Bramkarze - ostatnia linia obrony, klubowa linia Maginota, Gustawa i Zygfryda, choć czasem można odnieść wrażenie, że chyba raczej wstęga Moebiusa. Samotne kolorowe żagle w przestrzeni pola karnego, samotni jeźdźcy walczący z zimnem, upałem, przeciwnikiem, drwinami z trybun i babolami w wykonaniu kolegów. Ich pomyłki kosztują drogo i pamiętane są latami, a o wybronionych setkach publiczność zapomina góra dwa dni po meczu, bo przecież ''za to mu się płaci, żeby bronił''.
W rundzie jesiennej na boiskach Ekstraklasy wystąpiło trzydziestu jeden bramkarzy, co daje 0,97 kolejki na bramkarza lub jeśli ktoś woli 1,03 bramkarza na kolejkę. Meczowo wygląda to jeszcze dziwniej albowiem na jednego bramkarz przypadało 3,87 meczu, a na jeden mecz - 0,26 bramkarza. Jesienią strzelono 286 bramek, z czego jasno wynika, że Statystyczny Bramkarz puścił 9,22 gola i to daje Statystycznemu dopiero piętnaste miejsce w klasyfikacji.
Dwóch bramkarzy nie straciło ani jednej bramki: Wojciech Skaba (Legia Warszawa), który zagrał w dwóch meczach i w obu zachował czyste konto oraz Filip Kurto (Wisła Kraków), który też zagrał na ''zero z tyłu'', ale zagrał raz i tylko przez kwadrans. Za to z głową rozbitą od uderzenia w ławkę rezerwowych, bo piłka - OK, skłon - OK, ale dołóżmy do tego równoczesne żucie gumy i już powstają poważne problemy koordynacyjne.
Jedną bramkę dał sobie strzelić Łukasz Budziłek (GKS Bełchatów), po dwie Milan Jovanić (Wisła Kraków) i Wojciech Kaczmarek (Śląsk Wrocław), trzy - Bartosz Kaniecki z Widzewa Łódź. Na drugim brzegu klasyfikacyjnej tęczy znajdują się Łukasz Sapela (GKS Bełchatów) - siedemnaście straconych bramek, Marian Kelemen (Śląsk Wrocław ) - osiemnaście i niekwestionowany lider klasyfikacji Złotego Sita: Marcin Cabaj z Cracovii - dwadzieścia sześć puszczonych goli. Bramkarza ''Pasów'' nieco usprawiedliwia fakt, że na co dzień przed sobą miał Piotra Polczaka, Mariana Jarabicę, a czasem nawet Marka Wasiluka. Mniej odporni po prostu zdjęliby rękawice i ciskając nimi (oraz słowami nieprilicznymi) odeszli ku zachodzącemu z zawstydzenia słońcu, ale Marcin Cabaj twardy jest i podobno negocjuje przedłużenie kontraktu.
Sprawność ''Boiskowej Leliji'' czyli zucha z największą liczbą meczów z czystym kontem otrzymują w rundzie jesiennej: Grzegorz Sandomierski (Jagiellonia Białystok) - siedem spotkań na ''zero z tyłu'' oraz Mariusz Pawełek (Wisła Kraków) i Norbert Witkowski (Arka Gdynia) - sześć meczów bez utraty bramki.
''Ja nikogo nie straszę, ja talentem po prostu go gaszę''
Podobno bramkarzom dobrze robi, gdy są pewni swojej pozycji, gdy wiedzą, że trener nie zdejmie ich po pierwszym czy drugim błędzie. Trenerzy zresztą nie lubią zmian na tej pozycji i wcale do zmian się nie kwapią. O ile, oczywiście, nie muszą. W rundzie jesiennej tylko trzech bramkarzy grało od początku do końca, bez chwili wytchnienia: Grzegorz Sandomierski z Jagiellonii, Norbert Witkowski z Arki i Bojan... napisałem ''Bojan''? Ufff, to dobrze napisałem. Bo ostatnio ciągle dawałem mu na imię ''Boris'' i całe szczęście, że nie Bożydar... Isailović z Zagłębia Lubin.
Tuż za nimi znalazł się Łukasz Sapela , który zagrał 14 i 5/6 meczu i Marian Kelemen - 14 spotkań. Każdy z tych graczy ma swoje wady i zalety, ale w oczach trenerów minusy nie przesłaniały plusów i wszyscy mieli pewne miejsce w bramce. W meczowym praniu wychodziło to różnie: Norbert Witkowski w wielu przypadkach miał szczęście, że grał właśnie w świetnie broniącej Arce (ze cztery razy koledzy wybijali piłkę z linii bramkowej), a czasem, kiedy zawiał wiatr od morza, Witkowski wpadał w jakiś dziwny trans, wyłaził z ram, gdy zapiał kur i albo wrzucał sobie piłkę do bramki, jak w meczu z Legią, albo rzucał się na przeciwnika z okrzykiem, z zamiarem, a czasem nawet ze wzrokiem (jak na Janusza Gancarczyka w meczu z Polonią Warszawa). Zazwyczaj nie trafiał w przeciwnika, tylko w piłkę i dobrze, jeśli linia pola karnego była w pobliżu albo że sędzia osłupiał ze zdziwienia.
''Stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni''
Pewne miejsce w bramce drużyny mieli także Zbigniew Małkowski (Korona Kielce), Mariusz Pawełek i Marcin Cabaj . Pierwszy potrafił zagrać mecz koncertowy, łapać wszystko, co leciało w stronę bramki, z atomem azotu włącznie, by po kilku dniach wpuszczać takie babole jak w meczu z Polonią Warszawa i łapać nie to, co leciało, tylko to, co biegło. Niestety biegł Radović, sędzia pokazał na ''wapno'' i wszyscy wiemy jak się skończyło. Skutkiem ubocznym gry Małkowskiego była głęboka frustracja Radosław Cierzniaka, który długo dochodził do wniosku, że z Małkowskim nie wygra, a kiedy wreszcie doszedł, to stwierdził, że chce odejść.
Mariusz Pawełek przeżył w Wiśle, paru dyrektorów, paru trenerów i trzy tysiące siedmiuset czterdziestu siedmiu kandydatów do gry na bramce, kibicom Wisły dostarczył wielu stresów, pozostałym kibicom - wielu momentów krystalicznie czystej radości, ale trzeba mu oddać, że runda jesienna była jedną z jego najlepszych. Bronił pewnie, spokojnie, klasycznego ''Pawełka'' chyba tym razem nie było (mnie utkwił w pamięci mecz z Legią, kiedy Pawełek przeleciał przez pole bramowe jak ptaszek z Łobzowa i dobrze, że Dragan Paljić stał w bramce i wybił piłkę głową). Pawełek negocjuje teraz przedłużenie kontraktu z Wisłą i oby negocjacje zakończyły się sukcesem: albo będziemy mogli oglądać na boiskach bramkarza w świetnej formie, albo znowu będziemy cieszyć się z ''Pawełków''. Tak czy owak, ''Poligon'' wygrywa.
Marcin Cabaj? Cóż, jak to Marcin Cabaj. Raz świetnie, raz koszmarnie, raz piłka złapana trzydzieści metrów za plecami i piętnaście metrów nad murawą, a raz melancholijne spojrzenie na rzeczywistość i futbolówkę turlającą się między nogami. Oraz badylengłidż sugerujący, że czytał ''Pana Wołodyjowskiego i bardzo chętnie wystąpiłby w roli wachmistrza Luśni, nawlekającego Piotra Polczaka na Mariana Jarabicę i świecącego im Markiem Wasilukiem.
Odrębnym przypadkiem jest Szymon Gąsiński z Polonii Bytom: zawodnik, który potrafi wygrać mecz, potrafi go konkursowo zawalić, ale na razie nie ma w klubie konkurencji, więc gra i grać będzie, a kibice bytomscy będą co tydzień wędrować na kolanach z Rozbarku na Stolarzowice w intencji pecha, który proszą, żeby won oraz weg. Weg bardziej.
''A ja wiem co jest grane - dlatego tutaj zostanę''
Czasem bramkarz nie musi być doskonały, a miejsce w klubie i zaufanie trenera ma i tak. Czasem jest to zrozumiałe: bramkarz jest solidny, a w dodatku ma szczęście i co z tego, że coś zawali, skoro tydzień później odpłaci z nawiązką. Połowa ligowych trenerów chciałby mieć w składzie Jasmina Buricia , a każdy chciałby mieć Krzysztofa Kotorowskiego , tym bardziej, że poza bramkarskim szczęściem, Kotorowski dysponuje solidną porcją sportowej pokory, dzięki której znosi siedzenie na ławce bez frustracji i spadku formy. Czasem jednak bramkarz ma miejsce i zaufanie... właściwie nie bardzo wiadomo czemu. Dobra, może wiadomo, ale ja i tak się dziwię. Maciej Mielcarz czy Sebastian Przyrowski coraz bardziej zmierzają w stronę bramkarskiej przeciętności, a ilość błędów jakie popełniają oraz tych błędów jakość (''Stasiek, przy główce pakujesz Mielcarzowi w jego lewy dolny róg, a jeśli jeszcze dasz po koźle, to masz stuprocentową gwarancję, że tylko popatrzy'') już nie irytuje tylko męczy powtarzalnością. Cóż, kiedy konkurencja potrzebuje ogrania, a ponieważ oczekiwania duże, zagrożenia spore, to nie ma za dużo czasu na eksperymenty. I dlatego Michał Gliwa i Bartosz Kaniecki chyba za dużo wiosną nie pograją.
Pewne miejsce w bramce Górnika ma Adam Stachowiak , który usiłuje wrócić do formy po kontuzji. Na razie broni w kratkę, ale po pierwsze - też może połowę winy zwalić na obrońców, a po drugie - Sebastian Nowak, choć przesympatyczny, w pięciu meczach puścił piętnaście bramek i średnią ma najgorszą w lidze. Nawet Marcin Cabaj ma lepszą. Poważnie.
Co jest grane, wiedział także Matko Perdijić . A grany był nowy kontrakt dla Krzysztofa Pilarza . Sytuacja finansowa Ruchu znana jest powszechnie. Niektórzy widzieli ją, jak snuje się opłotkami i zalewa łzami. Z Cichej odchodzą kolejni gracze, a ci, którzy rozpoczynają negocjacje kontraktowe wypadają z pomieszczeń klubowych z nieco histerycznym śmiechem i kierują się w stronę... Krzysztof Pilarz podobno skierował się w stronę Krakowa. Na czym skorzystał Matko Perdijić, bo wreszcie dostał okazję pokazania, co potrafi, a potrafi naprawdę dużo. Pokazał i zapewne w najbliższym czasie pokazywać będzie, a kiedy nadejdzie czas negocjowania nowego kontraktu - zapewne także wypadnie ze śmiechem i skieruje się w stronę.
''Ale nie o to chodzi jak co komu wychodzi...''
...albowiem o wylocie z bramki decydują nie tylko umiejętności. Łukasz Merda nie jest złym bramkarzem i umiejętności ma pewnie podobne do tych, które prezentuje Marcin Cabaj. Sebastian Nowak , o którym wspominaliśmy wyżej - podobnie. Że nie wspomnę o Wojciechu Kaczmarku ze Śląska Wrocław. Zaraz... a dlaczego by nie wspomnieć? Wspomnieć, jak najbardziej wspomnieć! Wspominam zatem o Wojciechu Kaczmarku ze Śląska Wrocław. Każdemu jednak czegoś brakuje: Merdzie - wewnętrznego ognia, którego i w sto lat nie wyziębi, a który to ogień każe plwać i zstępować w celu zmobilizowania kolegów z drużyny. Marcin Cabaj potrafi mobilizować słowem i gestem (klaśnięcie, z którym rękawica Cabaja zderzyła się z uchem Polczaka słychać było pewnie nawet w sektorze gości), a Łukasz Merda nie. Sebastianowi Nowakowi brakuje szczęścia, a Wojciechowi Kaczmarkowi... Nie wiem, ale czegoś mu pewnie brakuje, skoro zagrał tylko jeden mecz w rundzie jesiennej.
Niczego nie brakowało Pawłowi Kapsie - bronił jak zwykle solidnie, jak zwykle spokojnie, ale nagle trener Kafarski posadził go na ławce. Nawet molo w Brzeźnie mocno się zdziwiło ta decyzją, tym bardziej, że następcą Kapsy nie został powracający z wypożyczenia Mateusz Bąk, a młody Sebastian Małkowski. Paweł Kapsa zdziwił się także, zacisnął zęby, zapowiedział, że walczyć będzie do ostatniej sznurówki i walczy rzeczywiście, a trener Kafarski cieszy się, że ma teraz dwóch bardzo dobrych bramkarzy.
''Wejść na estradę i zostać cała reszta to rzecz prosta''
W Legii na estradę weszło trzech bramkarzy i do dziś nie wiadomo, który na niej zostanie. Pierwszym bramkarzem miał być Marijan Antolović i rzeczywiście był pierwszym. Pierwszym bramkarzem Legii, co do którego wszyscy mieli pewność, że pierwszym być nie powinien. Kiedy strzelano z bliska, Antolović reagował jak przy strzałach z dystansu, kiedy strzelano z dystansu - nie reagował w ogóle, siedmiu meczach puścił jedenaście bramek, zawinił przy połowie z nich i usiadł na ławie. Konstantyn Machnowskyj miał okazję pokazać, że jest lepszy, ale w sześciu meczach puścił osiem goli i zajął miejsce obok Antolovicia. Wojciech Skaba zagrał w dwóch spotkaniach i nie puścił bramki, a w dodatku obronił rzut karny. Co prawda sam go wcześniej sprokurował, ale to już strze... scze... - Napisz ''detal'' - powiedział wiedźmin, ostrząc sobie zęby i miecz na rundę wiosenną.
Jeśli Mariusz Pawełek podpisze nowy kontrakt, wiadomo, że na estradzie nie zostanie Milan Jovanić , pierwszy bramkarz od czasów bitwy pod Wagram, któremu udało się podpisać kontrakt z Wisłą. Grał przeciętnie, nie raził ani nadmiernym talentem, ani jego brakiem, ale miał pecha przyłożyć rękę do porażki z Karabachem. Choć tak na chłopski rozum to wtedy do niczego nie przyłożył ręki. Na razie Jovanić grzeje ławę (ława dziękuje, bo w taką pogodę każde źródło ciepła się przyda) i czeka na wynik negocjacji z Pawełkiem. Znaczy, na wynik negocjacji z Pawełkiem także.
Czego brakowało Marcinowi Juszczykowi w Bytomiu? Pewnie niczego, za to czegoś chyba miał za dużo - zagrał w czterech meczach, ale we wszystkich puszczał bramki (a w niektórych puszczał fatalnie). A Szymon Gąsiński zagrał w jedenastu spotkaniach, za to aż w pięciu zachował czyste konto. Pytanie na zimę: czy Polonii Bytom wystarczy pieniędzy, żeby zatrzymać Juszczyka i czy Juszczykowi wystarczy cierpliwości do polskich zim.
''Będą dawać mnie kwiaty będę teraz bogaty''
Ten fragment mógł sobie zanucić Łukasz Budziłek , który zastąpił Łukasza Sapelę, ale na nieszczęście młodszego Łukasza zaraz potem była przerwa reprezentacyjna, pierwszy bramkarz Bełchatowa miał dwa tygodnie na leczenie i wrócił między słupki. Pieśń uwięzła w gardle młodego zawodnika, ale sądząc po tym, co pokazał oraz po opiniach kibiców GKS-u, będzie jeszcze z Budziłka kawał bramkarza, więc może niech zacznie zbierać wazony, w czymś florę trzeba trzymać. Podobnie jest w przypadku Filipa Kurto - zagrał raz, wszyscy go chwalą, a ponieważ Jacek Kazimierski wyczynia swoje ucieszne mambo-dżambo w reprezentacji, młody zawodnik rodem z Olsztyna ma szanse rozwinąć się w niezłego ligowego gracza.
Pełnym głosem może śpiewać powyższy fragment Sebastian Małkowski . Bramkarz Lechii Gdańsk już w zeszłym sezonie pokazał, że Ekstraklasy się nie boi, a kiedy w październiku rozegrał świetne spotkanie w 1/8 Pucharu Polski przeciw ŁKS-owi, trener Kafarski dał mu szanse gry w pierwszym skaldzie ligowym. Małkowski zagrał pięć spotkań i co prawda puścił osiem bramek, ale pokazał, że Kapsie (dziesięć goli w dziesięciu meczach) niełatwo go będzie znowu posadzić na ławce.
POLIGONOWE PODIUM SUBIEKTYWNE (BARDZO)
Miejsce trzecie: Zbigniew Małkowski i Sebastian Małkowski
Doświadczenie i młodość. Solidność i ambicja. Fakt, że Krzysztof Kotorowski najlepsze swoje mecze rozgrywał w pucharach. Oraz strasssna zaba Szymona Gąsińskiego w meczu z Lechem.
Miejsce drugie: Mariusz Pawełek
Nie, to nie sen, nie fatamorgana, nie omam i nie żart. Sam się dziwię, ale oddajmy Mariuszowi Pawełkowi, co jego: tylko trzynaście straconych bramek, brak spektakularnych i obfitujących w konsekwencje ''Pawełków'', spokój, pewność, zimna krew, parę interwencji na miarę Batmana, a to wszystko w sytuacji, gdy wymieniono mu całą obronę, a na środku stawiano spanikowanego Gordana Bunozę, faulującego Clebera, nijakiego Mateusza Kowalskiego i Osmana Chavesa, któremu przymiotniki amputuję, żeby mi ich do podsumowań obrońców nie zabrakło.
Miejsce pierwsze: Grzegorz Sandomierski
Oczywiście, przy takiej obronie życie bramkarza jest łatwiejsze, ale Sandomierski pokazał parę razy, że sam potrafi wygrać mecz, w dużej mierze dzięki niemu Jagiellonia straciła najmniej bramek w rundzie, a poza tym stawiam na tego Tolka Banana od wiosny 2008 roku, kiedy zastępował Piotra Lecha i już wtedy mówiłem, że to będzie bramkarz co się zowie, a imię jego Milijon i to w euro. Oczywiście, na początek. I wreszcie mogę powiedzieć: ''A nie mówiłem?''
Andrzej Kałwa
Poligon to rubryka Z czuba.pl w której Andrzej Kałwa pisze o polskiej ligowej rzeczywistości, która jaka jest - każdy widzi, a niektórzy nawet sądzą, że ją rozumieją.