do tego klubu, który dawał mu najwięcej pieniędzy. Gdyby tak było, trafiłby do Jagiellonii, a nie do Lecha. Potem – do Fenerbahce albo Szachtara, a nie do Borussii. A z Borussii też nie do Bayernu, bo byli tacy, którzy dawali więcej. Ale nie dawali tej pewności, że to będzie dobry krok w rozwoju kariery. Bayern dawał. Pytanie, czy jeszcze daje.
To jest właśnie największa różnica w porównaniu z Lahmem. W przypadku Roberta może nie będzie wysokiej kary, ale zapewne nie będzie też po latach wspomnień, że ten wywiad był tak ważny dla Bayernu. Lahm wywołał burzę, ale było jasne, że jest gotów w tej burzy zostać na dłużej. W przypadku Roberta tej pewności nie ma. Lahm, chłopak z Monachium, chciał zostać legendą Bayernu. Robert chce po prostu zostać legendą. Jeśli uzna, że Bayern już go do tego celu nie zbliża, będzie chciał odejść.
Nigdy nie całował herbu Borussii ani Bayernu, ani nie wyznawał żadnemu klubowi miłości. Ale nigdy też nie obijał się w pracy w Borussii i Bayernie. I to jest fair. Kibice zapewne woleliby słuchać, jak wyznaje miłość. Dlatego Robert jest w Niemczech podziwiany, szanowany, ale idolem jest dla najmłodszego pokolenia kibiców, starsze pokolenia mają innych. I to też jest fair.
A najciekawiej będzie, jeśli się okaże, że Robert, tak jak Lahm, pomylił się w diagnozie i to właśnie Bayern, a nie stawiane mu za wzór kluby, będzie wiosną szalał w Lidze Mistrzów. Czy to byłby dla Lewandowskiego argument żeby zostać w klubie, czy przeciwnie, pożegnać się z nim na szczycie? Ale do tego jeszcze daleka droga. Na razie, zaczynając od wtorkowego meczu z Anderlechtem w Lidze Mistrzów, czeka Bayern pięć spotkań w 16 dni. Dobra okazja, żeby wreszcie porozmawiać więcej o tym co na boisku, a nie w gazetach.
Trwa konflikt na linii Robert Lewandowski - Bayern Monachium. Polak skrytykował klub za niekonkurencyjną politykę transferową, za co dostało mu się od dyrektora klubu Karla-Heinza Rummenigge. Również Tomasz Hajto krytykuje polskiego napastnika >>CZYTAJ WIĘCEJ<<
- Zawsze czuję się dobrze, gdy piłkarz martwi się o swój klub i dba o to, co jest dla niego najważniejsze. Jeśli on będzie coraz lepszy, to my również osiągniemy swoje cele - powiedział prezes Bayernu Monachium, który w ten sposób stanął po stronie Roberta Lewandowskiego >>CZYTAJ WIĘCEJ<<
- Bayern jeszcze nie wydał na piłkarza więcej niż ok 40 mln euro. W świecie transferów to dziś raczej kwota średnia, a nie ze szczytu - mówi Robert Lewandowski w "Der Spiegel". Polak zapewnia, że w Bundeslidze wciąż znajduje wyzwania. Ale między wierszami można wyczytać co innego >>CZYTAJ WIĘCEJ<<