Kto trenerem kadry? Jerzy Dudek: Ja bym wziął chłopaka z Polski

Reprezentację mógłby poprowadzić tercet młodych szkoleniowców. Moim marzeniem jest praca z kadrą - mówi w wywiadzie dla Sport.pl 59-krotny reprezentant Polski i były bramkarz Liverpoolu i Realu Madryt Jerzy Dudek.

Ole, ole, ole, ole! Trybuna Kibica zawsze pełna

Robert Błoński: Co z polska piłka po Euro?

Jerzy Dudek: - Nie ma co mówić, że teraz czeka nas rewolucja kadrowa. Z nikogo nie trzeba rezygnować, nie ma konfliktów. Mamy drużynę. Trzeba dołożyć kilka nazwisk, by poprawić konkurencję na niektórych pozycjach i można zaczynać eliminacje do brazylijskiego mundialu.

Z tym samym trenerem?

- Nie. Franciszkowi Smudzie kończy się umowa i trzeba wybrać następcę, który poradzi sobie z tym zespołem, sprawi, że drużyna będzie grała jeszcze lepiej.

Kto jest twoim faworytem?

- Ja bym wziął chłopaka z Polski. Zna mentalność piłkarzy i realia naszego "piekiełka", obraca się w środowisku. Chciałbym, by nowy selekcjoner kontynuował to, co było dotąd.

A nie przydałby się ktoś z zagranicy? Z charyzmą i autorytetem jak Leo Beenhakker po mundialu w 2006 roku? Z nim wygraliśmy eliminacje do mistrzostw, rywalizując m.in. z Portugalią, Serbią i Finlandią. Beenhakker pozbierał zespół w trzy miesiące. Ruszył w lipcu, a w październiku pokonaliśmy Portugalię 2:1. Teraz zagramy z Anglią, Czarnogórą, Ukrainą, Mołdawią i San Marino.

- Beenhakker przychodził po nieudanych mistrzostwach świata, miał poprawić wizerunek kadry, który był nadszarpnięty przez poprzednika. Teraz niczego nie trzeba ratować, kibice nie odwrócili się od reprezentacji. Mamy dojrzałych zawodników. W naszej rzeczywistości zagraniczny trener mógłby mieć problemy. Znowu padłyby zarzuty o arogancję, wszyscy chcieliby mu udowodnić, że jest słaby. Nie wiadomo, jak by się w tym odnalazłby. Leo był ponad to, ale tylko przez jakiś czas. Poza tym samotny trener niewiele zdziała. Musi mieć wokół zaufanych współpracowników, dobrych doradców. Takich, którzy nie będą się bali powiedzieć krytycznych uwag, szczerze ocenić decyzję. Trener nie może być zostawiony sam sobie, a uważam, że w pewnym momencie tak było z Franciszkiem Smudą. Marzy mi się powiedzmy trzyosobowy sztab reprezentacji. Numer jeden podejmowałby decyzję i ponosił odpowiedzialność, ale tak naprawdę byłoby to dzieło zespołu. Kiedyś np. pracę niemieckiej kadry nadzorował Jürgen Klinsmann, ale drużynę prowadził Joachim Löw i asystent.

Chcesz być jednym z trójki trenerów kadry, wznawiasz karierę piłkarską, a może będziesz kandydował w październiku na prezesa PZPN?

- Moim marzeniem jest praca z reprezentacją. Nie wiem tylko, w jakim charakterze. Myślę o tym. Co do roli prezesa, widzę, że wiele można zmienić, ale nie ma sensu walczyć o zwycięstwo tylko po to, by nazwiskiem poprawiać wizerunek związku. Poza tym - oprócz tego, że jestem byłym reprezentantem Polski, nic więcej nie łączy mnie z PZPN. Nie jestem delegatem żadnego klubu ani okręgu, więc dziś chyba nawet nie mógłbym kandydować.

Nowego selekcjonera wskaże jeszcze obecny zarząd związku. Grzegorz Lato powalczy o kolejną kadencję?

- To będzie zależało od opinii publicznej. Nie PZPN wybrał Smudę na selekcjonera, a dziennikarze i kibice. Związek ratował wizerunek. Teraz pewnie też ulegnie presji. Nowego selekcjonera wybierze stary zarząd, ale nie sądzę, by pomysł z tymczasowym trenerem był dobry. Liczę na przemyślenia Związku, a nie kolesiostwo. Szkoda, że nie byliśmy przygotowani na wszystkie warianty i dopiero rozpoczynamy poszukiwania.

Pod względem sportowym Euro to sukces czy porażka?

- Były dobre momenty, nie wolno o nich zapomnieć. Drużyna dostarczyła trochę pozytywnej energii, ale plan minimum nie został wykonany. Na końcu znowu wszystkim było smutno.

Masz wyjaśnienie, dlaczego znowu się nie udało?

- Nie został wykorzystany potencjał indywidualności, które miała drużyna. Zespół nie wiedział, kiedy się cofnąć i kontrolować grę, a kiedy atakować. Nikt na świecie nie gra 90 minut pressingiem na połowie przeciwnika. Tak się nie da. Dobre momenty przeplataliśmy złymi. Dysproporcja między najlepszymi a najgorszymi chwilami była za duża. Zabrakło jednego dobrego meczu, który dałby nam trzy punkty. Zamiast tego obejrzałem dwa średnie zremisowane i przegrany.

Prochu nie wymyślimy. Z lepszymi musimy stosować ustawienie z trójką defensywnych pomocników, polegać na konsekwencji w obronie oraz improwizacji w ataku, kontrach i stałych fragmentach. Jak przyszedł mecz z Czechami, w którym mieliśmy atakować - zaczęły się kłopoty.

Trzeba się cieszyć, że nie było wielkiej kompromitacji, bo od porażki z Grecją niewiele nas dzieliło. Z Rosją było za dużo przypadkowości. Brakowało przemyślanych akcji, improwizacja. Albo coś wykombinujemy i się uda, albo nie. Nie widziałem planu, ale nie byłem w szatni. Może plan był właśnie taki.

Taka szansa na awans w wielkim turnieju długo się nie powtórzy. Losowanie z pierwszego koszyka, u siebie, rywale mocni, ale w zasięgu.

- W przypadku innego losowania zostalibyśmy skreśleni przed turniejem i wtedy rzeczywiście każdy punkcik byłby zwycięstwem. Nie potrafiłem do końca ocenić realnej siły naszego zespołu, nie wiedziałem, na co go stać. Wygląda na to, że również Czesi nie mogli stwierdzić, jak zagramy. Zaczęli z nami jak Grecy, z respektem, a wręcz bojaźnią. Nie wykorzystaliśmy tego i po 30 minutach wyszła na jaw prawda o naszej jedenastce. Wilk nie okazał się taki straszny - rywale zaatakowali i wygrali. Podejrzewam, że gdyby Grecy nie prowadzili z Rosją i Czechom wystarczałoby 0:0, dowieźliby remis. Szkoda, bo atmosfera była podniosła, a nadzieja ogromna.

Nie uważasz, że po drugim meczu kadrowicze poczuli się zbyt pewnie? By wejść do ćwierćfinału trzeba było wygrać z Czechami, a ja widziałem rozprężenie zamiast koncentracji.

- Po remisie z Rosją popadliśmy w samozadowolenie, choć przecież jeszcze niczego nie osiągnęliśmy. To jedna z naszych cech. Spoczęliśmy na laurach, a robota była niedokończona. Powinniśmy mieć plan na każdą ewentualność i każdy wynik. A my znowu zmobilizowaliśmy się tylko w walce z lepszymi.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA