Jacek Kazubowski 44 lata, inżynier budownictwa, Białe Błota pod Bydgoszczą
Jestem spięty. Czuję presję czasu. Nie ma, że boli, trzeba te wszystkie treningi prędzej czy później zrobić. Mam za sobą jeden półmaraton, niby wiem, jak to jest startować w tłoku, ale Wojtek Staszewski [nasz reporter i trener wszystkich trzech drużyn "Gazety" - przyp. red.] radzi, aby jeszcze gdzieś się sprawdzić. Najpierw uznałem, że nie dam rady, bo jadę jeszcze z rodziną na wakacje "w stronę słońca", ale jak przeczytałem, że Czesiek Przybylski z naszej drużyny zrobił 10 km w 46 minut, to mnie wzięło. No i 15 sierpnia polecę półmaraton w Łubiance, na Tour The Run Ziemia Gotyku (dziwna nazwa, prawda?). To postanowienie wzbudziło entuzjazm Małgosi - mojej żony maratonki, która w zeszłym roku trenowała z "Gazetową" drużyną. Ona jest niesamowita, rozruszała już sąsiadów, znajomych. Niedawno biegam sobie po lesie, wyprzedza mnie jakiś gość, zaczęliśmy rozmawiać. Startował tu i tam, opowiada o Rzymie, a na koniec mówi: "A wie pan, że tu, w Białych Błotach taka lekarka mieszka, maratonka. Zna pan?" A ja na to: "Znam, to moja żona". Gosia to legenda okolicy. Marzenia? Ja operuję celami. Staszewski "gwarantuje", że złamię 4 godziny, jestem ostrożniejszy. Byłbym szczęśliwy, gdybym: a) przeżył, b) zrobił 4.30. Czytałem Murakamiego - fajnie byłoby przebiec mityczną trasę z Maratonu do Aten. I chciałbym, żeby nasi synowie - Jeremi i Michał - zrobili coś sportowego. Na razie jeden pisze hiphopowe teksty, a drugi tańczy break dance.
Łukasz Sulima-Dolina 22 lata, student UMCS, Radom
Ubiegły tydzień w Tatrach. Dolina Pięciu Stawów, Orla Perć. Biegałem, choć na wyjazdach trudniej zachować reżim. Ale na piwo sobie też sobie pozwoliłem. Podbiegów miałem dość. Jak się rozhulam, to jeszcze porwę się na Bieg na Kasprowy - na początku października. Czuję, że jestem coraz bliżej maratonu. Nie znam w ogóle Wrocławia, ale to akurat bardzo mi się podoba. Jeśli nie umrę po maratonie i będę miał siły, to ruszę w miasto. Dobrze mi się trenuje, jestem w formie. Tylko czasu coraz mniej. Jak pomyślę, że mamy rywalizować z kobietami z drużyny na Warszawę, które przebiegły nawet po siedem maratonów, to się boję. Myślę, że babeczki stłuką nam tyłki. O czym marzę? Kiedyś widziałem takie zdjęcie - facet biegnie nad krawędzią Wielkiego Kanionu w Stanach. Zachód słońca, fantastyczne kolory, samotność w biegu. Też bym tak chciał. Myślę też o poważnych wyczynach sportowych, nie tylko biegowych. Nie chcę zdradzać, żeby nie zapeszać.
Czesław Przybylski 65 lat, technik mechanik na emeryturze, Świdnica
Właśnie leżę na materacu na działce. Ale nie, nie obijam się. Robię gimnastykę na krzyż, profilaktycznie. Mam zestaw ćwiczeń, trochę na brzuchu, trochę na wznak, zaglądam do kartki od Wojtka, bo jeszcze wszystkiego nie pamiętam. Tydzień temu pobiegłem w Bielawie [Dolnośląskie - przyp. red.] na 10 km, miałem 46,41 minut, ósme miejsce w kategorii 60-70 lat. Według wyliczeń powinienem zejść poniżej 4 godz. w maratonie. Ale... szybkości to ja takiej wielkiej nie mam. Choć odkąd robię te interwały, są postępy. Podbiegi lubię, ja to w ogóle po górach mógłbym cały czas biegać. Jest bieg na Ślężę, 5 km, mógłbym się zapisać. Trzy półmaratony ślężańskie mam za sobą mam. Najlepszy czas to 1.50,05. Jakiś dziwny jestem - ze zbieganiem idzie mi gorzej niż z lataniem pod górę. Jak sobie przypomnę, że paliłem paczkę dziennie, miałem straszny cholesterol, wolałem kieliszek niż ruch na powietrzu i nie wiedziałem, że są specjalne buty do biegania, to nie chce mi się wierzyć. A teraz proszę: za pięć tygodni stanę na starcie najprawdziwszego maratonu. Nawet nie myślę, żeby gdzieś na wakacje pojechać. Treningi to teraz dla mnie najpoważniejsza sprawa. Marzenie? Ukończyć ten maraton! Nie chcę więcej. Mam 65 lat, szaleć nie będę.
Dariusz Kowalczyk 44 lata, dyrektor ds. personalnych, Wrocław
Lipiec w podróżach. Tydzień służbowo w Jokohamie: zmiana czasu daje się we znaki: ciało słabsze, trudniej się biega. Dwutygodniowe wakacje na południu Hiszpanii: 35 stopni, żeby biegać, trzeba wstać o świcie, albo ruszać dopiero gdy słońce zachodzi. Mam mieszane uczucia, co do planów treningowych Wojtka. Gdy biegałem wcześniej - nie jest tego dużo, bo zacząłem dopiero w grudniu 2010 - trenowałem pięć razy w tygodniu po godzinie, o wiele mocniej niż w tej chwili. Byłem wypruty. Teraz czuję się lżej, mam krótkie treningi szybkościowe, krótkie bieganie pod górkę. Ale Wojtek na pewno wie, co robi i nie umrę na trasie maratonu. Nadal walczę o wolność-od-papierosa. W zgłoszeniu do Gazetowej drużyny odgrażałem się, że jak tylko zacznę treningi, przestanę palić. Cóż, rzeczywistość jest trudniejsza. Walczę nadal. Próbowałem w życiu i plastrów, i hipnozy. Ale jestem przekonany, że zanim godzina "W" nadejdzie, będę już wolnym człowiekiem. Sympatyczne jest to, że mocno kibicuje mi mój dział - 14 osób, choć mało kto z nich biega. Mam nadzieję, że wezmą przykład z szefa. Mam baaardzo proste marzenie: zmieścić się w sześciogodzinnym limicie. Czas - nieistotny. Na 10 km mam godzinę i 12 minut - z kalkulacji wychodzi, że 42 km mogę zrobić w trochę ponad 6 godzin. Boję się, że mogę ogóle nie ukończyć.
Przepytywała Małgorzata Smolińska
Przeczytaj więcej o drużynach Gazety. Przygotowania drużyny: Leonora Karłowska. Przygotowania drużyny: Łukasz Sulima-Dolina. Przygotowania drużyny: Czesław Przybylski.