Decydująca faza Wimbledonu: mężczyźni ? kobiety ?
Agnieszka Radwańska: - Dziękuję. Bardzo się cieszę. Także dlatego, że to się stało tu, w Wimbledonie, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie wygrywałam jako juniorka, a potem dochodziłam do dwóch ćwierćfinałów.
- To był mecz na stykach, zacięty do granic, decydowały pojedyncze piłki. Nawet serwis nie był w nim jakąś szczególną bronią, bo było sporo przełamań serwisów. Walczyłam do końca o każdą piłkę.
- Nic mnie nie zaskoczyło. Grała, tak, jak zawsze: agresywnie, świetnie się ruszała. Dobrze grała. Lepiej niż na korcie twardym, a na trawie nigdy nie grałyśmy wcześniej. Widać było, że czuła się pewnie. Wiedziałam, że jest w gazie, bo przecież tutaj w Wimbledonie świetnie sobie radziła. Nie spodziewałam się, że aż tak dobrze zagra.
- Od początku wiedziałam, że łatwo nie będzie. Szło na równi. Większe szanse to ja miałam może dopiero przy meczbolu. Miałam też w tym meczu trochę szczęścia. Gdyby w końcówce ta piłka nie poszła po siatce w kort, to... kto wie, jak by się to skończyło. W pierwszym secie też szczęście pomagało, ale jej też pomagało. W przyrodzie nic nie ginie.
- Wróciłyśmy na kort przy 4:4 w trzecim secie. Wiedziałam, że nie można sobie pozwolić na chwilę dekoncentracji. Musiałam pilnować serwisu, to było najważniejsze. To był długi dzień, długi mecz, ważne więc także, że wytrzymałam to fizycznie. Jedna piłka mogła zdecydować. Walczyłam, jak mogłam.
- Nie, nie przypominam sobie, żebym tyle razy musiała schodzić z kortu z powodu deszczu. To zawsze dodatkowe utrudnienie, bo trzeba utrzymać koncentracje, nie stracić rytmu gry. Poza tym, przenosiny się z kortu otwartego do hali, a przecież na centralnym był dach, to tak naprawdę zmiana tenisa na halowy, zupełnie inna gra. To było dodatkowe utrudnienie na te kilka gemów w końcówce.
- Nam od początku mówiono, że będą chcieli dograć wszystkie kobiece ćwierćfinały we wtorek. Dlatego, kiedy przerwano mecz w trzecim secie, byłam gotowa na ciąg dalszy. Powiedzieli, że mamy czas do 23, bo wtedy przerywają definitywnie. Spojrzałam na zegarek, była 21.30, i powiedziałam: " O mój Boże, naprawdę chcecie żebyśmy jeszcze grały tyle godzin?" (śmiech). W sumie, to dobrze, że to się tak skończyło. Może u mężczyzn uznali, że mają jeszcze jeden dzień w zapasie, bo to była 1/8 finału? Nie wiem, nie rozumiem tutejszych regulaminów pogodowych. Na pewno, jeśli dalej ma tak padać i wiać, to wolę grać pod dachem w półfinale.
- To możliwe, bo są tu dwie osoby z polski w kuchni. Skombinował makaron, ale nie pytałam jak go skombinował.
- Znamy się, grałyśmy kilka razy, zawsze zacięte, trzysetowe mecze. Przegrałam w Nowym Jorku, ale potem zrewanżowałam się w Tokio. To jest półfinał Szlema, każda dziewczyna gra dobrze, rankingi nie mają znaczenia. Nie grałyśmy jeszcze na trawie. To będzie duże wyzwanie. Andżelika zrobiła w ostatnim roku wielki postęp, jest regularna, dobrze się rusza, uderza mocno. Trzeba z nią być bardzo cierpliwym, żeby zbudować przewagę na korcie.
- Wiadomo, że półfinał Szlema jest najważniejszy, ale ciężko tak naprawdę porównywać różne turnieje. Było już kilka takich, z których też byłam dumna, które zapamiętam, na długo, choć nie były to Wielkie Szlemy.