Na środku pomocy grywają - jak sama nazwa wskazuje - pomocnicy. Środkowi. I tak jak ''rano -herbata. Czasem z mlekiem, czasem bez mleka, ale zawsze z cukrem'', tak na środku grywają pomocnicy ofensywni, zwani rozgrywającymi i pomocnicy defensywni, na razie jeszcze nie zwani, bo nie znaleziono dobrego określenia. Czasem defensywnych jest dwóch, czasem jest jeden, ale zawsze są i mają za zdanie przeszkadzać przeciwnikowi, przecinać podania, jeśli można tego uniknąć, to raczej nie przecinać ścięgien, ale jeśli nie ma innego wyjścia, to trudno, odbierać rywalowi piłkę i ochotę do gry. Pomocnicy ofensywni mają dostawać piłkę, rozglądać się uważnie i - tu opcjonalnie: mogą sobie podbiec, pokiwać się, mogą stać w miejscu - i wykonać genialne podanie. Ideałem jest podanie do napastnika, żeby sprawę skończyć szybko i sprawnie, ale nie jest to traktowanie jakoś szczególnie dogmatycznie: podanie może dostać wbiegający na czystą pozycję skrzydłowy, włączający się do akcji obrońca, kolega z pomocy, listonosz, hydraulik, matka Joanna od Aniołów czy onkel Johann - byle przynosiło to efekty w postaci bramek i punktów.
Czasem zdarza się, ze to właśnie rozgrywającego określa się mianem ''reżysera gry''. Staroświeccy ortodoksi protestują, uznając, że reżyseruje trener, a piłkarze to poruszane przez niego tylko kukiełki, ale po pierwsze - Kukiełka gra teraz... zaraz, a gra w ogóle?, a po drugie - czy trener nie odpowiada bardziej scenarzyście? Pisze scenariusz, ustala didaskalia, kolejność aktów, scen itd., a potem wszystko już zostaje w nogach piłkarzy, a trener może tylko bezsilnie skakać przy linii, bezsilnie krzycząc, że skąd ta pikelhauba, skoro to jest dziedzic Pruski, Wawrzyniec Pruski, polski dziedzic!
...miał problemy ze środkiem pomocy. Wrrrróć! Piast Gliwice miał problem ze wszystkim, a zwłaszcza ze środkiem pomocy. jesienią rolę defensywnych pomocników grali Paweł Gamla i Maciej Michniewicz, co dawało Kamilowi Wilczkowi komfort 10 sekund więcej na zastanowienie się, ale wiosną Gamla musiał wrócić na pozycję stopera i Kamilowi Wilczkowie zaczęło brakować 20 sekund na wykonanie. Piast grał bez pomysłu, bez wdzięku i z dwoma dyżurnymi pomysłami: na skrzydło i tam może Biskup coś poradzi albo na tak zwaną aferę i niech się Olszar martwi. Całość przypominała ''Wiedźmina'' w reżyserii Marka Brodzkiego: była nudna, ciężka, śmieszna w scenach lirycznych, żałośnie nudna w scenach zabawnych, a jedynym efektem specjalnym było siedemdziesiąt kilogramów gutaperki w roli smoka robiącego ''Dądądądądądądądądądądąueeeeee!''. ''Wiedźmin'' spadł z ekranów, Piast spadł z Ekstraklasy, a zamiast obławy na Kwapisza, bardziej zasadna byłaby chyba obława na młodego Wilczka.
...zaryzykowała - po zimowych transferach miała czterech zawodników mogących prowadzić grę i czterech pomocników defensywnych, z czego przynajmniej dwóch należało do części wspólnej zbiorów. Nieźle sprawdził się Brasilia - mecze, w których kierował wodzisławską ofensywą nie przypominały brazylijskich seriali, a raczej film
opowiadający o brazylijskich oddziałach specjalnych, pełniących służbę w favelach - Brasilia widział wiele na boisku, świetnie rozprowadzał piłkę, jego rzuty wolne podwyższały ciśnienie bramkarzom, a kiedy zdarzał się cud i biomter Brasilii zbiegał się z biometrem Aleksandra Kwieka, to było na co popatrzeć. Zwolniony z prowadzenia gry Marcin Malinowski spisywał się w defensywie jak to on: spokojnie i solidnie, za to największym rozczarowaniem rundy okazał się Mauro Cantoro. Kiedy Odra wygrywała, parł do przodu, usiłował przedrylować trzech zawodników i sędziego technicznego jednocześnie, kopał piłkę do... do... dokądkolwiek. Za to kiedy Odra przegrywała i właśnie powinna zaatakować, to Cantoro zaczynał się zachowywać jak doktor Prado czyli klasyczny bohater klasycznej telenoweli: stawał, okręcał się z piłką, okręcał się jeszcze raz, wracał pod własną bramkę, mówił ''muszę z tobą porozmawiać'', okręcał się jeszcze raz, mówił jeszcze raz... i w tym momencie następowało wyciemnienie. To kibicom Odry oczy zachodziły krwawą mgłą, bo Cantoro tracił piłkę, a chcąc ją odzyskać, faulował najgłupiej jak tylko mógł. Kamienny krąg po prostu i ciekaw, do którego teraz klubu trafi Argentyńczyk z wielkim zgryzem?
Myślimy ''Arka Gdynia'' - mówimy ''Bartosz Ława''. Kolejny sezon gra Arki opierała się niemal wyłącznie na formie Bartosza Ławy, na jego stanie zdrowia, przeglądzie pola i ochocie do gry. Wystarczyło, żeby Ława ciut gorzej się poczuł albo obejrzał w piątek jakiś depresyjny film - natychmiast przekładało się to na grę drużyny, która kręciła się bezradnie w kółko i bezmyślnie w krzyżyk. Zupełnie jak westernie: szeryf żółto-niebieskiego miasteczka był coraz bardziej znudzony, znużony i myślał o odejściu na lepiej płatną posadę w spokojniejszych okolicach, ale czekała go jeszcze ostatnia walka. Którą pewnie by przegrał, gdyby w miasteczku nie zjawił się tajemniczy jeździec po przejściach i paroma celnymi strzałami nie wsparł szeryfa. W roli tajemniczego jeźdźca wystąpił Filip Burkhardt, w roli strzałów - jego fantastyczne podania w meczu z Piastem, zastrzelonych sprzątała z ulic miasteczka firma Mrowiec-Budziński, na ulicach zapanowała radość z utrzymania, a stary szeryf odjechał w stronę zachodzącego słońca. Czyli wg mapy - w kierunku Szczecina.
Sir Alec Guinness wsławił się kiedyś zagraniem sześciu ról w jednym filmie, Adolf Dymsza w ''Sprawie do załatwienia'' zagrał osiem postaci, a Polonia Warszawa w sezonie 2009/2010 wszystko robiła na odwrót, do jednej roli zaangażowała paru aktorów i co chwilę zmieniała prowadzącego grę. Najpierw reżyserem miał być Łukasz Trałka, ale kiedy okazało się, że zamiast ''Kompanii braci'' wychodzi mu Faustyna'', sięgnięto po Marcelo Sarvasa, który kręcił własne ''Fringe'' - zaczęło się bardzo zachęcająco, potem było nudno, aż wreszcie publiczność się obudziła i zorientowała, że to już koniec sezonu. W międzyczasie kupiono jeszcze Andreu Mayorala, usiłowano namówić do reżyserowania Łukasza Piątka, ale on wolał bronić pozycji defensywnego pomocnika przed nadbiegającym Tomaszem Jodłowcem, a całość filmu uratował Adrian Mierzejewski, który nie przejmował się scenariuszem, tylko po prostu grał.
Cracovia kolejny sezon spędziła na niewielkich improwizacjach bez scenariusza, bez aktorów, bez reżysera i bez sensu. Trener Lenczyk chciał zaszczepić zespołowi ducha ''Reduty'' Juliusza Osterwy, a niewiele brakowało, aby ''Pasy'' skończyły jak reduta Ordona, tylko nie było komu ''w dół skoczyć, nie oddać im prochów''. Po kontuzji Michała Golińskiego, za organizację gry miał odpowiadać jeden z najmłodszych w drużynie: Mateusz Klich, za pracę defensywy, czyli działalność wywrotowo-rozbijacką odpowiadali Arkadiusz Baran, Sławomir Szeliga i okresowo Piotr Polczak, z tym, że Baran bardziej odpowiadał za rozbijanie przeciwników, Szeliga za ich wywracanie, a Polczak w pomocy sprawdzał się zdecydowanie lepiej niż w obronie, w której nie sprawdzał się wcale. Oczywiście, ciężka praca piłkarzy została należycie doceniona: dla Cracovii dołączył ostatnio Arkadiusz Radomski i czy ktoś chciałby Arkadiusza Barana? Tanio, okazja! A Mateusz Klich, zapyta Szanowna Wycieczka? Cóż, przy trenerze Ulatowskim wyrośli Mateusz Cetnarski i Janusz Gol, wiec pewnie i Klichowi nowy trener raczej nie zaszkodzi.
''Szklana pułapka'' kręcona jest zawsze według tego samego wzoru: Bruce Willis jest sympatyczny, ktoś kogoś napada, Bruce Willis wkracza do akcji, dostaje łomot, spuszcza łomot, ratuje świat, the end. Działa? Działa. Sprzedaje się? Ba! Jagiellonia Białystok też kręciła swój piłkarski film według sprawdzonych wzorów: dzień dobry, nazywam się Hermes Neves Soares, w skrócie Hermes, dla przyjaciół Hermes i radziłbym nie lekceważyć tego, że jestem niski, booooo-o-o-o... właśnie - tak się odbiera przeciwnikowi piłkę, tak się ją podaje do Pawła Zawistowskiego lub Bruno, dziękuję bardzo i zapraszam ponownie. Kontuzja Pawła Zawistowskiego i odejście Marco Reicha trochę skomplikowało życie trenera Probierza, ale on zawsze ma plan, więc namówił klub na pewien transfer i wiosną cała liga usłyszała: ''Now... I have... Rafała... Grzyba... Ho!... Ho!... Ho!...''.Żółto-czerwony film był jeszcze ciekawszy, akcja toczyła się żwawiej i były nawet efekty specjalne w postaci Kamila Grosickiego szybszego niż światło, dźwięk oraz myśl.
W Zagłębiu odżył duch dawnych wspólnot aktorskich i wędrownych trup teatralnych. Wszyscy potrafili robić wszystko, każdy potrafił zastąpić każdego, Łukasz Jasiński potrafił zastąpić wrogiego napastnika, a Wojciech Kędziora - Łukasza Jasińskiego. Jesienią za defensywę, destrukcję, dekapitację i resekcję odpowiadał Piotr Świerczewski, a rozgrywał piłkę ten, kto akurat miał do niej bliżej, ale im dłużej z drużyną pracował trener Bajor, tym szybciej postępowała specjalizacja i organizacja gry spoczęła na trzech muszkieterach: Hanzelu, Bartczaku i Ekwueme. Z tej trójki Hanzel był najbardziej ofensywny, Bartczak najdokładniejszy, a Ekwueme najwszechstronniejszy i to chyba on najbardziej odcisnął się na grze Zagłębia. Rolę czwartego muszkietera grywał Fernando Dinis, a niektórzy kibice Zagłębia pamiętają jeszcze jak grę ofensywną prowadził Szymon Pawłowski.
Śląsk to teatr jednego aktora. Niby na scenie pokazywał się często Sebastian Dudek, niby w defensywie grał Antoni Łukasiewicz (na motywach gry którego Wes Craven nakręcił słynny ''Krzyk'') , a czasem nawet pokazywał się na środku pomocy Krzysztof Ulatowski, ale prawdziwa sztuka zaczynał się i kończyła na Sebastianie Mili. Potrafił zremisować lub wygrać mecz jednym rewelacyjnym podaniem lub morderczym strzałem z rzutu wolnego, połowa meczów Śląska to monodram w jego wykonaniu, sześć bramek, mnóstwo asyst i jacyś tam biegający wokół. ''Wielka Improwizacja'' Sebastiana Mili i tylko szkoda, że nie udziela już swoich niesamowitych wywiadów o słonio-nosorożco-dziko-żubrach czy innych fretkach.
Kolejna drużyna stosująca monodram jako metodę boiskową. Czasem za rozgrywanie brał się Piotr Wiśniewski, czasem Karol Piątek, czasem w defensywie pokazał się Marko Bajić, a kibice modlili się, żeby tego pokazu nie zobaczył sędzia. Ale i tak zawsze cały środek pomocy wisiał na niezastąpionym Łukaszu Surmie, a on odbierał, podawał, rozgrywał, pokazywał, pokazywał jeszcze raz, krzyczał, że by tak jednak podejść do tej piłki, hę? A gdy zabrakło amunicji... a gdy zabrakło amunicji, znów najlepszą pociechą były słowa piosenki. Koleżeńskiej, żołnierskiej, prostej.
Czyli Robert i Bertrand, Starsky i Hutch, Dempsey i Makepeace, Randall i duch Hopkirka. Czyli Marek Bażik w roli rozgrywającego, a Szymon Sawala w roli pomocnika defensywnego. A może raczej Metro-Goldwyn-Mayer, zważywszy, że przecież Rafał Grzyb całą rundę jesienną rozegrał w barwach Polonii? Tak, zdecydowanie Metro-Golwyn-Mayer. Albo inna trójca: Crosby, Stills and Nash. Czy raczej Crosby, Stills, Nash and Young, bo przecież wiosną nieobecnego Grzyba i kontuzjowanego Sawalę zastępował całkiem udanie Jacek Kuranty... Więc Crosby, Stills, Nash i bezwzględne oddanie papieżowi. Yyyy... Wejdziemy jeszcze raz.
Jesienią zachwycałem się Cezarym Wilkiem, ale wiosn jakiś nie bardzo mi się z nim kojarzy i bardziej zapadły mi w pamięć akcje przygotowywane przez Grzegorza Lecha czy Ediego Andradinę. Co nienajlepiej świadczy o mojej pamięci i nawet własne notatki drwią teraz ze mnie okrutnie. Można trenerowi Sasalowi zazdrościć, że w środku pomocy cierpiał na klęskę urodzaju (bo przecież i Kiełb potrafił tam zagrać) i gdybyż jeszcze mógł liczyć na podobną obfitość w defensywie... Niestety Aleksandara Vukovicia dopadła wiosną jakaś dziwna choroba - kłócił się z każdym, kopał co drugiego, z łokcia traktował co czwartego i choć często powstrzymywał przeciwnika to jednak każdy gwizdek i ruch sędziowskiej ręki w kierunku kieszonki z kartkami podnosił kieleckim kibicom tętno, poziom cholesterolu i odwrotną stronę medalu z krzesełka. Na szczęście piłka nożna to nie opera i tu niekoniecznie ''oczywiście wszystko kończy się źle''.
Trener Ulatowski znany jest z tego, że nie boi się eksperymentów i z tego, że owe eksperymenty wprowadzają często przeciwnika w stan manualizmu, objawiający się niezbyt inteligentnym wzrokiem i równie niezbyt inteligentnym ''Que?''. Po odejściu Łukasza Garguły naturalnym kandydatem do roli rozgrywającego był Mateusz Cetnarski i rzeczywiście odgrywał ją często, a jego współpraca z Dawidem Nowakiem przypominała często najlepsze lata duetu Szymkowiak-Frankowski czy sprzed-roczne zagrania pary Małecki-Brożek. Tymczasem trener Ulatowski często sadzał Cetnarskiego na ławce, a na środku pomocy ustawiał parę Patryk Rachwał - Janusz Gol. Czy był to wyraz uznania dla ofensywnych zdolności Patryka Rachwała czy cyniczna taktyka pt. ''Najpierw ci dwaj was zmęczą, znużą, zmiękczą i zdepczą, a potem wejdzie świeżutki Cetnarski i zrobi wam karuzelę ba Bielanach'' - nie wiadomo. Wiadomo tylko, że GKS Bełchatów bez wysiłku zajął piąte miejsce, Cetnarski potwierdził swój talent (miejmy nadzieję, że go rozwinął), a Patryk Rachwał zagrał najlepszy sezon od paru lat. Janusz Gol grał w mocno szkocką kratkę, ale nie schodził poniżej przyzwoitego poziomu i pozostaje tylko liczyć, że się w obecnym GKS-ie - nie wiadomo, w którym kierunku mającym zamiar podążyć - nie zmarnuje, bo szkoda by była wielka.
Opowieści Jana Urbana na temat potencjału Piotra Gizy pamięta już chyba tylko Zygmunt III Waza, ale kibice Legii Warszawa coraz częściej wyrażają opinię, iż lepiej, żeby ''pan tu nie stał''. Z drugiej strony z Gizą grającym były wicemistrzostwa, a z Gizą siedzącym miejsce żałośnie czwarte. Z trzeciej strony w sezonie 2009/2010 różnica między Gizą grającym a Gizą siedzącym była raczej umowna i wyrażała się w 40 centymetrach różnicy w pionie. Grę Legii reżyserował jak zwykle Maciej Iwański i trochę przypominało to ostatnie dokonania Nikity Michałkowa: aktor świetny, przyciągający uwagę, odgrywający świetne postacie w postaci goli i niesamowitych podań, ale kiedy miał wyreżyserować epopeję to wyszli mu ''Spaleni słońcem 2'' czyli ''Zmęczeni Legią po raz n-ty''. Pamiętać jednak należy, że zawsze może być gorzej. Mógł na przykład zostać w Legii Roger Guerreiro i wtedy warszawska drużyna mogłaby się ubiegać o główną rolę w serialu ''Brzydula'' lub najnowszym filmie Krzysztof Zanussiego. Rolę defensywnego pomocnika odgrywał Ariel Borysiuk, o którym fachowcy mówią, że zatrzymał się w rozwoju i stanął w miejscu. Cóż, nawet jeśli, to rzadko zdarza się zawodnik, który stojąc w miejscu potrafi skutecznie powstrzymać tylu biegających przeciwników. W dodatku Borysiuk ma dopiero dziewiętnaście lat, zero kompleksów wobec i względów dla siwych włosów oraz znanych nazwisk i odważne kluby proszone są o zgłaszanie się z kontraktami, bo jakoś nie wierzę, żeby trener Skorża postawił na Borysiuka, a szkoda by było, żeby się kolejny młody-zdolny zmarnował.
Środek pomocy w Ruchu przypominał w tym sezonie filmy Kazimierza Kutza: solidna śląska robota, która niby nie porywa jakąś megaodlecianą artystycznie wizją, ale ogląda się to raz, ogląda się drugi raz, trzeci, dziesiąty i zawsze z taką samą przyjemnością, z takim samym uznaniem dla pracy scenarzysty, który stworzył ciekawą historię, wiarygodnej pracy aktorów i reżysera, który to wszystko poukładał, poustawiał i dał widzowi solidny kawał rzetelnego kina. Czy w przypadku Ruchu Chorzów - piłki. Na środku chorzowskiej pomocy kreacje aktorskie stworzyła para Michał Pulkowski - Gabor Straka i naprawdę ciężko powiedzieć, który z nich był lepszy i który miał większy wpływ na postawę drużyny. Obaj harowali na całym boisku, potrafili świetnie piłkę rozegrać, obaj potrafili ją przytrzymać, uspokoić grę, w zniechęcaniu przeciwników pomagał im Grzegorz Baran (sądząc po grze Arkadiusza w Cracovii to chyba kwestia genów) i po sezonie 2009/2010 trudno sobie wyobrazić Ruch bez tych trzech zawodników, podobnie jak trudno sobie wyobrazić, ''Perłę w koronie'' bez pary Olgierd Łukaszewicz - Łucja Kowolik, czy bohatera ''Zawróconego'' zagranego nie przez Zbigniewa Zamachowskiego, tylko przez... no, nie - to naprawdę trudno sobie wyobrazić.
''Pomoc w Wiśle Kraków'' to temat-rzeka, aczkolwiek, oczywiście krótszy od tematu ''bramkarz w Wiśle''. Wisła zdecydowanie potrzebuje środka pomocy i pomocy w środku. Wciąż wysoką formą i żelazną kondycją imponuje jeden z najlepszych defensywnych pomocników Polski Radosław Sobolewski, ale gdyby ktoś zapomniał, Sobolewski to rocznik 1976. Taka aluzja. I coraz częstsze kontuzje. Które jeśli się przytrafiają to pod Wawelem następuje płacz, zgrzytanie zębów i rozpaczliwe ojejowanie, bo Mauro Cantoro już nie ma, Junior Diaz to taki defensywny pomocnik, jak z niżej podpisanego znawca futbolu (znaczy, z braku laku i w rozpaczy można skorzystać, ale szef kuchni nie bierze odpowiedzialności i doradza korzystanie z fachowców). Na pozycji rozgrywającego... hm, może jednak są pewne podobieństwa do tematu ''bramkarz w Wiśle''? Łukasz Garguła zastąpił Tomasza Dawidowskiego na pozycji L-4 (w systemie 1-4-4-2 ta pozycja sytuuje się pomiędzy trybuną służbową a gabinetem fizjoterapeuty), Issa Ba zagrał w remake'u ''Co mi zrobisz jak mnie złapiesz'' rolę Ewy Wiśniewskiej (''Ja bardzo psiepraszam, ale podejzienia panów są całkowicie bezpoctawne. Ten zawodnik prziszedł tu z tą kontuzją i z nią odchodzi''), a Tomasz Jirsak przez dwa lata był poddawany procesowi fermentacji ławkowej i teraz wygląda jak ''kim-czi'' (od pytania kibica: ''Kim czi zawodnicy są, u licha, bo już nie pamiętam!'').
Oszczędnością im praca ludzie się bogacą, a Wielkopolska znana jest przecież z gospodarności. Trener Zieliński ma do dyspozycji i wyboru Semira Stilicia, któremu jeśli się chce, to potrafi bardzo wiele, a jeśli mu się nie chce, to i tak jest w pierwszej piątce rozgrywających, ma Siergieja Kriwca, który z meczu na mecz gra coraz lepiej i co prawda nie przekonał mnie całkowicie, ale na szczęście dla Lecha moja opinia nie jest miarodajna, a i nawet zbliżona do tych okolic. Ma trener Zieliński parę Tomasz Bandrowski - Dimitrije Injac, którzy dzielą i rządzą w defensywie i tylko czyhają, żeby przeciwnik uwierzył, iż są wyłącznie defensywni, żeby boleśnie wyprowadzić go z błędu i z remisu. Symbolem oszczędności Lecha jest, sprowadzany jako następca Semira Stilicia, Jan Zapotoka, o którym chodzą słuchy, że istnieje naprawdę, kiedyś się obudzi, zapyta ''czy już czas?''... czy to może chodziło o pocałunek księcia wrzeciono? Cóż, na razie Semir Stilić gra, więc nie ma problemu. Znaczy, Lech nie ma, bo przeciwnicy - i owszem.
Bramki, asysty, strzały, asekuracja w obronie, kartki dostawane nawet na ławce rezerwowych i coraz większa pewność siebie. Gdybym nie widział na własne oczy przez kolejny sezon, to bym pomyślał, że to jakiś ''V'' zeżarł prawdziwego Milę, ale ewolucja Sebastiana Mili przebiegała na naszych oczach (mocno przecieranych z niedowierzania). Połowa siły drużyny Śląska, bez niego nawet Vuk Storivić snuje się po boisku i nie chce mu się bramek strzelać.
Ambicja, kondycja, koordynacja i parę innych ''cji'' także. W pewnym momencie trener Szatałow zaczął go sadzać na ławce i Polonia z konia w galopie zamieniła się w naszą szkapę z pokładu Idy. Jeden z zawodników, którzy mogą mieć lepszy lub gorszy dzień, ale który zawsze walczą i próbują. Znakomita jesień, słabsza (bo często ławkowa wiosna), ale wciąż czołówka na tej pozycji.
Żeby mu się chciało chcieć... Ale podobno mu się chce i będzie chcieć, bo poznańskie koziołki beczą, że ma pozwolenie klubu na odejście w zimowym oknie transferowym, a rozgrywki Ligi Mistrzów to znakomita okazja, żeby się zareklamować. Będzie na co popatrzeć, miejmy nadzieję.
Dla Hermesa należałoby wymyślić odrębną kategorię, bo ani on klasycznie defensywny, ani klasycznie rozgrywający. Robi jedno i drugiej, obie rzeczy robi dobrze i tegoroczne wyniki to w dużej (chyba nawet największej w zespole) części jego zasługa. Współpracuje z każdym nie kłóci się na boisku, gra ostro, ale nie chamsko, a czasem jak poda, to aż grzech nie strzelić. Niestety, wielu jest grzeszników w Jagiellonii
Tisze jedziesz - dalsze budiesz. Dimitrije Injaca nie widać na boisku w spektakularnych akcjach, nie podaje trzy razy na nos i dwa razy na czubek buta, nie urywa nóg przeciwnikom, a gdyby zapis meczu prowadzić tyko na podstawie okrzyków komentatorów, to pewnie nawet nie wiedzielibyśmy, że Injac jest na boisku. Ale polecam obejrzenie którego meczu z ''mentalnym fokusem'' (boszz... widać wpływ Mateusza Święcickiego) na Dimitrije Injaca. Sama przyjemność oglądania zawodnika, który wie, po co jest na boisku, co ma robić i po prostu to robi. No i dojechał Injac ''dalsze'' - aż do tytułu mistrzowskiego.
Nie wymaga chyba rekomendacji i uzasadnień. Poza tym, kto wie, jak długo jeszcze pogra na tym poziomie. Spieszmy się doceniać piłkarzy, tak szybko łapią kontuzje. Andrzej Kałwa
Poligon to rubryka Z czuba.pl w której Andrzej Kałwa pisze o polskiej ligowej rzeczywistości, która jaka jest - każdy widzi, a niektórzy nawet sądzą, że ją rozumieją.