Na mistrzostwach Europy selekcjonerzy i zawodnicy często mówili o głowie, podejściu psychologicznym i mentalnym nastawieniu do meczu. Co konferencja - to samo. Głowa, głowa, głowa. Dopiero później nogi. Dlatego Euro 2024 podsumowujemy rozmową z Kamilem Wódką. To psycholog z przeszło dwudziestoletnim doświadczeniem, pracujący z wieloma reprezentantami Polski w piłce nożnej, a w ostatnim sezonie z Rakowem Częstochowa. Współautor książki napisanej z Łukaszem Piszczkiem pt. "Mentalność sportowca".
Kamil Wódka: - Widzę, że faktycznie wytworzyły się dwa obozy. Jeden mówi, że twardy facet powinien się prezentować niczym niewzruszony bohater, a drugi - że facet może płakać. Moim zdaniem, system nie jest zero-jedynkowy. Bardziej zastanowiłbym się, z jakiego powodu on płakał. Popatrzmy na obraz człowieka i zastanówmy się, co go do tego płaczu doprowadziło. Ronaldo walczył sam ze sobą, starał się, próbował, nie wychodziło mu i w rozedrganiu mu te emocje puściły. Mnie interesuje więc, co się takiego u niego działo, że był targany takimi emocjami.
- Żeby to zrobić, musiałbym człowieka znać i rozumieć. To, co wszyscy robimy, to przyglądanie się zewnętrznym objawom.
- Jeśli już mam się o taką diagnozę pokusić, to u wielu piłkarzy widzę, że mają kłopot z przejściem na drugą stronę rzeki. Oni czasem nie do końca potrafią się pogodzić, że ich znaczenie się zmienia. Wciąż sięgają po środki, które działały, jak mieli 18 czy 25 lat, mimo że mają już 35 czy nawet 39 lat - jak Ronaldo. One dzisiaj nie zadziałają tak samo, jak wtedy. Trzeba się dostosować do zmieniających się okoliczności. Można wciąż czuć się ważnym i potrzebnym, mimo że będzie się odgrywało inną rolę. Ale obraz jest szerszy. Mówiąc bardzo delikatnie - cała historia życia Ronaldo nie była usłana różami. To historia wiecznego udowadniania, że umie, potrafi i da radę. Ale kiedyś trzeba przestać na tym bazować i z tego czerpać najwięcej paliwa. Tutaj szukałbym wyjaśnienia. Ale świata chyba nie interesuje, żeby się w to zagłębiać. System jest prostszy: działa - nie działa, dobry - niedobry, strzelił - nie strzelił.
- Często z bohaterów sportowych robimy bohaterów życia. Niepotrzebnie. Niesłusznie. Doświadczyłem wiele razy, że skuteczni sportowcy są fatalnymi ludźmi. To niekiedy zapatrzeni w siebie egoiści, którzy idą do celu po trupach. Czy ktoś taki potrafi dzięki temu osiągnąć znakomity wynik? Oczywiście. Ale czy to jest ktoś, kogo chciałbym na zięcia? Niekoniecznie. Historia z dokumentu o Ronaldo, w którym on ze swoim synem oglądają garaż pełen sportowych samochodów i daje on młodemu zagadkę, którego auta dzisiaj brakuje, bo jest w jakimś serwisie, wzbudza we mnie politowanie.
- Historia o zatrudnianiu surogatek, by urodziły mu dzieci i decyzja, że dziecko nie będzie miało kontaktu ze swoją mamą, bo musiała się go zrzec, jest średnio ludzka. Permanentne dążenie do doskonałości, wspólne dla niego i innego wybitnego sportowca - Rafaela Nadala, też jest zastanawiające. Widzę te wszystkie rytuały Nadala i zastanawiam się, kto kieruje czym. Czy on rytuałami, czy rytuały nim. Często w ogóle patrzę na wybitnych sportowców i zastanawiam się, co by o nich powiedziały ich dzieci. Czy są nimi równie zachwycone? Dlatego wolę oddzielnie patrzeć na sportowca i człowieka, bo cechy, które potrzebujesz, żeby zawalczyć o siebie, czy wygryźć kogoś ze składu, to są cechy wybitnie egocentryczne. Opowiadamy bajki, że najważniejsza jest drużyna, że jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. A jednocześnie tam są goście, którzy potrafią prawie wydłubać oczy trenerowi, jeśli ściągnie ich w 70. minucie meczu. Ciężko mi postawić takie osoby jako wzór do naśladowania. Coraz mniej jest zawodników, którzy są wybitnymi sportowcami i wybitnymi ludźmi.
- Bazowanie na mechanizmie kompensacji, że czegoś nie miałem i pokażę wszystkim, którzy mówili, że nie dam rady tego zdobyć, że jednak potrafię, mogą rzeczywiście pchać do osiągnięcia celu. Ale nie muszą jednocześnie takiego człowieka rozwijać. Gdy w końcu osiągnie cel, to co dalej? Nakręcał się tym całe życie, zdobył, co chciał i co mu teraz zostaje? Wciąż ma ten mechanizm w sobie, więc może znaleźć i osiągnąć nowe cele. Zdobyć kolejne tytuły, puchary, drogie samochody. Ale czy jest szczęśliwy sam ze sobą?
- Bardzo trudno. Wchodzi się wtedy w inne okoliczności. Obecnie najwięcej pracuję w piłce nożnej, ale czasami dążę wręcz do tego, żeby pracować również w innych dyscyplinach, bo widzę, jak często piłka jest zepsuta i przesadzona. Są zawodnicy, którzy robią wielki problem z tego, że nie ma ich ulubionych malin czy jagód, które lubią zjeść w przedmeczowym posiłku. Czasem funkcjonowanie w świecie takiego przepychu, prowadzi do tego odklejenia się od świata, w którym się dorastało. Ma się nowych znajomych, nowe atrakcje, nowe priorytety, kurtki za 20 tys. To potrafi zmieniać ludzi. Warto mieć kontrakt z gruntem. Nie jest przecież istotne, ile masz, ale co sobą reprezentujesz. Ale to wartości, które ktoś musi wpoić. Zdziwiło mnie, jak dowiedziałem się, że piłkarze potrafią mieć takie grupy znajomych, które de facto sponsorują. Nie wiem, czy pan wie, o czym mówię.
- Tak. Są zawodnicy, którzy sięgają po znajomych i ich utrzymują, by mieć ich towarzystwo na co dzień. Ale często są to przyjaciele, których znają jeszcze ze starych czasów, gdy byli no-name’ami. Te osoby są w ich otoczeniu, bo im ufają. Widzą, że się z nimi dogadywali zanim jeszcze byli sławni i mieli mnóstwo pieniędzy. Wobec innych, nowopoznanych ludzi, miewają wątpliwości. I najpierw zastanawiałem się, jak można płacić kumplowi za to, żeby wykonywał dla mnie jakąś prostą robotę, ale przede wszystkim za to, żeby mi towarzyszył. Dzisiaj coraz łatwiej mi to zrozumieć i zaakceptować. Widzimy przecież, ile dziewczyn i "przyjaciół" kręci się wokół piłkarzy. I nie zawsze wynika to z sympatii, zauroczenia czy wielkiej miłości, a z biznesu. Marcin Gortat o tym opowiadał. W NBA przechodzili szkolenia, na których specjaliści ostrzegali ich przed urodziwymi dziewczynami, które dosiadają się w barach i udają, że nie wiedzą z kim mają do czynienia. Pytają o zainteresowania, zawód. Są zaskoczone odpowiedzią. Nie! One doskonale wiedzą, że jesteś koszykarzem. Przysiadają się tylko dlatego, że nim jesteś i masz dużo kasy. To już zostało opracowane jako mechanizm, zawodnicy są przed tym przestrzegani, a i tak wielu się wsypie.
- Nie żyłem wybitnie tym turniejem i nie śledziłem każdego meczu. Ale widziałem wystarczająco, by wysnuć wniosek, że specyfiką tych czasów w piłce nożnej jest ocenianie wszystkiego z perspektywy wyniku. Czasami bardzo drobne wydarzenia prowadzą nas do bardzo radykalnych opinii. Przykładem jest gol Jude’a Bellinghama strzelony w doliczonym czasie gry w meczu ze Słowacją w 1/8 finału, który sprawił, że Anglia zamiast pożegnać się na tak wczesnym etapie, dotarła aż do finału. Bardzo patrzy się dziś na wynik i pomija przy tym wiele szczegółów, które na ten wynik wpłynęły. Czasami rzuty karne i strzały chybione o pięć centymetrów decydują o tym, jaka ideologia zostanie dorobiona do całego wydarzenia.
- No właśnie nie jestem zwolennikiem takiego patrzenia na sprawę. Wiem, że takie są realia sportu, ale wydaje mi się, że piłka nożna jest pod tym względem bardzo specyficzna. Jest sportem niskowynikowym. Punkty w siatkówce czy koszykówce zdobywa się co chwilę, a w piłce często przez kilkadziesiąt minut wynik potrafi nie drgnąć. Pod tym względem inne dyscypliny często są bardziej sprawiedliwe. Zdarza się przecież, że xG [współczynnik określający liczbę tzw. oczekiwanych goli - red.] jednego zespołu sięga 3,5 czy 4,0, a jedynego gola w meczu strzela druga drużyna, która miała xG na poziomie 0,20. Później i tak często krytykuje się zespół, który przegrał, nie do końca zważając na okoliczności. Z perspektywy zawodnika bardzo trudno w takiej sytuacji zbudować poczucie własnej wartości. Dlatego, moim zdaniem, żeby funkcjonować w tym świecie, trzeba być odpornym na ten sposób patrzenia na piłkę. Powtarzam zawodnikom, że w swoich systemach samooceny muszą mieć coś stałego. Nie mogą polegać na czyichś opiniach.
- Trzeba by się przyjrzeć, co sprawia, że jest zdolny zdobywać bramki w kluczowych momentach. Może to właśnie odporność na to, co dzieje się dookoła? Łukasz mówił, że to zawodnik, który ma niewspółmiernie dużą dojrzałość do wieku.
- Środowisko piłkarskie jest bardzo obciążające. Często padają niesprawiedliwe oceny czy wyroki. Jest hejt, jest krytyka. Trzeba mieć osobowość, która pozwoli się w tym świecie nie zagubić. Jeśli piłkarz będzie zostawiał takie opinie w głowie, może się bardzo łatwo rozchwiać. Może zacząć zadawać sobie pytania: "Jestem dobry czy słaby? Mam robić jak dotychczas czy coś zmienić? Mój trener jest dobry czy słaby? Nadaję się czy się nie nadaję?". Sporty indywidualne są pod tym względem łatwiejsze, bo zawodników od najmłodszych lat uczy się, że muszą polegać na sobie. W sportach zespołowych można dodatkowo poddać się narracji, emocjom i klimatowi grupy. Dlatego w trudnych momentach potrzebne są jednostki, które będą potrafiły oprzeć się temu, co dzieje się w grupie czy w danych okolicznościach. To jest właśnie coś, co Łukasz od najmłodszych lat widział u Bellinghama. Opowiadał mi też o jego matce.
- Jak nastoletni Jude trafił do Dortmundu, to matka przeprowadziła się razem z nim. Dla mnie to logiczne, że nie zostawiasz w takim momencie dzieciaka, bo to okres - cytując klasyka - burzy i naporu. Trzeba w tym momencie dbać nie tylko o rozwój piłkarski, ale też osobowościowy. No i teraz okazuje się, że Bellingham jest odporny na to, co dzieje się w meczu i w kluczowych momentach potrafi strzelać bardzo ważne gole. Nie chowa się, nie oddaje odpowiedzialności innym. Próbuje przebić się przez negatywne okoliczności, klimat czy presję. Dla mnie to się łączy. Ktoś tę osobowość tak ukształtował.
- Znam wielu zawodników. Wiem, jakie mają przekonania i wiem, że mają też świadomość, że są idolami młodych ludzi. Mimo to, gdy pojawiają się ważne sprawy, w których wypadałoby zabrać głos, ci zawodnicy zachowują się, jakby ktoś zakneblował im usta. Słuchają PR-owców i innych doradców, którzy czasami im mówią, że muszą być jak kameleony i dopasować się do każdego środowiska, by na koniec każdy chciał kupić reklamowany przez nich napój czy koszulkę. Mają być lubiani przez wszystkich, więc nie mówią tego, co myślą, tylko uciekają w slogany typu: "Jestem od grania w piłkę".
- Dlatego mnie się podobało zachowanie Mbappe. Dla mnie to jest przykład odpowiedzialności za kraj i za naród. We Francji dochodzi do głosu populistyczna partia, która przynajmniej finansowo jest powiązana z Rosją, a Mbappe czuje realne zagrożenie, więc o tym mówi. Nie tylko zresztą on, bo francuskich piłkarzy, którzy zabrali w tej sprawie głos, było więcej. Sportowiec to przede wszystkim człowiek. Człowiek, który jest osadzony w danych realiach. Okej, można dywagować, czy akurat Mbappe jest w nich osadzony właściwie, skoro nawet nie ma prawa jazdy i wszyscy go wożą albo wychodzą informacje, że ma w kontrakcie zagwarantowane ileś lotów odrzutowcem. Ale i tak widać, że patrzy szerzej na rzeczywistość i nie ma w nosie wszystkiego, co się dzieje w jego kraju, Mógłby mieć, bo stać go przecież na to, by mieszkać w dowolnym miejscu na świecie. Chce jednak dotrzeć do młodych ludzi. Oni często wchłaniają papkę informacyjną np. na TikToku, więc mogą nie dobrnąć do informacji o tym, jak ważne są te wybory. Mbappe, którego lubią i podziwiają, powiedział im, że te wybory są szalenie ważne i powinni iść głosować, więc nie boję się tego nazwać odpowiedzialnością społeczną.
- Potencjalnie tak. Ale wysnuwamy teorię, nie wiedząc, co się działo w środku. Na występ piłkarza w meczu składają się dziesiątki zmiennych, a my na koniec widzimy tylko, czy trafia do bramki, czy nie trafia. Przecież nawet w meczu z Polską, gdyby Łukasz Skorupski był w odrobinę gorszej dyspozycji, to Mbappe jeszcze jakiegoś gola by strzelił i już nie byłby taki zły. Ja nie wiem, co się działo w reprezentacji Francji - jak piłkarze byli przygotowani, jaki tam był klimat. Widziałem tylko efekt. Dlatego uśmiecham się, gdy dla kogoś to jest takie proste, że Mbappe gra słabiej, bo skupia się na polityce. Może tak było, a może kompletnie nie w tym rzecz.
- Akurat wyskoczył mi w ostatnim czasie fragment rozmowy Mateusza Święcickiego z Robertem Lewandowskim o Yamalu. Lewandowski, który często cedzi swoje wypowiedzi przez filtr poprawności, tutaj mówił konkretnie i jego przemyślenia były bardzo ciekawe. Polecam. Natomiast dzisiaj widzimy Yamala, który - jak pan powiedział - zachwyca. Jest na boisku bardzo lekki, naturalny, swobodny, odważny, zatracony w tym, co się dzieje. Wychodzą mu strzały, piłka leci tam, gdzie on chce. Ale zaraz dojdą oczekiwania, by grał tak w każdym meczu i przesądzał o wynikach najważniejszych spotkań. To się zacznie zaraz: dzisiaj ma siedemnaście lat i jest taki dobry, to jaki on będzie za dwa-trzy lata! Łatwo się w takim podejściu zgubić. I o tym mówił Lewandowski.
- Dla Yamala wyzwaniem będzie utrzymać taki sposób myślenia, jaki ma dzisiaj. Zachować tę swobodę. Przyglądam się Ousmane Dembele, który jest dla mnie przykładem człowieka, który ma swój świat. I często po nim widać, że wchodzi na boisko i nawet nie wiadomo, czy on nie rozumie, jakie są dookoła okoliczności, czy się tym wszystkim po prostu kompletnie nie przejmuje. Ale później może dzięki temu grać na luzie i przełamywać schematy. Może w tym jego świecie nie zawsze jest miejsce na profesjonalizm, ale nie ma też miejsca na branie sobie do głowy całej krytyki i wszystkiego, co dzieje się wokół niego. I to może być największe wyzwanie dla Yamala - poradzenie sobie w kolejnych latach z tą otoczką wielkiego talentu i niesamowitości. Odejście od próby spełniania oczekiwań, że musi cały czas być najlepszy. To wyzwanie dla tego chłopaka i całego otoczenia wokół niego.
- A jak definiujemy "my"?
- Jeśli on zdefiniuje sobie "my" jako taki wielki kocioł, do którego będą wrzucone te wszystkie osoby, które pan wymienił, to może być problem. Bo nie wrzuciłbym dziennikarzy, kibiców i całego otoczenia do tej samej grupy co rodzinę i najbliższe osoby. Sam pokazuję piłkarzom, że przejmowanie się tym, co kto o nich napisał i co powiedział, jest marnowaniem energii. Możemy znów wrócić do Bellinghama, który wygląda na gościa, któremu najbliżsi pomagają odnajdywać się w tym zwariowanym świecie. Oni pomagają mu budować i przestrzegać systemu wartości. A to dla mnie klucz, żeby odnaleźć się w świecie.
- Dzisiaj co chwilę trzeba podejmować jakieś decyzje - w sposób mniej i bardziej świadomy. Ofert współpracy, doradców, pokus jest w tym świecie całe mnóstwo. Nawet w mojej działce słyszę o psychologach czy trenerach mentalnych, którzy piszą do zawodników, co jest dla mnie kuriozalne, i oferują swoją pomoc, np. po przegranym meczu. "Słuchaj, ja mam takie możliwości, żeby ci pomóc w tym i tamtym". Piłkarz musi zdecydować, za kim idzie. Za tym, kto klepie go po plecach i powtarza mu, że jest wspaniały i próbuje łechtać jego ego, czy za kimś, do kogo ma zaufanie i od kogo może usłyszeć wszystko, bo wiadomo, że chce dobrze. Pytanie, ile jest osób wokół Yamala, które mogą powiedzieć mu coś niewygodnego i nie usłyszą: "Co ty mi tu teraz będziesz gadać? Znajdę sobie kogoś innego".
- Bardzo szerokie pytanie.
- Trener czy selekcjoner nigdy nie wchodzi w próżnię. Ktoś był przed nim i pracował z drużyną po swojemu. Słyszeliśmy, jak funkcjonował Fernando Santos - mało rozmawiał z zawodnikami, był niedostępny. I po nim przyszedł Probierz, który moim zdaniem zrobił ze sobą sporo dobrej roboty. Zmienił się względem poprzednich lat i pracy w klubach. Jak patrzy się na jego odprawy, to są takie momenty, z których bije to, że on chce piłkarzom autentycznie pomóc. Ale są też takie rzeczy, które mógłby zmienić, niewiele by go to kosztowało, a efekt byłby jeszcze lepszy. Robi na przykład dużo zaprzeczeń. Bardzo często powtarza "uwierzcie w siebie!". Jeżeli ja bym pana motywował w ten sposób: "Uwierz, że jesteś dobrym dziennikarzem!", i powtarzał to kilka razy, to mógłby się pan zacząć zastanawiać, po co ja to robię. To nie widać, że jestem dobry? Coś jest nie tak ze mną? Ogólnie uważam jednak, że Probierz zrobił ważne rzeczy: zaopiekował się zawodnikami i wprowadził normalność. Wiem, że zawodnicy dobrze go odbierają. Mieli obawy bazujące na opiniach z klubów, ale później byli pozytywnie zaskoczeni. Pytanie o następny krok. Co będzie dalej. Bo po Santosie poprzeczka nie była zawieszona wysoko.
- Pojawia się moda, by o tym mówić. Często jednak za tą modą nie stoi realna praca. Nie mówię tylko o trenerach, ale też zawodnikach. Oni często powtarzają, że mentalność jest ważna, ale nie mają konkretnej jednostki treningowej w ciągu dnia, na której skupialiby się na tym elemencie. Jak ktoś do tego podchodzi naprawdę poważnie, a nie tylko o tym mówi, to wpisuje w swój grafik taki dodatkowy trening. To jest rozróżnienie. To, że się o tym mówi to jedno. Ale pytanie, czy coś więcej się za tym kryje. Mam nadzieję, że następnym krokiem będzie zrozumienie, że z samego gadania mentalność się nie bierze, tylko trzeba jeszcze wykonać konkretną pracę. Między innymi po to napisaliśmy z Łukaszem Piszczkiem książkę o tym, jak zawodnik może nad tym obszarem pracować.
Komentarze (67)
Przykre sceny w garażu Ronaldo. Psycholog: Wzbudza politowanie