Jerzy Janowicz: - Nie odezwał się ani słowem. Nawet gratulacji nie było. Widać było po nim, że był po prostu wściekły na cały świat.
- Jeśli wówczas Andy był czwartym tenisistą świata i teraz też jest czwarty, to oznacza, że jak niewielu potrafi non stop grać niezmiennie najlepszy tenis na świecie. Ja wówczas, kiedy pierwszy raz z nim grałem byłem bardzo, bardzo młodym zawodnikiem. Miałem ledwie 18 lat. Bardziej pamiętam swoje myśli, jakie wtedy miałem. Cieszyłem się jak nie wiem, że mogę zagrać z takim zawodnikiem. Sama szansa gry z Murrayem była dala mnie ogromnym przeżyciem. Nawet nie myślałem wtedy o zwycięstwie.
- To już nie było to samo. Chciałem zagrać najlepiej jak potrafię i myślałem o swoich szansach. Z jednej strony, jak się wychodzi na kort przeciwko komuś takiemu to samoczynnie pojawia się odgórna myśl porażki niejako z urzędu. Z drugiej jednak pojawiała się całkiem serio taka myśl: "Chcę wygrać, chcę wygrać ".
- Szczerze mówiąc, to gry podszedł do mnie kolega po meczu i spytał o tę piłkę meczową, to spytałem: "O co ci chodzi, jaka piłka meczowa". Byłem tak skołowany tym, co się działo, że w ogóle nie zakodowałem tego momentu. Wiem, że w drugim secie Murray był w pewnym momencie bliski wygrania meczu, ale ja koncentrowałem się na tym, żeby nadal grać swój tenis. Potem jak do mnie dochodziły informacje, ze obroniłem meczową, gdy oswajałem się z myślą, że wygrałem ten mecz, to pomyślałem sobie: "Cuda się zdarzają".
- A wcale dobrze nie czułem się dziś w hali Barcy. Po raz pierwszy przyszło mi grać na korcie centralnym, gdzie nie ma ścian, dach jest bardzo wysoko, dźwięk się zupełnie inaczej rozchodzi niż tam, gdzie grałem poprzednie mecze. To były zupełnie inne warunki. Dlatego w pierwszych gemach trochę nie funkcjonował jak należy mój drugi serwis. Nie grałem na returnie też tak, jakbym chciał. Na szczęście niezmiennie funkcjonował mój pierwszy serwis i na nim mogłem budować swoje akcje. Z czasem jednak przyzwyczajałem się do tych nowych warunków kortowych i pozostałe elementy gry też zaczynały funkcjonować jak należy.
- Jeśli chodzi o ten moment po drugim secie, to nie za bardzo wiem, bo byłem w takim transie, że koncentrowałem się tylko na korcie. Ten tie break dał mi takiego kopa, że w trzecim secie zagrałem swój najlepszy tenis w życiu. A potem to już było czyste szaleństwo. Życzę każdemu tenisiście, żeby mógł coś takiego poczuć na własnej skórze. Nie mam słów jak opisać uczucie, które mi towarzyszyły po zwycięstwie.
- Mam świadomość, ze tu przecież nie ma słabych rywali. Sama światowa czołówka. Na razie jeszcze chłonę i cieszę się z tego co się stało. Tak sobie myślę, co jeszcze może mnie spotkać, wygrana z Rogerem, Rafaelem? Przecież to ten sam poziom co Murray. I taka myśl się pojawia, że może to jakiś piękny sen i obudzę się za chwilę w całkiem innym świecie. Bańka pęknie.
- No, jasne Sydney mam załatwione [śmiech].
- To jest ten inny tenisowy świat? Podtrzymuję jednak też, to co mówiłem przed meczem z Murrayem - nie analizuję teraz rankingów, nie liczę punktów, policzę wszystko po powrocie z Paryża.
- Jak powiedziałem, tu nie ma słabych graczy. Ale myślę sobie, że teraz wszystko przede mną. Wygrałem z Murrayem, to już z każdym innym też tu mogę wygrać. Nie będzie łatwo, bo najpierw muszę pozbierać siebie samego do kupy. Po tak ciężkim meczu organizm to odczuł. Bark znów boli, ale trzeba iść za ciosem - przede mną szansa na półfinał, a może nawet nie, lepiej nie zapeszać.
- Jasne. Najpierw sam ryczałem jak bóbr, co teraz wszyscy mogą sobie pooglądać na YouTube, bo zrobiłem to publicznie na korcie. A potem z mamą kolejny raz płakaliśmy ze szczęścia.