Elizabeth Hawley - staruszka, która rządzi Himalajami

Elizabeth Hawley ponad wszystko w życiu ceni wygodę, a na dodatek nigdy nie była w górach. Jakim prawem nimi rządzi, i to tymi najwyższymi?

Dołącz do nas na Facebooku

Skoro to opowieść o osobie wyjątkowej zacznę wyjątkowo, na pierwszy rzut oka bez związku z bohaterką, od historii siedmiu Polaków.

Los wyniósł ich na szczyt, pozwalając zdobyć Mt. Everest, a potem zamknął w pułapce. Nim Andrzej Marciniak, jedyny który przeżył, mógł opowiedzieć co wydarzyło się na przełęczy Lho La spłynął z lawiną, która porwała pięciu doświadczonych kolegów i jego, himalajskiego żółtodzioba. Tylko on wygrzebał się spod śniegu, wypluł kilka zębów, policzył połamane żebra i odkopał dwóch towarzyszy. Jeden w bólach właśnie konał. Drugi, po nocy na 6 tys metrów, zmarł z głową na jego kolanach.

A siódmy Polak? Bawił niedaleko. To Artur Hajzer. Opijał w Kathmandu koniec wyprawy z Reinholdem Messnerem. Tam dostał wiadomość o tragedii. Tylko on mógł pomóc. Wszak była wiosna 89 roku. W szykującej się do wolnych wyborów ojczyźnie nikt nie miał głowy, by myśleć o wpinaczach. Świat patrzył na plac Tiananmen.

Hajzer miotał się po stolicy Nepalu, wysyłał telegramy, dzwonił szukając pomocy. Czas uciekał. Sześć kilometrów wyżej oślepiony słońcem Marciniak cudem odnalazł namiot i radiotelefon. Łączył się z bazą błagając o pomoc. Na Lho La można było dotrzeć tylko helikopterem albo przez Tybet. Helikoptera nie było, a Chiny uszczelniły granice szykując rozprawę ze studencką) rewoltą. Wtedy pojawiła się Elizabeth Hawley.

- Kto choć raz otarł się o Nepal, wie, że ta kobieta może wszystko. - mówi Hajzer. - Wtedy zadzwoniła do mnie: "Czytam te wszystkie   depesze i widzę, że nie mówią wam całej prawdy. Helikopter jest w Kathmandu, do dyspozycji Króla, stoi za pałacem, 500 metrów od Was. Jeżeli sami nie możecie, ja nacisnę...

Hawley rozkręciła dyplomatyczny kontredans. W ambasadach Chin, Indii, Rosji i USA rozgrzały się telefony. Chińczycy wpuścili ratowników. 30 maja wyruszyła ciężarówka z Hajzerem, dwoma nowozelandczykami i Szerpami, którzy znali dojście na przełęcz od tybetańskiej strony. Dotarli do Marciniaka po 55 godzinach. W ostatniej chwili, bo ten stracił już nadzieję i na wpół ślepy, wychodził właśnie z namiotu, by ruszyć przed siebie.

Szczyt Hawley

Kim jest ta tajemnicza kobieta? Dlaczego Francois Damiulano zdobywał dla niej ponad sześciotysięczny wierzchołek w Himalajach i prawem pierwszego nazwał go Hawley? Francuz opisał górę jako piękną, z fantastycznym widokiem. Jednak 88 letnia panna Elizabeth nie sprawdzi tego osobiście, i to nie tylko ze względu na wiek. Po prostu od zawsze nie cierpi chodzić po górach. Nigdy nie była, nie tylko na żadnym szczycie, ale nawet w bazie pod Everestem. - Lubię wygodne łóżko, ciepłe posiłki przy stole i jazdę moim błękitnym 40-letnim garbusem po zatłoczonych uliczkach Kathmandu. - wyznaje.

Co nie przeszkadza jej być sędzią w sprawach tych najwyższych gór. I choć sama protestuje, by tak ją tytułować, dla wielu wspinaczy jest jedynym obiektywnym rozjemcą: zdobył szczyt, czy oszukał? Bo choć teoretycznie wejścia zatwierdza ministerstwo Turystyki Nepalu, to dopiero wyrok Elizabeth jest nieodwołalny. Jednych wynosi pod niebo, a innych strąca w niepamięć.

Bo w tym środowisku, oszustwo bywa większą plamą na honorze niż zostawienie partnera na szlaku. Trudno bowiem wymagać od wszystkich bohaterstwa w ekstremalnych warunkach. Trzeba jednak potępiać każdego kto, do świata wspinaczy, chce wejść tylnymi drzwiami, preparując dowody i kłamiąc.

Autorytetowi starszej pani ulegli nawet Południowi Koreańczycy, którzy nawet jako gospodarze Igrzysk Olimpijskich bez oporu naginali wyniki swoich sportowców.

27 kwietnia 2010 koreańska telewizja kosztem 2,3 mln dolarów relacjonowała atak Koreanki Oh Eun-Sun na Annapurnę. Jej wejście miało być ostatnim diamentem w liczącej wszystkie 14 ośmiotysięczników tzw. Koronie Himalajów. Pośpiech był konieczny, bo po piętach deptała jej Baskijka Edurne Pasaban.

Oh Eun-Sun zatknęła flagę na szczycie, odebrała telefon od prezydenta i w eskorcie Szerpów zeszła do bazy, gdzie czekali dziennikarze. Naród wpadł w euforię, ale celebrowanie sukcesu popsuli Hiszpanie. Wysłali w świat informację, że Oh rok wcześniej wcale nie stanęła na liczącej 8586 metrów Kangczendzondze, górze, która ma sławę "morderczyni kobiet". (zabrała m.in. ikonę himalaizmu Wandę Rutkiewicz) i tym samym brakuje jej jednego ośmiotysięcznika do korony.

Wątpliwości Hiszpanów potwierdzili specjaliści, którzy porównywali relacje. By odeprzeć oszczerstwo nie pozostało Koreańczykom nic innego jak udać się do Hawley. Ta orzekła, że wejście jest "dyskusyjne". W języku wspinaczy oznacza - nie zaliczone, póki nie znajdą się twarde dowody. A tych nie było.

Pojawiły się co prawda zdjęcia ze szczytu, ale pogoda tego dnia nie pozwalała na pstryknięcie panoramy. Za to nasuwało się przypuszczenia, że ktoś popełnił fuszerkę szykując mistyfikację. Starsza pani widziała zdjęcia trzech innych zdobywców z tego roku, wszyscy oni stali na śniegu, a Oh miała pod rakami skały. Tak bywało, ale na zdjęciach z wcześniejszych lat. Czy przygotowano inscenizację na podstawie starych zdjęć? Hawley podtrzymała swoje "NIE", a Koreański Klub Alpinistyczny uznał wyrok. Koronę zgarnęłą Baskijka.

David Morton

Z Chicago do Kathmandu

Elizabet Hawley urodziła się w Chicago 9 listopada 1923 roku. Studiowała na Uniwersytecie Michigan, gdzie obroniła tytuł magistra historii. Chwilę pracowała tam jako asystent.

Dziennikarską karierę zaczęła w 1946 roku, od reserchera w magazynie Fortune w Nowym Jorku. Gdy połączyła to z pracą reporterską dostała szansę pierwszych podróży po USA i Kanadzie, trafiła też do Brazylii. W 1957 roku porzuciła stałe zajęcie i zdecydowała się na status wolnego strzelca. Wszystko po to by swobodniej wędrować. Przez dwa kolejne lata przejechała wschodnią Europę i ZSRR, następnie odwiedziła Turcję, Izrael, kraje Arabskie i Iran. W Azji trafiła do Nepalu i przez Japonię w 1959 wróciła do USA.

To wizyta w Nepalu miała odmienić jej życie. Zjawiła się w zapomnianym królestwie, gdy robiło ono pierwszy krok ku otwarciu na zachodni świat. 12 lutego 1959 roku z garstką dziennikarzy była w pałacowym kompleksie Hanuman Dhoka, gdy król Mehendra prezentował projekt pierwszej konstytucji.

Po powrocie do USA imała się dorywczych prac. Mimo 37 lat nie szukała stałego zajęcia, miała plan na życie. We wrześniu 1960 roku wyruszyła znów, tym razem prosto do Nepalu, gdzie mieszka do dziś.

- Przywołuję czas, gdy tu w dolinie było kilka aut i motorów. Nie było świateł drogowych i mniej niż dziesięć sklepów - wspomina. Na start otrzymała pół etatu jako korespondentka magazynu Time. W 1962 związała się z Reutersem. To dla tej agencji zaczęła raportować wyprawy himalajskie. Były to bowiem ciekawe czasy zdobywania kolejnych ośmiotysięczników, a Brytyjczycy chcieli grać pierwsze skrzypce w tej dyscyplinie. Dziś współpracuje z lokalnymi gazetami, Reuters'em, American Alpine Journal, Himalaja Journal (Indie), Alp (Włochy), Climber (Wlk Brytania), Desnivel (Hiszapnia), Die Alpen (Szwajcaria), Vertical (Francja), Yama Kei (Japonia) i Alpinist (USA).

Nepal u stóp niebotycznych Himalajów przyciąga ludzi interesujących i znanych, a pozycja Miss Elizabeth w nepalskiej society daje jej szanse na niezwykłe spotkania. Bo w jakiej innej sytuacji gwiazda Hollywood Brad Pitt szykując się do nowej roli zabiegałby o spotkanie ze straszą Panią? Hawley znała osobiście niemieckiego alpinistę Petera Ausfschnaitera, który wraz austriakiem Heinrichem Harrerem (zdobył północną ścianę Eigeru w 1938 r) uciekli z brytyjskiego obozu internowania w Dehra Dun w Indiach. Przez prawie dwa lata przedzierali się do Tybetu, gdzie dostali azyl. Na tej podstawie powstała książka i film "Siedem lat w Tybecie". Gdy Tybet zagarnęli Chińczycy Austriak wrócił do kraju, a skromny Peter otrzymał obywatelstwo Nepalu i tak zaprzyjaźnił się z Hawley.

Jej najważniejszym przewodnikiem po górach był Jimmy Robert. Dzięki swej miłości do Himalajów, wiedzy z zarządzania, doświadczeniu z Nepalczykami, którymi dowodził jako oficer brytyjski, szybko uzyskał mocną pozycję w Kathmandu. Jego pomysł na zorganizowanie firmy trekkingowej Mountain Travel Nepal był strzałem w dziesiątkę. Dziś takich agencji jest blisko 400 i stanowią podstawę gospodarki królestwa Nepalu. To Jimmi, przez lata znany wspinacz, poznał Elizabeth z jej najbliższym przyjacielem, Nowozelandczykiem sir Edmundem Hillarym. Przez lata prowadzili pomocowe projekty przez The Himalayan Trust. Fundacja zbudowała 28 szkół, liczne kładki i mostki ułatwiające poruszanie nad strumieniami oraz klinikę i kilka przychodni, a nawet malutkie lotniska. Wymogli też na władzach utworzenie parku narodowego wokół Everestu.

Zażyłość ze zdobywcą Everestu scementował jeden z bardziej dramatycznych momentów jej życia, gdy w 1975 roku wzięła na siebie ciężar powiedzenia sir Edmundowi, że jego żona i córka zginęły w katastrofie lotniczej w Himalajach.  

Lista medali, orderów, medali, tytułów, nagród i listów dziękczynnych nie ma końca. Również Polski Związek Alpinizmu uhonorował ją medalem.

Po śmierci Hillarego w kręgu jej znajomych pozostali Peter Habeler i Messner, bliska relacja z tym drugim nie przeszkadza jej tak go opisywać: - Patrzę jak bardzo się rozwinął przez te lata. Zaczynał jako kmiotek, nieokrzesaniec, z latami i z sukcesami zmieniała się jego fryzura, styl ubierania, mówienia.

Kto zatwierdza wejścia na szczyt?

W Himalajach certyfikaty dają Ministerstwa Turystyki. W innych górach listy trudniejszych przejść i wejść zatwierdzają narodowe organizacje, lokalne kluby. Nie ma oficjalnej procedury. W pierwszych latach alpinizmu wystarczyła deklaracja. Z czasem zaczęli pojawiać się oszuści i konieczność dokumentowania. Sposobów jest wiele. W niższych górach, bywała to możliwość zobaczenia zdobywcy na szczycie np. przez lunetę. W wyższych, zostawienie znaku na szczycie, dokładny opis wierzchołka i drogi dojścia (wymaga kolejnego wejścia, by potwierdzić). Z chwilą pojawienia się fotografii dobre zdjęcie lub film stawało się dowodem. W sytuacjach wątpliwych dowodów pośrednich dostarczając specjaliści analizujący drogi dojścia, zeznania członków ekspedycji. Czasem sprawa pozostaje dyskusyjna, jeśli jest jedna w karierze, to nie problem, gdy przypadków jest wiele wspinacz traci wiarygodność. Udowodnione oszustwa praktycznie eliminują ze środowiska.

Lepsza niż wikipedia

Wspinacze uważają, że 88-letnia Miss Hawley czasem bywa aż nazbyt podejrzliwa. Ona sam odgryza się mówiąc, że himalaiści bywają mitomanami. - Nie mam zamiaru odstraszać ludzi, ale skoro otacza mnie aura rozjemcy muszę być rzetelna.

Mówi się, że przesłuchanie przez Hawley wyczerpuje nie mniej niż wejście na szczyt. Swoje rytualne wywiadowanie wspinaczy przeprowadza w ogrodach hotelowych i w lobby, czasem w restauracjach, na lotnisku. Zawsze z długopisem i notesem w dłoni zaczyna od zbierania nazwisk, oglądania zdjęć. Prosi by narysować schemat drogi. Wszyscy członkowie wypraw nie wyłączając Szerpów mogą być przepytani. Zapisuje ile metrów liny wykorzystano, notuje wysokości obozów i chronologię ich stawiania. Jako ostatnia pada najczęściej formułka: A na koniec ludzie. Ilu zeszło? Ilu zginęło?

Statystyki to podstawa, muszą być dokładne

- Jeśli potrzebuję szczegółowych informacji o Himalajach idę do niej - mówi Messner. I chyba nie przypadkiem używa słowa "idę". Bo Miss Hawley nie czyta maili, nie lubi rozmów przez telefon. Chcesz się czegoś dowiedzieć musisz się spotkać.

Potwierdza to Janusz Kurczab, wybitny alpinista i himalaista, pisarz, lider polskich ekspedycji. - Gdy ruszaliśmy na Makalu w 1978 odwiedziliśmy Miss Elizabeth w domu. Umawialiśmy się kilka dni, nie był to dla nas problem, bo ciężarówka ze sprzętem wyprawowym i częścią ekipy utknęła najpierw na granicy Indii, a potem z pękniętym wałem na przedmieściach Dehli. Tym, którzy dotarli do Kathmandu samolotem pozostało czekać .... ponad miesiąc. Chcieliśmy poprowadzić nową drogę, niezbędne informacje miała Hawley. Wyciągnęła dziesiątki zdjęć i godzinę analizowaliśmy trasę północno-zachodnią granią. - wspomina Kurczab.

- Ogromne opady śniegu zniweczyły nasze plany. W namiocie zasypanym lawiną zginął Andrzej Młynarczyk. Szczytu nie zdobyliśmy.

Beth Heller dyrektor biblioteki American Alpine Club stwierdza bez wahania: - Nie ma lepszej bazy danych. Ona rządzi w tym świecie.

A Hawley, jak na dyktatora przystało, nie dba o to co pomyślą inni. Powtarza w wywiadach, że nie lubi chodzić po górach. Mimo ponad 50 lat spędzonych u stóp Himalajów jest obywatelka amerykańską, nigdy nie nauczyła się miejscowego języka. Nie nosi sari, ani lokalnego stroju nepalskiego, jak często robią osiadłe tu Amerykanki i Europejki. Na wpół detektyw, na wpół bibliotekarz, historyk i dziennikarz od 1963 roku skrzętnie zbiera fakty. Zgromadziła dane z ponad 80 tysięcy wejść na 340 nepalskich szczytów. I wszystko monitoruje nie ruszając się z doliny.

Jej informacje zasilają bazy danych wspinaczkowych magazynów, agencji trekkingowych i restauratora w Kathmandu. Rum Doodle oferuje bowiem darmowy poczęstunek dla każdego zdobywcy Mt. Everestu, ale wcześniej menadżer dzwoni do Mrs Hawley, by potwierdzić wejście.

Codziennie od półwiecza

Śniadanie je przed siódmą. Banan i herbata z cytryną. Bez mleka! Lektura czterech anglojęzycznych gazet i spotkanie z administratorami The Himalayan Trust. Siedzibę fundacji dla wygody przeniosła do budynku w którym mieszka. Przed dziewiątą nepalski kierowca zabiera ją do rozpoznawanego w całym Nepalu garbusa. Zaczyna spotkania ze wspinaczami.

Sezon wiosenny jest najbardziej intensywny. Hawley albo jeden z jej dwóch wielojęzycznych asystentów musi spotkać się z kilkuset ekspedycjami.

Jej sieć informatorów jest rozległa: biuro zezwoleń w ministerstwie Turystyki, obsługi hoteli, centrum turystyczne, agencje szerpów, właściciele wypożyczalni sprzętu i sklepów wspinaczkowych. Wszyscy informują ją jakie wyprawy przybyły lub wróciły do Kathmandu.

- Mam pewność kiedy kto przylatuje. Jeśli to są np. linie thaitańskie, które lądują w nocy umawiam przez telefon spotkanie na następny dzień - opowiada.

Weterani znają procedurę, ale dla nowych bywa ona zaskakująca.

- Wyobraź sobie, lądujesz w egzotycznym Kathmandu. Z trudem ogarniasz bagaż i znajdujesz swój hotel. Tam starasz się zaczekować. Człowiek zza lady, który właśnie dostał twój dokument, odbiera telefon i bez cienia zdziwienia podaje ci słuchawkę mówiąc mówi: "Hawley chce z Tobą rozmawiać - opowiada Ed Viesturs, pierwszy Amerykanin z Koroną Himalajów.

Jak rozmawiać instruuje inny amerykański wpinacz: "na wstępnym poziomie znajomości musisz ją tytułować Miss Hawley, trzecie - czwarte spotkanie upoważnia cię do zwrotu per Elizabeth, a po dwóch dekadach znajomości niektórzy pozwalają sobie na familiarne Liz. Jednak nawet wtedy trudno sobie wyobrazić, by przyjść na umówione spotkanie nieogolonym".

Drażnią ją niepotrzebne wyścigi z tlenem, czy bez. Złości ją też gdy słyszy, że nie ma już szans na nowa drogę na Everest. - Ja im odpowiadam: "popatrzcie na wschodnia ścianę". Za wyczyn marzeń Elizabet uznałaby kilkudniowy trawers m.in. przez Lhotse i Everest, który nazwała Podkową.

- Ona jest jak wyrocznia - mówi Maurice Isserman współautor jednej z ciekawszych książek o historii wspinania w Himalajach - "Fallen Giants". - Trudno sobie wyobrazić kto przejmie jej rolę - martwi się Jeff Blumenfeld, redaktor Expedition News.

- Jest kilku statystyków na świecie z dużą wiedzą - mówi Kurczab, który dziś w Polsce pełni podobna funkcję. - Jednak nie mieszkają w Nepalu, nie maja takiej bazy danych.

Podobne zmartwienia artykułuje Tom Sjogren z ExplorersWeb, liczy na powołanie czegoś na kształt wikipedi, ale choć jest wyznawcą nowych mediów, tu pierwszy raz ma wątpliwości, czy dadzą one radę zastąpić Amerykankę.

Kim jesteś Miss Hawley?

O ile ona wie wszystko o wspinaczach i Himalajach o tyle nieliczni tylko wiedzą cokolwiek o jej życiu prywatnym, jeśli ono w ogóle istnieje. Jedno jest pewne - nigdy nie zawarła związku małżeńskiego. Kobieta aktywna i jeszcze panna! To przez lata było dla Nepalczyków trudne do zaakceptowania.

Rąbka tajemnicy odsłoniła Bernadette McDonald, w książce "Zadzwonię do Ciebie w Kathmandu": Spotykając się z nią wielokrotnie w jej skromnym lokum w centrum Kathmandu, czułam się w nim nie jak w przytulnym mieszkanku starszej Pani, lecz jak wewnątrz papierowego komputera z bazą danych.

Może wskazówkę do rozwiązania zagadki co kryje dusza Miss Harwey daje jej odpowiedź na pytanie po co ludzie wdrapują się na najwyższy szczyt świata?

- Wielu idzie, bo chcą zostawić jak najdalej swoje domowe problemy, podjąć wyzwanie największe jakie mogą sobie wyobrazić. To daje im chwilę szczęścia, na więcej w życiu liczyć nie można.

Wojciech Fusek

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.