Jeszcze mniejszy odsetek leworęcznych tenisistów znajdziemy wśród mistrzów Wimbledonu. W 130-letniej historii najbardziej prestiżowego turnieju na świecie zaledwie dziewięcioro tenisistów grających lewą ręką - siedmiu mężczyzn i dwie kobiety - zwyciężyło w singlu.
Pierwszym był Australijczyk Sir Norman Brookes, który wygrywając w 1907 roku został jednocześnie pierwszym mistrzem spoza Wysp Brytyjskich. Powtórzył wyczyn w 1914 roku, a dziesięć lat później, w wieku 46 lat, dotarł jeszcze do czwartej rundy. Na kolejnego leworękiego mistrza czekano aż 40 lat. W 1954 roku zwyciężył, za jedenastym(!) podejściem, Czech z egipskim paszportem Jaroslav Drobny. Wcześniej ten ulubieniec londyńskiej publiczności zdobył, w barwach Czechosłowacji, mistrzostwo świata oraz srebrny medal olimpijski w hokeju na lodzie.
Sześć lat po zwycięstwie Drobnego w finale The Championships grało dwóch mańkutów z Australii - Neale Fraser pokonał młodego Roda Lavera. W tym samym roku Fraser zwyciężył w US Open, a później zastąpił legendarnego Harry'ego Hopmana w roli kapitana daviscupowej reprezentacji Australii. Kolejne lata to już dominacja Lavera - "Roehampton Rocket" wygrywał w latach 1961 i 1962, a następnie, po dopuszczeniu do turnieju zawodowców, w 1968 i 1969 roku. Również w 1969 roku Wimbledon miał leworęczną mistrzynię - Angielkę Ann Haydon-Jones, która zwyciężyła w swoim 14. starcie, pokonując w półfinale Margaret Smith-Court, a w finale Billie Jean King.
Potem nastąpił prawdziwy wysyp leworękich mistrzów, a raczej tytułów zdobytych przez troje wielkich mańkutów. W 1974 roku Jimmy Connors, grając dziwacznym stalowym Wilsonem T-2000, nie dał szans weteranowi Kenowi Rosewallowi. Amerykanin powtórzył sukces w 1982 roku. Początek lat 80. to jednak dominacja Johna McEnroe, który wygrywał w 1981, 1983 i 1984 roku - ale jego wyczyny giną w cieniu bezprecedensowej serii Martiny Navratilovej. Wspomnijmy tylko daty: 1978-79, 1982-87 i 1990 - razem dziewięć zwycięstw!
Po latach tłustych nadeszły chude. Złą passę przerwał w 2001 roku Goran Ivanisević, który w lewej ręce trzymał rakietę, a w prawej "dziką kartę". Wreszcie tegoroczny, a już historyczny finał, i detronizacja pięciokrotnego mistrza Rogera Federera przez Rafaela Nadala.
Na US Open statystyka jest dla mańkutów nieco bardziej korzystna. Wśród mężczyzn na 126 finałów 24 razy wygrywali leworęczni, wśród pań natomiast mistrzyń grających lewą ręką było mniej - zaledwie 7 na 120 finałów. W okresie 1974-84, a więc przez 11 lat z rzędu, czterech "lefties" zastrzegło sobie wyłączność na zwycięstwa w Nowym Jorku. Byli to Jimmy Connors, John McEnroe, Manuel Orantes i Guillermo Vilas. A więc - mało ich, za to kiedy już dotrą na szczyt, ich dominacja bywa przytłaczająca. Przechodzą do historii jako wielcy artyści tenisa, seryjnie wygrywający największe turnieje.
Według różnych szacunków lewą ręką posługuje się w naturalny sposób od 8 do 15 procent mieszkańców Ziemi. Leworęczność nie jest w żadnym wypadku wadą, upośledzeniem czy zaburzeniem, a jedynie objawem dominacji prawej półkuli mózgu i większą sprawnością lewostronnych kończyn i narządów. Niestety w bardzo wielu społeczeństwach leworęczni tradycyjnie byli i są uznawani za podejrzanych odmieńców. Znajduje to odzwierciedlenie nawet w języku - takie pojęcia jak "prawość", "praworządność", "prawa ręka" mają budzić pozytywne skojarzenia, w przeciwieństwie do "lewizny", "wstawania lewą nogą" czy "dwóch lewych rąk", a słowo "mańkut", powszechnie używane dla określenia osoby leworęcznej, w najlepszym wypadku ma zabarwienie kpiące, o ile nie obraźliwe.
Leworęczne dzieci do niedawna w domu i w szkole przymusowo "leczono", zmuszając do jedzenia, mycia zębów, pisania i rysowania prawą ręką. Podobnie działo się na korcie tenisowym. Przez lata w szkoleniu początkowym wkładano dziecku rakietę wyłącznie do prawej ręki i na nic się zdawały protesty małego mistrza czy mistrzyni.
Przymusowe "upraworęcznienie" dało znakomity efekt w przypadku Margaret Smith-Court. W latach 60. i 70. ubiegłego stulecia wysoka, atletycznie zbudowana Australijka nie miała godnej siebie rywalki i wygrywała wszystko, co było do wygrania w kobiecym tenisie. Po wyjściu za mąż w 1966 roku wzięła rozbrat z kortem na prawie trzy lata. Będąc matką dwojga dzieci, wróciła do gry w 1970 roku, aby jako druga kobieta w historii zdobyć Wielkiego Szlema w grze pojedynczej. Wcześniej, w 1963 roku, dokonała tego wyczynu w grze mieszanej, w parze z rodakiem Kenem Fletcherem, dzięki czemu pozostaje jedyną do tej pory, spośród kobiet oraz mężczyzn, zdobywczynią Wielkiego Szlema w dwóch konkurencjach.
Czy zatem przestawienie naturalnego mańkuta na grę prawą ręką jest właściwą metodą? Przeczy temu przykład Roda Lavera. Jego pierwszy trener w rodzinnym Queenslandzie, Charlie Hollis, nie uległ naciskom trenerów związkowych, słusznie obawiając się zaprzepaścić rzadki talent małego leworęcznego rudzielca. W efekcie jego wychowanek, grając potężną lewą ręką, która jak gdyby należała do innego ciała, dokonał sztuki, jaka nie uda się prędko następnemu tenisiście - zdobył Wielkiego Szlema nie raz, lecz dwukrotnie. W 1962 roku ograł w finałach Wielkiej Czwórki swych rodaków - Roya Emersona na White City w Sydney, na Roland Garros w Paryżu i na Forest Hills w Nowym Jorku oraz Marty'ego Mulligana na Wimbledonie w Londynie.
Wartość tego osiągnięcia podważano, twierdząc nie bez racji, że najwięksi tenisiści tamtej epoki - a więc Lew Hoad, Ken Rosewall i Pancho Gonzales - opuścili szeregi amatorów. Sam Laver, po wygraniu Wielkiego Szlema i zdobyciu z drużyną Australii Pucharu Davisa, również przeszedł na zawodowstwo, przez co mógł wrócić na największe turnieje dopiero w 1968 roku, po wprowadzeniu formuły Open. W następnym roku w wielkim stylu ponownie zdobył Wielkiego Szlema. Konkurując z czołówką zawodowców - Tony'm Roche'm, Rosewallem, Johnem Newcombem, Andresem Gimeno i Dennisem Ralstonem - zamknął tym usta malkontentom.
Wspomnijmy innych sławnych leworęcznych tenisistów. Dwight Davis - fundator Pucharu swojego imienia i uczestnik pierwszego meczu o to trofeum w 1900 roku, później sekretarz obrony w gabinecie prezydenta Johna Calvina Coolidge'a i gubernator Filipin. Manuel Orantes - zwycięzca US Open w 1975 roku, po obronie niezliczonych piłek meczowych w półfinale z Vilasem i finale z Connorsem; w Polsce pamiętany jako pogromca Fibaka w finale WCT w Houston w 1976 roku. Tony Roche - tworzący z Newcombem jedną z najlepszych par deblowych w historii, później trener Ivan Lendla i Rogera Federera.
Guillermo Vilas - argentyński tenisista i poeta, zwycięzca ostatniego US Open rozgrywanego na starych kortach Forest Hills. Potężnie serwujący Roscoe Tanner, który w finale Wimbledonu w 1979 roku dzielnie stawił czoła samemu Borgowi, ulegając mu w pięciu setach. Mark Woodforde - inny wspaniały deblista, w duecie z Toddem Woodbridge'm zapamiętani jako "Woodies", czyli drewniaki. Wśród pań, poza Martiną Navratilovą, nie przypominamy sobie innej wielkiej leworęcznej mistrzyni oprócz Moniki Seles, grającej dwiema rękami zarówno forhend, jak i bekhend, ale serwującej lewą.
A w Polsce? Dziś mamy znakomitego deblistę Mariusza Fyrstenberga, trenowanego na początku przez również leworęcznego Andrzeja Drewnowskiego. Poza nim jednak na myśl przychodzą nazwiska zaledwie trojga leworęcznych tenisistów grających na reprezentacyjnym poziomie: Hanny Kunertówny, Bronisława Lewandowskiego i Jacka Niedźwiedzkiego. Łączy ich osoba pierwszego trenera - Jana Korneluka z Sopockiego Klubu Tenisowego, który zawsze potrafił dostosować metody treningowe do naturalnych predyspozycji podopiecznych.
Utalentowanych mańkutów w Polsce z pewnością nie brakowało i nie brakuje, jednak najwyraźniej padają ofiarą praworęcznej "urawniłowki" w domu, szkole i na korcie.