Dawid Szymczak: Rozgrzeszył już ojciec polskich piłkarzy z mundialowego grzechu?
Ojciec Paweł Gużyński: Nie należałem do optymistów. Mistrzostwa świata to dla nas wciąż zbyt wysokie progi. Sądzę, że w Polsce huraoptymistycznie patrzymy na jakość kadry. Supergwiazda Lewandowski i paru ponadprzeciętnych piłkarzy, np. z mojej ukochanej ligi włoskiej, to za mało. Potrzeba bardziej wszechstronnego rozwoju. Jeszcze do niedawna pokpiwałem sobie, że są w naszym kraju trzy niereformowalne instytucje, które nie zauważają, że świat się wokół nich zmienia: PZPN, ale ten przed rządami Zbigniewa Bońka, PKP i Kościół katolicki.
Jaki jest największy grzech współczesnego futbolu?
Nadmierna komercjalizacja, a co za tym idzie ciemna strona zysku i pieniądza. Szlachetna rywalizacja, którą przypisywał idei igrzysk olimpijskich Pierre de Coubertin, stała się marginalna. Nie mam zamiaru skazywać piłkarzy na biedę, ale futbol jako show-biznes wydaje się coraz bardziej przypominać wrestling. Bardzo mnie dotyka zepsucie takich piłkarzy jak Franck Ribery czy Karim Benzema, którzy kupują usługi seksualne od 17-letniej prostytutki. Budzi to mój sprzeciw i wstręt. Bardzo wielu piłkarzy po zakończeniu kariery w ciągu kilku lat traci fortunę, topiąc gotówkę i siebie samych w alkoholu, otchłani hazardu, seksu i narkotyków. Nie można patrzeć na to przez palce.
Często rozpadają się też ich małżeństwa.
Historie takich zawodników jak Adriano i Maradona, pokazują, że jeśli w młodym wieku zarabiasz olbrzymie pieniądze, poświęcając się wyłącznie grze w piłkę, to twoja osobowość, twoje człowieczeństwo przestają się rozwijać i do końca życia pozostajesz nastolatkiem lub mentalnym dzieckiem. Piłkarski geniusz Maradony jest okupiony właśnie czymś takim.
Podziwia ojciec Cristiano Ronaldo?
Mam z nim kłopot, bo nie przepadam za tzw. ogierami.
Ale on akurat, mimo wielkich pieniędzy, nie zatracił chęci rozwoju. Traktuje go wręcz obsesyjnie.
Być może to profesjonalizm i geniusz pokroju Michaela Jacksona, jakaś pogoń za czymś niemożliwym do osiągnięcia? Nie szalałem z radości, gdy Cristiano dołączył do Juventusu, któremu bardzo kibicuję.
Dla ojca piłkarz musi być krystaliczny na boisku i poza nim? To, że trójkę jego dzieci urodziła surogatka rzutuje na to, jak postrzega go ojciec jako piłkarza?
Każdego z nas obowiązuje człowieczeństwo, pewien jego poziom. Fajnie, jeśli ktoś codziennie trenuje głębokie bycie człowiekiem, ale niezależnie czy jesteśmy na świeczniku, czy prawie nikt o nas nie wie, to w stosunku do naszego człowieczeństwa wymagania są te same. Różne przykłady pokazują, że trudno jest być fenomenem w jakiejś dziedzinie i od tego nie zwariować. Czy to w kościele czy w polityce… Często geniusz szybciej przysporzy nam bogactwa niż dojrzałości.
Zgadza się ojciec, że futbol bywa jak religia?
Lepiej powiedzieć, że futbol uzależnia. Jednak podobieństwa bywają zastanawiające. Przecież kibice na Stadio San Paolo w Neapolu potrafią w jednej ręce trzymać obrazek świętego, a w drugiej zdjęcie Diego Maradony. Dokonuje się swoiste pomieszanie porządków. Ludzką religijność od zawsze cechowała skłonności do bałwochwalstwa. Ludzie bardzo chcą nadać Bogu jakiś kształt, żeby był łatwiejszy do dotknięcia.
Stąd kościół wyznawców Diego Maradony?
Właśnie - to wynika z tej potrzeby, ale używanie tu nazwy „kościół” jest pewnym nadużyciem. Fanklub proszę bardzo, ale nie więcej.
Tylko to idzie trochę dalej. W fanclubie nie ma dziesięciu przykazań, chrztu, nikt nie liczy czasu od urodzenia swojego idola.
Jeśli brać to na poważnie, to mamy do czynienia z czystym wariactwem. Ale z drugiej strony patrząc, to nawet Himmler budował świątynie III Rzeszy. Rzeczywistość nie znosi pustki, także tej religijnej.
Ale mówimy o zupełnie innym poziomie zagrożenia. W kościele Maradony jest sporo miejsca na zabawę, ironię.
Z perspektywy życia duchowego rozumianego nie tylko po chrześcijańsku, jednym z najpoważniejszych grzechów jest bałwochwalstwo. Dekalog już na początku mówi: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”. Jeśli zatem ktoś oddaje boską cześć komuś lub czemuś, co Bogiem nie jest, daleko mu do Boga żywego i prawdziwego. Czy można tylko dla zabawy robić takie rzeczy?
Dzisiaj często nazywamy jakiegoś piłkarza boskim.
Jeżeli stanowi to wyłącznie synonim geniuszu, wyróżnik szczególności, to nie ma problemu. Niemniej trudno nie pamiętać, że np. z polecenia Jima Jonesa konkretni ludzie założyli osadę Jonestown w Gujanie. Podobnie „ręka Boga” Maradony balansuje na krawędzi pomiędzy niebem a piekłem.
To kto jest ojca ulubionym piłkarzem?
Ranking na pewno zdominują Włosi. Roberto Baggio, Alessandro Del Pierro. Również Gianluca Pessotto, którego grę podziwiałem, a jego dramat osobisty sam bardzo przeżyłem. Po zakończeniu kariery Pessotto miał próbę samobójczą. Musiał się zmierzyć z zejściem z piedestału i okazało się, że nie bardzo ma się na czym oprzeć. Wyszedł z tego, a pomógł mu w tym powrót do korzeni duchowych.
Nie wymienia ojciec nikogo współcześnie grającego. Obecne pokolenie ojcu nie imponuje?
Pożegnany już w Juventusie Claudio Marchisio. W jego grze i zachowaniu wciąż widzę więcej ducha sportu niż gwiazdorstwa. Lubię piłkarzy z duszą. Mam wrażenie, że coraz trudniej mi takich znaleźć.
Za piłkarza z duszą można uznać Didiera Drogbę. On po finale Ligi Mistrzów w Monachium przeciwko Bayernowi przyznał, że przed ostatnim rzutem rożnym powiedział do Boga, że jeśli naprawdę istnieje, to musi się teraz objawić. Strzelił gola, podbiegł do chorągiewki, spojrzał w niebo i pomyślał sobie, że Bóg naprawdę jest na tym meczu. Ojca zdaniem był?
To interesujący przykład. Religie rządzą się regułą hierofanii, czyli objawienia. W konkretnej sytuacji wszystko na tym świecie może stać się jej narzędziem. Jeśli przebadamy różne religie, to odnajdziemy w ich obrzędowości zaskakujące rzeczy święte. W którejś z religii azjatyckich np. odchody pancernika oprawia się w złoto, bo kiedyś ‘bóg przez nie przemówił’. Tego indywidualnego doświadczenia nie można jednak rozumieć tak, że teraz każdy piłkarz będzie tak mówił jak Drogba i to zadziała. To byłby całkowity nonsens. Pan Bóg z wiadomych sobie powodów daje komuś o sobie znać, odsłania się.
Czyli był jakiś cel.
Łatwe przypisywanie jakiemuś wydarzeniu tej szczególnej własności, jaką jest działanie Bożej opatrzności, należy traktować z ostrożnością. W Kościele katolickim nikt nie ma obowiązku wiary w prywatne objawienia nawet osób uznanych oficjalnie za święte. Drogba być może coś zrozumiał na płaszczyźnie religijnej, dzięki temu co mu się przytrafiło na boisku. I tyle.
Drogba w dogrywce wrócił w swoje pole karne i sfaulował Ribery’ego. Zwrócił się do Boga jeszcze raz: dlaczego to mnie się zawsze przytrafia?!
Najwyraźniej Drogba jako świetny piłkarz nie jest równie dobrym teologiem, skoro próbuje angażować Pana Boga w swoje sprawki.
Pan Bóg nie ingeruje w futbol?
Któż dla wygranej nie chciałby mieć Go po swojej stronie!? Ale sport to zabawa. Daje odpoczynek i zarazem uczy wielu rzeczy. Między innymi szacunku dla szlachetnej rywalizacji. Kategorie swój i obcy nie powinny tu mieć wiele do powiedzenia. Moi bracia nie rozumieją, jak w meczu Polska – Włochy mogę kibicować Włochom… Kibicujemy wedle sympatii, a szacunek należy się każdemu, kto rywalizuje wedle zasad. Fenomenalne w sporcie jest to, że każdy może kibicować komu chce. Nie trzeba mieszkać w Madrycie, żeby być za Realem, lub w Manchesterze, żeby wspierać United.
Ale mówi ojciec o klubach. To coś innego niż reprezentacja.
Bardziej niż Polakiem staram się być człowiekiem i chrześcijaninem, którego przed wszystkim obowiązuje przykazanie miłości bliźniego, a nie lokalizacja geograficzna lub genetyczna. Dlatego moje sympatie sportowe kieruję w stronę drużyn reprezentujących określony kunszt i filozofię gry.
Skąd w ogóle ojcu wzięli się ci Włosi?
Najkrócej – przez Zbigniewa Bońka, grającego w Juventusie. W tamtych czasach Boniek był takim naszym okienkiem na zachód. W ten sposób zacząłem interesować się włoską piłką, co dodatkowo wzmocniło się, gdy polski futbol stał się na wskroś prowincjonalną kopaniną.
Był ojciec defensywnym pomocnikiem w Elanie Toruń, która grała na poziomie II i III ligi. U piłkarzy powołanie zazwyczaj daje takiego motywacyjnego kopa. Ojcu przerwało karierę?
To bardziej złożona historia. Nie wiem czy na pewno starczyłoby mi talentu piłkarskiego. W pewnym momencie zacząłem się bardziej angażować w działalność opozycyjną i to było dla mnie najważniejsze. Podobnie jak rozwój intelektualny i duchowy.
W ogłoszeniach parafialnych zapowiada ojciec mecze Juventusu. Po co?
Dobrze jest wysłać ludziom sygnał, że ksiądz nie jest kimś odklejonym od rzeczywistości, kimś bez przyziemnych pasji. W Liście do Hebrajczyków jest powiedziane, że: "Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem podobnie jak my - z wyjątkiem grzechu." Jezus zatem był do nas we wszystkim podobny z wyjątkiem grzechu. I to jest pierwowzór kapłaństwa. Ksiądz zatem nie powinien udawać, że jest jakoś nadludzki. Świetnie to działało w Poznaniu. Wystarczyła mała wstawka o Lechu Poznań, a faceci od razu uśmiechali się od ucha do ucha.
Zdarzają się negatywne reakcje parafian? Może ktoś tego nie kupuje w ogóle albo jest kibicem Napoli czy Milanu i sobie nie życzy?
Zdarzy się, że ktoś po prostu nie zrozumie, o czym mówię. Kiedyś tylko napomknąłem, że wiadomo, co się wydarzy we wtorek o 20.45. Chodziło bodajże o mecz półfinałowy Ligi Mistrzów Juve - Monaco. Po mszy przychodzi do mnie pewna pani do zakrystii i pyta, co to za wyjątkowe wydarzenie, o którym ona jeszcze nie wie. Nawet nie zdążyłem się odezwać, a pozostali wierni już jej wytłumaczyli A czy nie wypada? Nie robię tego podczas liturgii tylko w ogłoszeniach, więc nie kalam sacrum modlitwy.
Ks. Artur Filipiak stwierdził, że apostołowie to tacy skauci Pana Jezusa. Chodzili i przekonywali, żeby dołączyć do jego klubu. Dzisiaj trudniej być takim skautem?
Ci skauci posługują się dzisiaj niedostosowanymi do okoliczności narzędziami. Moją uwagę przykuwa np. fakt posługiwania się, szczególnie przez najwyższych dostojników kościelnych, hermetycznym językiem. Trudno również wytłumaczyć dzisiaj wielu młodym księżom, że już dawno minęła epoka rozpoczynania kazań od barokowych sformułowań typu: „umiłowani w Chrystusie Panu, bracia i siostry, drodzy czciciele miłosierdzia Bożego”. Jak mówię, żeby spróbował inaczej, to słyszę „ale dlaczego, co jest w tym złego?!”.
Na pierwszy rzut oka ojca pasja jest sprawą niecodzienną. Zakonnik, ksiądz... Ale jakby się tak przyjrzeć: papież Franciszek jest honorowym członkiem San Lorenzo, Benedykt XVI trzymał kciuki za Bayern, a Jan Paweł II był za Cracovią. W klasztorze ogląda Ojciec mecze w samotności?
Zazwyczaj oglądam mecze sam, ale głównie z praktycznych powodów. Włączam mecz, rozkładam deskę do prasowania i łączę przyjemne z pożytecznym. Ponadto nie cierpię podczas oglądania meczu, gdy ktoś wtrąca głupie lub niekompetentne komentarze. Z tego samego powodu rzadko chodzę do kina. Nie uważam się za supereksperta piłkarskiego, ale lubię się delektować grą, jak oglądaniem spektaklu w teatrze. Podobnie jak kieliszka koniaku nie wypija się jednym haustem. Czasami jednak zdarzają się wyjątki. Do dziś wspominam jak we Włoszech, wśród Włochów, oglądałem wygrany przez nich finał mundialu. To było coś niepowtarzalnego! Zbiorowy szacunek dla futbolu! Do dzisiaj przechowuję wydanie „La Gazetta dello Sport” z następnego dnia. Taka moja kibicowska „relikwia”.
W 2008 roku kardynał Bergoglio, dzisiejszy papież, odprawił mszę z okazji 100-lecia swojego ulubionego klubu San Lorenzo. Chciałby ojciec zrobić coś podobnego np. w intencji Juventusu?
Nigdy nawet o tym nie myślałem. To nie moja liga. Jeden z moich współbraci próbował sił jako kapelan kibiców Widzewa, ale po paru spotkaniach to się rozjechało. On starał się przeciwdziałać przejawom agresji, ale szybko okazało się, że tożsamość kibolska okazała się silniejsza od chrześcijańskiej i to nie wypaliło.
Ojciec uwielbia Włochów. Martwi ojca statystyka, że piłka staje się w Italii popularniejsza niż katolicyzm i praktyki religijne?
W ogóle mnie to nie dziwi. Wydaje mi się, że w Polsce może być podobnie. Zwykle ludzi bardziej zajmują przyziemne pasje niż głębokie praktykowanie religii. Nie jest to też dla mnie powód do zazdrosnej rywalizacji.
Ale msze są w niedziele, mecze też. Czasem trzeba dokonać wyboru, gdzie się pójdzie.
Pogodzenie tych spraw jest wyłącznie kwestią decyzji i zdolności logistycznych.
To inna statystyka, w Holandii w latach świetności Ruuda van Nistelrooy’a pokazywano przypadkowym ludziom jego zdjęcie i Jezusa. Częściej rozpoznawany był piłkarz.
Naprawdę mnie to nie zaskakuje, lecz stanowi przyczynek do ewangelizacji.
Miałby ojciec wątpliwości, kto byłby częściej rozpoznawany w Złotych Tarasach, Lewandowski czy Jezus?
Nie wiem… Proszę zrobić badania i się przekonamy. Jednak nie sądzę, aby rozpoznawalność Roberta Lewandowskiego przebiła w Polsce rozpoznawalność Jezusa.