Rok temu o tej porze siatkarze Resovii od dwóch tygodni mogli się chwalić stojącym w gablocie Pucharem CEV. Pierwszym w historii klubu europejskim triumfem. Teraz muszą przełknąć gorzką pigułkę po pierwszym spotkaniu, w którym emocje buzowały, a w pewnym momencie sędzia pokazał nawet czerwoną kartę. Podsumowaniem tego, co się wydarzyło w rzeszowskiej hali w środę, był widok Stephena Boyer, który po ostatniej akcji padł na kolana.
Polscy kibice kilka godzin przed tym spotkaniem cieszyli się, widząc po raz pierwszy od dwóch tygodni Bartosza Bednorza w składzie meczowym. Ale zmagający się z kontuzją łydki reprezentant Polski zgodnie z pierwotnym planem jedynie obserwował z kwadratu dla rezerwowych walczących kolegów, a klubowi fizjoterapeuci wciąż walczą, by zagrał w sobotnim rewanżu ćwierćfinału PlusLigi z Aluronem CMC Wartą Zawiercie.
Ostatnio - w pierwszym pojedynku play-off z ekipą z Zawiercia - przyjmujący reprezentacji Polski zza band obserwował jak jego drużyna przegrywa 1:3. Tym samym przerwała ona serię 17 zwycięstw. Serię, podczas której brylowała druga z największych gwiazd rzeszowskiej ekipy - Boyer. W środę francuski atakujący dłuższą chwilę czekał na odblokowanie. Dwoił się i troił zaś zastępujący Bednorza Lukas Vasina, choć w jednym ważnym momencie się nie popisał. Ostatecznie przypadła mu rola bohatera tragicznego.
Czeski przyjmujący już w pierwszej akcji ucieszył prawie pięć tysięcy kibiców wypełniających halę Podpromie, posyłając asa. Później dołożył jeszcze jednego oraz dwa bloki. W ataku też szło mu nieźle. W przeciwieństwie do Boyer (25 procent skuteczności), który często nadziewał się na ręce rywali lub jego zbicia były podbijane.
Bednorz zaś z emocji nie mógł wystać w kwadracie w tej partii. Przy stanie 5:5 rozkładał ręce, gdy sędzia - mimo protestów rzeszowian - nie przerwał akcji, potem krzyczał, podpowiadając coś grającym kolegom i patrzył tylko przygnębiony, gdy przy wyniku 14:14 stracili w prosty sposób punkt. Potem jednak miał coraz więcej powodów do radości. Wznosił ręce po asach i efektownych blokach, a emocje wśród zawodników wzmagał fakt, że żadna z drużyn nie była w stanie odskoczyć na więcej niż dwa punkty. Emocje te w pewnym momencie musiał tonować sędzia, który wydawał się nie panować zbyt dobrze nad sytuacją. Gospodarze wykorzystali trzecią piłkę setową - cierpiący katusze w ataku Boyer popisał się w ramach rekompensaty skutecznym blokiem.
Ubiegłoroczny finał Pucharu CEV Resovia wygrała gładko, ale to była zupełnie inna historia niż teraz. Jej rywalem był niemiecki SVG Lueneburg, który cieszył się z samego udziału w meczu o taką stawkę. Ziraat zaś to przeciwnik plasujący się kilka półek wyżej. Ma już doświadczenie w Lidze Mistrzów, a teraz w półfinale Pucharu CEV wyeliminował Trentino Itas, czyli ubiegłorocznego triumfatora LM. Drużyna z Ankary ma też w składzie gwiazdy światowego formatu - Amerykanina Matthew Andersona i Francuza Trevora Clevenot. Ten drugi przez poprzednie trzy lata uprzykrzał życie siatkarzom z Rzeszowa jako zawodnik Jastrzębskiego Węgla i ekipy z Zawiercia. Teraz jednak ich zmorą był przede wszystkim Anderson do spółki z holenderskim atakującym Wouterem ter Maatem.
Graczom Resovii dość szybko w drugim secie dały o sobie znać problemy ze skutecznością ataku. Nie byli w stanie skończyć akcji, na tablicy wyników było 6:10, a siedzący za bandami członkowie sztabu szkoleniowego Ziraatu szaleli z radości. Rzeszowska drużyna przełamała chwilowo kryzys i doprowadziła do remisu 11:11, ale wyrównana rywalizacja trwała tylko kilka minut. Potem zaczęło się show Andersona i ter Maata, a gracze Resovii w końcówce wyglądali, jakby już myślami byli przy kolejnej partii.
W niej zaprezentowali się już w lepszym wydaniu. Co prawda nie zaczęli dobrze, bo było już 2:5, ale dzięki zagrywkom Klemena Cebulja po chwili wyszli na prowadzenie 7:6. Mogli nawet wygrywać 8:6, bo Słoweniec kolejnym serwisem sprawił ogromne kłopoty przeciwnikom, ale wtedy nie popisał się Vasina, który przy kiwce nadział się na blok. To jednak nie wybiło gospodarzy z rytmu - dokładali kolejne asy, a w ataku rozkręcił się Boyer. Po jednej z długich akcji obserwujący ją z boku środkowy Karol Kłos aż złapał się za głowę w uznaniu dla kolegów, a chwilę później to on był bohaterem, gdy zatrzymał w pojedynkę atakującego z drugiej linii Andersona i było już 24:21. Po stracie dwóch punktów z rzędu przez Resovię zrobiło się nieco nerwowo, ale sytuację wyjaśnił Boyer, obijając blok.
Siatkarze Ziraatu ponownie przypomnieli, że nie można ich zbyt szybko skreślać w secie numer cztery. Przez dłuższy czas gra była na styku, a emocje znów ogromne. Na tyle, że w pewnym momencie sędzia pokazał czerwoną kartę jednemu z przyjezdnych Bedirhanowi Bulbulowi. Ekipa z Ankary wydawała się pewnie zmierzać do tie-breaka, prowadząc 21:18, ale wtedy nastąpił kolejny zryw Resovii. Ta przy zagrywkach Boyer doprowadziła do remisu, a Kłos biegał po boisku, zachęcając kibiców do jeszcze głośniejszego dopingu. Szczęśliwego zakończenia jednak ta pogoń nie miała. Ter Maat w końcówce był nie do zatrzymania - w jednej akcji najpierw popisał się mocną zagrywką, a potem jeszcze skończył kontrę. A ostatnie słowo należało do Andersona.
Jeśli komuś emocji było jeszcze mało, to kolejną ich solidną dawkę dostał w decydującej partii. Rzeszowianie zaczęli fatalnie - na wstępie przy zagrywce Murata Yenipazara stracili trzy punkty z rzędu. Cały czas Ziraat z szalejącym Andersonem uciekał, a Resovia goniła. A Cebulj robił, co mógł mimo dużych problemów ze stopą. Obrona czterech piłek meczowych mogła tchnąć nadzieją, ale końcówka była brutalna. Najpierw piłka po bloku Dawida Wocha minimalnie spadła na aut, a po chwili nie przyjęli serwisu rywali, który przeszedł po taśmie. W hali zrobiło się ciszej, a Boyer padł na kolana i spuścił głowę. Rewanż w Ankarze odbędzie się za tydzień.
Komentarze (2)
Prawdziwy horror Resovii w finale Pucharu CEV! 17:19 w tie-breaku