Była 22. minuta spotkania, kiedy Kulenović bardzo dobrze odnalazł się w polu karnym Cracovii. Wygrał pojedynek siłowy z obrońcami gości i wystawił piłkę Andre Martinsowi, który strzelił mocno w kierunku bramki, ale jego uderzenie obronił Michal Pesković. I z pozytywów dotyczących Kulenovicia to wszystko, bo Chorwat w tej akcji zaliczył swój czwarty, przedostatni kontakt z piłką przed przerwą.
19-latek, który w drugim meczu w 2019 roku wystąpił od pierwszej minuty, zawiódł. Od początku był niewidoczny i mało aktywny, chował się za defensywą zespołu Michała Probierza, a kiedy już zaczynał z nią walczyć, to najczęściej faulował (konkretnie zrobił to cztery razy). Przed zmianą stron Chorwat co prawda miał najwyższy współczynnik przeprowadzonych akcji, który wynosił 46% (drugi pod tym względem był Sebastian Szymański - 41%), ale głównie były to akcje nieudane - przegrane pojedynki i niecelne podania. Strzałów w statystykach próżno było szukać, bo młody napastnik nie oddał żadnego. Po zmianie stron nie pomogło nawet wsparcie Carlitosa, który zmienił Salvadora Agrę. Hiszpan dograł do Kulenovicia raz, ale ten w polu karnym zamiast wybiegać przed obrońców, preferował wbieganie za nich, co z góry przekreślało jakiekolwiek szanse na powodzenie akcji.
„Człowiek widmo” pisali o Kulenoviciu kibice w trakcie niedzielnego spotkania. Trudno się dziwić, bo w całym meczu Chorwata, który sam mówi, że wzoruje się na Mario Mandzukiciu, jego kontakty z piłką można było policzyć na palcach. Podobieństw do wspomnianego reprezentanta wicemistrzów świata znaleźć się więc nie da. A miało być zupełnie inaczej, bo kiedy u Jarosława Niezgody zaczęły się problemy zdrowotne, to właśnie w 19-latku widziano najpoważniejszego konkurenta do gry dla Carlitosa. A kiedy Hiszpan otrzymał propozycję transferu do Stanów Zjednoczonych, nad którą długo się zastanawiał, to Ricardo Sa Pinto właśnie z Kulenovicia postanowił zrobić „jedynkę” w ataku mistrzów Polski. W Płocku, gdzie Legia Warszawa po bramce Artura Jędrzejczyka wygrała 1:0, po raz pierwszy ten pomysł okazał się nie wypałem. Bo Kulenović wypadł najgorzej niemal w każdej statystyce: aż 19 razy stracił piłkę (drugi pod tym względem Adam Hlousek zrobił to dziewięć razy), przegrał 26 z 34 pojedynków (24% wygranych, gorzej tylko Michał Kucharczyk - 20%). W starciu z Cracovią pojedynków i strat tyle nie zaliczył, ale spowodowane było to tylko tym, że kompletnie nie brał udziału w grze warszawiaków.
Do gry chorwackiego napastnika cierpliwości Sa Pinto starczyło do 60. minuty. Wówczas Portugalczyk zdecydował się wprowadzić za niego Jarosława Niezgodę. A stało się to chwilę po tym, jak William Remy we własnym polu karnym sfaulował napastnika gości, po czym doszło do wielkiej przepychanki, w której wzięli udział prawie wszyscy piłkarze Legii. Prawie, bo z boku całej sytuacji przyglądał się tylko Kulenović. Kiedy kilkanaście miesięcy wcześniej podczas jednego ze spotkań zaistniały podobne okoliczności, ówczesny trener Legionistów Jacek Magiera mówił, że „ważne, że pobiegli wszyscy - zawodnicy, asystenci, magazynier”, bo to pokazało jedność i zaangażowanie. Tym razem było podobnie, z wyłączeniem Kulenovicia, co w pewien sposób mogło uwydatnić jego brak zaangażowania w grę gospodarzy.
Pomysł Sa Pinto z Kulenoviciem w podstawowym składzie nie wypalił więc po raz drugi, i wątpliwe jest, by Portugalczyk w następnym meczu postawił na Chorwata kolejny raz. Jeśli trener Legii zakładał, że 19-latek wyraźnie wpłynie na walkę o mistrzostwo Polski, to swoje plany musi teraz zweryfikować i zmienić.