6 sierpnia 2014 r., Edynburg. Była 87. minuta rewanżu między Celtikiem i Legią Warszawa, gdy Ivicę Vrdoljaka zmienił Bartosz Bereszyński. Mimo że drużyna prowadzona przez Henninga Berga wygrała tamto spotkanie 2:0, a w pierwszym spotkaniu rozbiła Szkotów 4:1, nie awansowała do fazy play-off kwalifikacji Ligi Mistrzów.
Wszystko przez to, że Bereszyński nie mógł zagrać w rewanżu z powodu nadmiernej liczby żółtych kartek. Zawodnik jednak wszedł na boisko, przez co wynik drugiego spotkania został zweryfikowany na walkower 3:0 dla Celticu. W dwumeczu było 4:4, a Szkoci awansowali dzięki bramce zdobytej na wyjeździe.
Legia odwoływała się od decyzji do UEFA i Sportowego Sądu Arbitrażowego. Bezskutecznie. W fazie play-off kwalifikacji zagrał Celtic, który przegrał z Mariborem. Legii pozostał wstyd i wewnętrzne rozliczenie sprawy.
Ostatecznie odpowiedziała za nią jedynie ówczesna kierowniczka drużyny Marta Ostrowska. - To nie ona była winna temu wszystkiemu. Wszyscy w klubie na czele z prezesem wiedzieli, że "Bereś" nie może grać. On sam mówił, że ma za dużo kartek. Pamiętam, że sami to powtarzaliśmy. Nie wiem, czyja to ostatecznie była wina, nie chcę nikogo wytykać palcem. Ale wszyscy to wiedzieli - w programie "To jest Sport.pl" wspominał ówczesny zawodnik Legii Jakub Kosecki.
- Słyszeliśmy tylko, że mamy tam jechać i niczym się nie przejmować. "Bereś" też i nikt nie wykluczał jego występu. Niby wszystko było pod kontrolą. Nagle w rewanżu Bartek miał wejść na boisko. Przy ławce rezerwowych zrobiło się zamieszanie jak w mrowisku. (...) Po meczu impreza, nieprzespana noc, a w samolocie widziałem prezesa Leśnodorskiego, który już wisiał na telefonie. Zaczęło się działanie, ale wszyscy już w samolocie wiedzieli, że my to przegramy - dodał.
- Jak się czułem? Miałem to w dupie. Ja zrobiłem, co mogłem. (...) Bardzo mi zależało, by Legia była w Lidze Mistrzów. Można spojrzeć na tamte mecze i zobaczyć, jak grałem. Nie miałem wpływu na to, co się później wydarzyło. Razem z zawodnikami staraliśmy się coś zrobić, nikt mi nie wmówi, że nikt nic nie wiedział. Nie mówię, że tak było, ale kiedy teraz o tym myślę, to dla mnie to wygląda, jakby to było sprzedane - kontynuował Kosecki.
- Byliśmy źli na wszystkich. Ale co mieliśmy zrobić? Rzucać się? Popłakać? Niedługo później mieliśmy mecz wyjazdowy z Jagiellonią, którą prowadził jeszcze Michał Probierz. Wiadomo, że tarcia na linii Warszawa - Białystok i Legia - Jagiellonia były olbrzymie. A ty wychodzisz na rozgrzewkę, a oni puszczają ci hymn Ligi Mistrzów i się z ciebie śmieją. A my nie mogliśmy nic innego zrobić. Na szczęście walnęliśmy ich 3:0, słabi byli - mówił.
- Było mi bardzo przykro, gdy patrzyłem, co się działo z Martą [Ostrowską]. To, czego ona się naczytała i nasłuchała w internecie o sobie... Pamiętam, jak chodziła cała blada i przestraszona. Czytała pogróżki do siebie i swojej rodziny. Bardzo mi było jej szkoda, bo wiedziałem, że to nie była jej wina. Ona została poświęcona. To był taki wstyd i obciach, że każda osoba, która miała z tym coś wspólnego powinna albo podać się się do dymisji, albo po prostu stracić pracę - podsumował Kosecki.
Komentarze (2)
Wstyd na cały świat. Kosecki już tego nie ukrywa. "Wszyscy wiedzieli"