Niepokonany Bradley zaszokował ekspertów, zaszokował wielbicieli Filipińczyka i odebrał mu tytuł mistrza świata kategorii półśredniej (limit 66,7 kg był najwyższym, w jakim Pacquiao kiedykolwiek walczył). A sędziowie, dając Amerykaninowi niejednogłośne zwycięstwo, zaszokowali publiczność w Las Vegas i miliony telewidzów - wszyscy byli bowiem przekonani, że Filipińczyk zmierza do pewnej wygranej.
Pacquiao przystępował do pojedynku jako jeden z dwóch najlepszych na świecie pięściarzy bez względu na wagę, jako zdecydowany faworyt i jako niepokonany w ostatnich 15 pojedynkach z rywalami ze ścisłej czołówki od 2005 r.
- Żądam rewanżu. W tym rewanżu nie będzie pełnych 12 rund - stwierdził Pacquiao.
Choć Bradley to też mistrz świata - WBO w kategorii juniorpółśredniej - przyjmował bardzo mocne ciosy w każdej rundzie, rzadko zadawał takie, które mogły nadwątlić siły Filipińczyka.
Trener Pacquiao Freddie Roach stwierdził, że gdy usłyszał punktację pierwszego sędziego - 115:113 dla Filipińczyka - uznał, że arbiter przesadził. - To nie był aż tak wyrównany pojedynek - powiedział Roach. - Pomyślałem, że to nie była dobra ocena, ale jak się okazało, nie była aż tak zła jak punktacja dwóch pozostałych sędziów.
Dwóch innych dało dwupunktowe zwycięstwo Bradleyowi, co wzbudziło falę gwizdów i buczenia w MGM Grand Garden Arena. Według uznanych fachowców Dana Rafaela i Harolda Ledermana Filipińczyk wygrał walkę różnicą 10 pkt. - Albo korupcja, albo niekompetencja. Kryminaliści wygrywają - skomentowała gorąca głowa ringu, były trener Mike Tysona Teddy Atlas.
Pacquiao powiedział, że był tak pewny zwycięstwa, że nawet nie słyszał odczytania werdyktu. Jego trener zasugerował, że na sędziów mógł wpłynąć poprzedni pojedynek Filipińczyka - w listopadzie Pacquiao odniósł kontrowersyjne zwycięstwo na punkty nad Juanem Manuelem Marquezem. - Może sędziowie zachowali tamten pojedynek w pamięci? Tym razem nie było jednak aż tylu wyrównanych rund - powiedział Roach.
A jednocześnie - jak donoszą prasowe agencje - trenera słychać było w telewizji, gdy krzyczał do Pacquiao w ostatniej rundzie, aby wszystkich sił użył do znokautowania rywala. - To nie dlatego, że sądziłem, że Manny przegrywa, po prostu lubię, jak walki tak się kończą - powiedział Roach. Trener nie przyznał tego, ale pewien niepokój powinny w nim wzbudzić ostatnie rundy - 10., 11. i 12. starcie były najbardziej wyrównane w całym pojedynku.
Manny Pacquiao wkroczył do ringu - jak powiedział przed walką - czując boską równowagę na ciele, w duchu u umyśle, bo poświęcił się Panu. Czyta teraz więcej Biblii, odżegnując się całkiem od pokus doczesnych, takich jak hazard, alkohol i ogólne łajdaczenie się - co zresztą było przyczyną kryzysu w jego małżeństwie, a także kryzysu w przygotowaniach do poprzedniej walki z Marquezem.
Tyle że w sobotę przydarzyła się o wiele dziwaczniejsza przeszkoda tuż przed jego walką, a mianowicie trener nie mógł znaleźć swojego pięściarza, czyli coś, co wydaje się niemożliwe przed walką o miliony dolarów, przygotowaną w najdrobniejszych szczegółach. Pięściarz po prostu rozgrzewał swoje podatne na skurcze łydki na bieżni w innym pomieszczeniu, oglądając jednocześnie zwycięski mecz Miami z Bostonem w finale Wschodu NBA. W tym czasie w panice szukali go członkowie ekipy. Stąd opóźnienie rozpoczęcia walki.
26 mln dol. otrzyma pokonany Pacquiao. Zwycięski Bradley - 5 mln dol.
Komentarze (6)
Boks. Kompromitacja w Las Vegas