Dariusz Dziekanowski: W 68. minucie Zbyszek Boniek próbował przedrzeć się w pole karne Portugalczyków, ale mu się nie udało. Zagrał do tyłu, do mnie, a ja kopnąłem piłkę w kierunku Włodka. W polu karnym było dwóch środkowych obrońców, między nimi Janek Urban. Włodek był najdalej, przy nim nie stał nikt. Piłka spadła mu pod nogi i po chwili była w siatce. Dzięki tej akcji awansowaliśmy do kolejnej fazy mundialu, bo pierwszy mecz grupowy zremisowaliśmy z Marokiem 0:0, a trzeci przegraliśmy z Anglią 0:3. W 1/8 finał Brazylia pokonała nas 4:0. Na następnego polskiego gola w MŚ czekaliśmy 16 lat, do 2002 r. To był cały Włodek - zawsze umiał znaleźć się w polu karnym w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Kiedy drużynie się nie układało, umiał trafić do siatki. W 1984 roku w Zabrzu przegrywaliśmy z Grecją 0:1 mecz eliminacji MŚ, on wyrównał, a ja później strzeliłem dwa kolejne gole i skończyło się na 3:1.
Włodek był zawsze potrzebny w sytuacjach, gdy kadrze się nie układało, gdy potrzebowała jego przebojowości, nieustępliwości i techniki. Zawsze był świetnie przygotowany fizycznie. To nie był piłkarz, który, jak ktoś go popchnął, to się przewracał. To była jedna z ważniejszych postaci i w Widzewie, i w reprezentacji. Ze względu na jego grę w tamtych czasach mówiło się o ?widzewskim charakterze?. Trener Antoni Piechniczek wręcz go uwielbiał, i słusznie. Włodek zasłużył na to, szczególnie po tym meczu z NRD w Lipsku, kiedy w 1981 roku strzelił dwa gole i dał nam awans do hiszpańskiego mundialu. W Hiszpanii też był jednym z architektów tego trzeciego miejsca. Włodek tworzył historię naszej piłki, brał udział w największych sukcesach.
Na boisku zawsze się szanowaliśmy, choć bywało, że poza nim mieliśmy inne zdania. Umarł młody człowiek, bo 54 lata to niewiele. Jestem w szoku. On zawsze miał niesamowite zdrowie i wytrzymałość. Podczas zimowych zgrupowań, kiedy biegaliśmy po górach, zawsze był w pierwszej trójce. Wyniki badań zawsze miał dobre. Angażował się na 100 proc., mógł być w słabszej formie, ale nikomu nie odpuścił. Przeżyłem z nim Puchar Polski, graliśmy w lidze i reprezentacji.
W meczu o awans Polaków do trzeciego z rzędu mundialu po pięciu minutach prowadziliśmy 2:0 po golach Andrzeja Szarmacha i Włodzimierza Smolarka. 24-letni Smolarek w porywającym stylu ograł najpierw obrońcę NRD-owskiego, potem bramkarza, a na koniec uwikłał się jeszcze w pojedynek z rozpaczliwie interweniującym kolejnym rywalem. Ostatecznie jednak skierował piłkę do siatki. Potem NRD-owcy strzelili kontaktowego gola, ale następna szarża Smolarka przyniosła nam trzeciego gola.
Antoni Piechniczek, trener reprezentacji: Włodek był jednym z najważniejszych piłkarzy mojej reprezentacji. On, Boniek, Lato, Młynarczyk... Traktowałem go z wyjątkowym szacunkiem, darzyłem ojcowską miłością. Jeśli był zdrowy i w formie, zawsze miał u mnie miejsce w składzie. Nie siedział na ławce rezerwowych. Grał u mnie we wszystkich najważniejszych meczach. Strzelał najważniejsze gole: z NRD w Lipsku, z Peru w 1982 roku, z Portugalią w 1986 roku...
Po efektownym 3:0 z Belgią awans do półfinałów MŚ dawał nam remisowy wynik z ZSRR. Po nerwowym meczu Polacy osiągnęli cel. Zapamiętaliśmy wysiłki polskiej telewizji, która starała się, aby do kraju nie dotarł obraz transparentów ?Solidarności? powiewających na widowni Camp Nou oraz ostatnie minuty spotkania. To właśnie wtedy Włodzimierz Smolarek pędził z piłką do narożnika boiska i tam, przepychając się z rywalami, starał się jak najdłużej utrzymać ją przy nodze i zyskać cenne sekundy. Udało się.
Antoni Piechniczek: To przetrzymywanie piłki wynikało z inwencji Włodka. Nie mam pojęcia, czy sam to wymyślił, czy może gdzieś podpatrzył. On, jak nikt inny, nadawał się do takich zagrań. Mocno trzymał się na nogach, umiał się zastawić ciałem. Włodek bardzo pozytywnie oddziaływał na zespół. Miał duszę wojownika. Mimo przeciętnych warunków fizycznych podejmował walkę z każdym przeciwnikiem, nikogo się nie bał. A poza boiskiem był bardzo lubiany przez kolegów. To był typ wiecznego wesołka i zgrywusa, który uwielbiał robić innym kawały. Nie dało się go nie lubić. Dlatego byłem trochę zaskoczony, że po powrocie do Polski z wieloletniego pobytu w Holandii Włodek się zmienił. Wyciszył się, stał się skrytym człowiekiem, trochę samotnikiem. Nie wypadało go pytać o powody tej przemiany, ale wiele razy się zastanawiałem: gdzie się podział ten zgrywus Włodek?
Odszedł pierwszy piłkarz z drużyny, która w 1982 roku zdobyła medal na mistrzostwach świata. Nigdy bym nie przypuszczał, że będzie nim Włodek Smolarek. Miał zawsze niesamowitą wydolność organizmu. Gdy trenowaliśmy z reprezentacją w Wiśle, urządzałem często zawodnikom zabawy biegowe na okoliczne szczyty - Stożek, Równicę. Najlepsi byli zawsze Smolarek, Majewski i Matysik. Włodka cechowała wytrzymałość szybkościowa. Równie szybko biegał na początku meczu jak na końcu.
Andrzej Strejlau (ówczesny trener Legii): Sprowadziliśmy go z trzecioligowych rezerw Widzewa. Najpierw sprawdziliśmy to na testach, pamiętam, że było to w listopadzie. Chcieliśmy spokojnie przygotować go do gry w pierwszej drużynie, w której grali przecież Kazimierz Deyna, Lesław Ćmikiewicz, Marek Kusto. W pierwszym sezonie ogrywał się więc w rezerwach u Władka Stachurskiego, Tadeusza Chruścickiego. Od początku imponował nam talentem, niesamowitą pracowitością. Widać było, że był nastawiony na sukces. Dążył do niego za wszelką cenę, chciał w życiu coś osiągnąć i osiągnął. To właśnie w Legii zadebiutował w I lidze. W drugim sezonie grał dużo więcej, wahał się, czy nie zostać w Warszawie; chciał iść na oficera zawodowego. Zmienił jednak zdanie i wrócił do Łodzi. Wiem, że nigdy nie żałował tego wyboru, bo z Widzewem osiągnął wielkie sukcesy.
Chciałbym zdecydowanie zdementować informację o tym, że podczas służby wojskowej w Starej Miłośnie biegał za końmi. Tak powiedział rzeczywiście po meczu z NRD w Lipsku, ale to była bzdura. Włodek uległ wtedy młodzieńczej fantazji, ktoś go podpuścił.
Andrzej Strejlau (ówczesny trener reprezentacji): Gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości, to bym go wtedy nie powołał. Nie miałem zwyczaju wysyłać nominacji za piękne oczy, żeby komuś sprawić przyjemność. Dokładnie sobie to przemyślałem, monitorowaliśmy grę wszystkich naszych najlepszych zawodników. To był świadomy wybór, chciałem wtedy 35-letniego Włodka w kadrze.
Zamierzałem zdyskontować jego doświadczenie. Wiedziałem, że ze względu na wiek nie mogę liczyć na szybkość, wytrzymałość, ale chciałem, by był gotów na końcówkę spotkania. I się nie pomyliłem. Znalazł się w doskonałej pozycji strzeleckiej, mógł strzelić bramkę na 3:2. Akurat wybrał inne rozwiązanie, ale nikt nie miał do niego żalu. To było wspaniałe pożegnanie z kadrą, w Holandii, tam gdzie zaczął potem pracować jako trener.