Co, gdzie, kiedy? Wszystko o Tour de Ski
Janusz Krężelok: Dużych sukcesów w Tour de Ski nie miałem, raz skończyłem cykl na 33. miejscu, a moja najlepsza pozycja na etapie to czwarta w sprincie w Asiago. Na Alpe Cermis nie miałem szans zbliżyć się do takiego wyniku, bo bieg pod tę górę to zupełnie inna bajka niż walka w sprintach. W nich trzeba mieć dużą szybkość i w krótkim czasie pracy pokazać dużą moc, natomiast Alpe Cermis ma strasznie trudne momenty, a jak już się zaczną, to nie ma gdzie złapać oddechu.
- Według mnie początek tego ostatniego etapu jest fajny [Kowalczyk właśnie pierwszej części nie lubi - red.]. W Val di Fiemme wybiega się na jedną pętlę, później biegnie się po płaskim, a obok rzeki jedzie się nawet lekko w dół. I dopiero po tym delikatnym zjeździe zaczynają się cztery kilometry morderczej wspinaczki. W porównaniu z resztą sam początek góry jest jeszcze nawet w miarę przyzwoity, ale już w środku jest kilka takich miejsc, w których jest bardzo stromo i człowiek może zacząć wątpić, czy wejdzie wyżej. Dużo zależy od tego, jak zawodnik rozłoży siły. Ze startu nie wolno pójść mocno, trzeba zachować pokorę, bo za jej brak słono się zapłaci. Znów będziemy widzieli biegaczy przechodzących do zwykłego kroku, wręcz człapiących. No i szczególnie zmęczą się ci więksi zawodnicy, bo ta góra jest łatwiejsza dla ludzi z niską masą ciała, jak Therese Johaug. Na tym etapie jest bardzo duże przewyższenie [425 m], im mniej trzeba wnieść kilogramów na górę, tym łatwiej. Ale nie łatwo. Na Alpe Cermis nikomu nie biegnie się przyjemnie.
- Każdemu ciężko stać, nogi są bardzo zmęczone, zawodnik nie ma wyjścia, musi dać im odpocząć. Zmęczenie zależy też od tego, o co się walczy. Inaczej biegnie się, rywalizując o zwycięstwo, inaczej o miejsce w czołowej "10", a inaczej o pozycję 50. Ale lekko nie jest nikomu.
- Bo tak szczerze mówiąc, to naprawdę nie wiem, co wnosi ten bieg.
- No tak, ludzie szukają sensacji. Może z boku fajnie popatrzeć, jak inni się męczą. Dla zawodników to fajne nie jest, zwłaszcza że dla nich - w zależności od tego, z ilu etapów składa się dana edycja Tour de Ski - to jest siódmy, ósmy czy dziewiąty bieg niemal dzień po dniu. Każdy z tych startów zostawia w organizmie jakiś ślad. Na każdy zużywa się sporo energii. W tym ostatnim dniu jest bardzo ciężko, ciało zwyczajnie się buntuje. Podbieg pod Alpe Cermis sam w sobie nie byłby tak wykańczający, gdyby można go było pokonać bez tych wcześniejszych biegów. A przez nie trudno się zregenerować. Naprawdę najgorsze jest to, że góry nie zdobywa się na świeżości, tylko walczy się, mając w nogach już wiele kilometrów i dodatkowo sporo przejazdów, przeprowadzek. Jak już to wszystko da w kość, to trudno się cieszyć, że na koniec zostało to co najgorsze. Oczywiście rozumiemy, że Alpe Cermis to sensacja, która przyciąga ludzi, telewizje, że przez ten etap lepiej sprzedają się reklamy, że on napędza całe to koło nakręcające zainteresowanie dyscypliną. Ale zawodników też trzeba zrozumieć. Nie chcą takich biegów, bo i tak są mocno zmęczeni - w Tour de Ski poprzednimi etapami, a w Pucharze Świata wieloma zawodami w przeróżnych miejscach. Tak naprawdę po takim biegu cieszy się tylko ten, kto przesunie się w klasyfikacji, kto idąc pod górę, przejdzie do przodu. Złych jest więcej, bo na Alpe Cermis wielu narciarzy traci wszystko, co udało im się wcześniej wypracować. No i na pewno wszyscy są skrajnie zmęczeni.
- Najeść się jest trudno. Zaraz po tak dużym wysiłku po prostu nie ma się apetytu, a później, kiedy organizm daje znać, że stracił mnóstwo kalorii, to jednym posiłkiem, nawet wielkim, nie da się tych strat wyrównać. Zwykle jest tak, że głód i senność przychodzą dopiero wieczorem. Wtedy jest takie uczucie, jakby nogi parowały, z człowieka schodzą emocje i wtedy czuje się naprawdę wyczerpany. Wcześniej, kiedy idzie się pod tę górę, to i z lewej, i z prawej strony nad zawodnikami stoją ludzie, dopingują każdego, jest więc adrenalina, walka. To trzyma nawet kilka godzin. Jak w głowie zrobi się cisza, to dopiero wychodzi zmęczenie. Najgorzej, jeśli właśnie wtedy trzeba się pakować i ruszać w drogę do domu albo na kolejne zawody.
- Często zawodnicy decydują się zostać na miejscu na noc, porządnie się wyspać i dopiero następnego dnia wyjechać. Wiadomo, że przez noc człowiek najlepiej się regeneruje, a kiedy trzeba ją poświęcić na podróż, to jest ona wyjątkowo męcząca i nie wychodzi na dobre. Po Alpe Cermis nie powinno się spieszyć. Jak ktoś chce jechać, bo np. szkoda mu tracić czas, który mógłby poświęcić na trening, to w efekcie może go stracić jeszcze dużo więcej. Po ekstremalnym wysiłku organizm jest osłabiony, wtedy łatwo można złapać jakąś infekcję. Na to trzeba bardzo uważać.
- Jak już zawodnicy odleżą swoje zaraz za linią mety, to później raczej trzymają się na nogach. Na metę prawie wszyscy docierają resztkami sił, dlatego tam padają. Ale dobrze wytrenowanemu biegaczowi zazwyczaj wystarcza krótka chwila wytchnienia. Jak nawet dochodzi od omdleń, to raczej lekkich. To normalna sprawa, dzieje się tak z powodu braku tlenu, mięśnie pożytkują go tak dużo, że następuje niedotlenienie mózgu i bywa, że zawodnika trzeba zanieść do jego boksu.
- Tak się nie da. Kiedy przychodzi kryzys, szczególnie mocno trzeba myśleć o biegu. Wtedy trzeba cały czas kontrolować technikę, uważać, żeby gdzieś pod nartę nie włożyć kija, żeby się nie potknąć. Kiedy organizm jest bardzo zmęczony, wtedy najłatwiej o pomyłkę. Idąc na Alpe Cermis, wykorzystuje się doświadczenia z biegu na 50 czy na 30 km. Ale tu jest jeszcze trudniej, bo chociaż biegnie się krócej, to od pewnego momentu trasa prowadzi tylko w górę i nie ma nawet chwili odpoczynku. Myślami nigdzie nie da się uciec. Umysł musi być czysty, nie wolno zapominać o tym, co się robi, bo od razu spadłoby tempo, a trzeba walczyć z rywalami i ze sobą, uważać, żeby nie minąć którejś tyczki, być czujnym, pilnować siebie, techniki, trasy. Krótko mówiąc, to jest droga przez mękę, recepty nie ma, przez pół godziny, a nawet trochę dłużej, trzeba cierpieć. Alpe Cermis po prostu boli, powie to każdy, kto to sprawdził. Ale po to są treningi, po to się zawodnicy przygotowują ileś lat, zanim tam dotrą, żeby to wszystko wytrzymać. Nie ma możliwości, żeby poradził sobie tam ktoś z ulicy.
- No tak, wejść na Alpe Cermis może każdy, ale wyścig i zabawa to zupełnie różne światy.
Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na smartfony