Ostatni raz Motor Lublin grał w ekstraklasie (ówczesna I liga - przyp. red.) w 1992 roku, a w jego składzie oglądaliśmy m.in. Leszka Pisza, czy młodego Jacka Bąka. Te czasy w Lublinie pamiętają nieliczni, a więcej obecnych kibiców wspomina tułaczkę po niższych ligach i starcia ze Spartakusem Daleszyce, czy Wólczanką Wólka Pełkińska. Te w mieście obrosły już "legendą", o której niewielu chce pamiętać i na szczęście nie musi. Po 32 latach lublinianie wreszcie wrócili do elity, wcześniej spędzając osiem sezonów w I lidze, 14 w II lidze i 10 w III lidze.
- To na pewno będzie święto w Lublinie. Bardzo cieszymy się z tego, że piłkarze będą mogli być głównymi aktorami tego widowiska i mam nadzieję, że to będzie kolejny bardzo dobry dzień w historii Motoru i tego miasta - mówił przed spotkaniem trener Mateusz Stolarski, a klub informował, że sprzedano komplet biletów na 15-tysięczną Arenę Lublin.
"Cześć, chyba jeszcze nie znasz mnie" - brzmiała oprawa kibiców Motoru jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Ta parafraza znanego utworu Sokoła i Sariusa miała przypomnieć, że faktycznie lublinianie nie byli w "ekstraklasie", bo tę nazwę wprowadzono dopiero w 2005 roku.
To święto mieli jednak zamiar zepsuć piłkarze Rakowa Częstochowa, na którego ławkę wrócił trener Marek Papszun - autor największych sukcesów klubu i zdobywca mistrzostwa Polski w sezonie 2022/23. Szkoleniowiec zastąpił swojego byłego i jednocześnie obecnego asystenta Dawida Szwargę, który w poprzednim sezonie zajął dopiero siódme miejsce w lidze. - Jesteśmy dobrej myśli, będziemy przygotowani i mamy nadzieję na trzy punkty. Motor jest drużyną powtarzalną, przygotowujemy się do tego meczu i liczymy na zwycięstwo - mówił krótko szkoleniowiec.
Od pierwszych minut w Lublinie było czuć głód piłki, a kibice na trybunach zaczęli od fajerwerków i pirotechniki. Na boisku to Raków przejął inicjatywę grą w wysokim pressingu i agresywnym doskokiem. Nie przekładało się to jednak na sytuację, a pierwszą groźną w 19. minucie miał Motor. Błąd przy wyprowadzaniu piłki popełnił Kacper Trelowski, a Piotr Ceglarz i Samuel Mraz do spółki zabrali mu piłkę. Ten drugi uderzył jednak w bramkarza, który zrehabilitował się tym za błąd.
Groźnie w polu karnym gospodarzy zrobiło się już pięć minut później, kiedy po strzale piłka trafiła w rękę Kamila Kruka. Sędzia Jarosław Przybył początkowo odgwizdał rzut karny, ale po analizie VAR zobaczył, że obrońca nie powiększał obrysu ciała i odwołał swoją decyzję. W 33. minucie Raków w kapitalny sposób wykorzystał ofensywny wypad lublinian i dwoma podaniami wyszedł z kontrą na połowę rywala. Na prawej stronie akcję podciągnął Fran Tudor i perfekcyjnie dograł na nogę Ante Crnaca. Chorwat wyprzedził obrońcę i jednym kontaktem wpakował piłkę do siatki na 1:0. W pierwszej połowie nie wydarzyło się wiele więcej i piłkarze przy takim wyniku zeszli na przerwę.
Od początku drugiej części spotkania Raków nadal miał inicjatywę i kontrolował boiskowe wydarzenia. Tudor na zmianę z Jeanem Carlosem Silva napędzali akcję bokami boiska, a momentami Motor stał całym zespołem pod własnym polem karnym. Zespół gospodarzy odgryzał się pojedynczymi, ale dość konkretnymi akcjami. W 63. minucie jedną z takich sytuacji miał Ceglarz, którzy po rzucie rożnym huknął ledwo nad poprzeczką.
Piłkarze Marka Papszuna bez forsowania tempa dążyli do podwyższenia prowadzenia i zamknięcia meczu. Finalnie udało im się to późno, bo dopiero w 87. minucie starcia. Po stracie Motoru w środku pola Raków ekspresowo znalazł się pod polem karnym, a dokładną akcję sfinalizował rezerwowy Dawid Drachal i było już 0:2.
Ostatecznie takim wynikiem zakończył się mecz i to Raków zgarnął pierwsze trzy punkty w sezonie 2024/25. Drużyna Marka Papszuna pokazała również, że jest w znakomitej formie i ma przed sobą naprawdę obiecującą przyszłość. Z kolei Motor na nie ma powodów do wstydu - wrócił do elity, zapełnił stadion i w pierwszej kolejce pokazał się z dobrej strony na tle bardzo mocnego rywala.
Motor Lublin - Raków Częstochowa 0:2 (0:1)
Bramki: Crnac 33', Drachal 87'