Rok temu Iga Świątek pokonała Madison Keys w półfinale w Madrycie 6:3, 6:1. Dwanaście dni później znów doszło do takiego meczu – w ćwierćfinale w Rzymie – i znów było 6:3, 6:1 dla Polki. – Do bani! Tak, do bani! – mówiła wtedy Keys, odpowiadając dziennikarzowi, który pytał, jak to jest grać przeciw Świątek na mączce.
Teraz pierwszy set w Madrycie pokazywał, że role kompletnie się odwróciły. Dlaczego? Wszyscy to widzimy: Świątek w tym roku często się szarpie, męczy się tenisem, a nie bawi. Natomiast Keys przeżywa zdecydowanie najlepszy sezon w karierze. Taki, w którym wygrała pierwszy w życiu turniej wielkoszlemowy (Australian Open).
Zdumiewająca była ocena szans na zwycięstwo w tym ćwierćfinale pokazana nam przez sztuczną inteligencję. Wynikało z niej, że na 72 proc. Świątek ten mecz wygra. Cóż, Iga jest w ostatnich latach najlepszą i najbardziej utytułowaną tenisistką na kortach ziemnych. Ale Keys do starcia z nią w tym turnieju nie przegrała jeszcze seta, w tym roku z rywalkami z top 10 wygrała pięć z sześciu meczów, a w sumie do starcia ze Świątek przystępowała ze świetnym bilansem 23:4. I w pamięci ze zwycięstwem w ich ostatnim pojedynku, w półfinale tegorocznego Australian Open (5:7, 6:1, 7:6).
Tak, do tej pory Świątek wygrała z Keys cztery z sześciu meczów i wszystkie trzy rozegrane na mączce. Ale tu trzeba było brać pod uwagę męki, jakie w tym sezonie Iga przeżywa nawet na tej nawierzchni. Najpierw w Stuttgarcie wygrała tylko jeden mecz (z Fett) i odpadła z Ostapenko. Teraz w Madrycie mogła się cieszyć z trzech kolejnych zwycięstw, ale przecież wszyscy widzieliśmy, jak okrutnie męczyła się z Ealą (trzy sety i aż 57 niewymuszonych błędów) i ze Sznajder (trzy sety i aż 56 niewymuszonych błędów).
Na pewno świadomość tego miała Keys. Dlatego po wygraniu losowania zażyczyła sobie, żeby to Światek zaczęła mecz serwisem. Od razu chciała zaatakować zawodzący ostatnio element Polki. I zaatakowała. I to jeszcze jak!
W pierwszym secie Świątek nie wygrała żadnego ze swych gemów serwisowych. I też żadnego z gemów Amerykanki. Przegrała 0:6 po zaledwie 24 minutach. To był pierwszy przegrany przez Świątek gem do zera od prawie czterech lat, od porażki 6:4, 0:6, 1:6 z Darią Kasatkiną w czerwcu 2021 roku w Eastbourne.
Od tamtego czasu w karierze Igi minęła epoka. Tamten mecz znacznie młodsza i mniej utytułowana Polka rozegrała na trawie, na której do dziś czuje się niepewnie. Ten mecz grała na ulubionej mączce. Ale tak naprawdę nie grała. Tylko statystowała.
- Już pierwszy gem daje nam kilka odpowiedzi, a jedno jest pewne: drugi serwis będzie polem przewagi dla Amerykanki – mówiła Joanna Sakowicz-Kostecka już na samym początku. Była tenisistka komentowała spotkanie w Canal+ razem z Bartoszem Ignacikiem i oboje uczciwie oceniali to, co przyszło im relacjonować.
- Przepotężny jest ten forhend – mówiła Sakowicz, gdy Keys właśnie forhendem budowała sobie przewagę na 3:0. - Aktualnie najmocniejszy w całym tourze – dodawał Ignacik. - Tak, jest mocniejszy nawet niż Aryny Sabalenki – uzupełniała Sakowicz. - Można było się spodziewać takiego początku i absolutnie nie należy ulegać panice. Iga musi realizować swoją strategię – puentowała tę wymianę uwag Sakowicz.
- Początek tego spotkania przypomina mi to, co Jelena Ostapenko robiła Idze zwłaszcza w Dosze (3:6, 1:6 w półfinale) – mówił Ignacik tuż przed wyjściem Amerykanki na 4:0. – Nie ma czego zbierać – dodawał, gdy Keys zdobyła punkt na 4:0 asem serwisowym o prędkości 193 km/h.
A kiedy Keys podwyższyła na 5:0, to mocno przemówiła Świątek. Najpierw rozłożyła bezradnie ręce, po czym rzuciła najbardziej znane z polskich przekleństw. A po chwili, schodząc na krótką przerwę, rzuciła rakietą.
- Wnioski są takie, że bez serwisu nie da się rywalizować z tenisistką tego formatu – mówiła Sakowicz, gdy po przegraniu seta 0:6 Świątek zeszła na dłuższą przerwę, toaletową.
W tej fatalnej pierwszej partii Świątek popełniła 10 niewymuszonych błędów, a Keys zaledwie dwa (w uderzeniach kończących było 5:4 dla Keys). Polka wygrała tylko 29 proc. punktów po swoim serwisie, a Amerykanka – 75 proc. Świątek wygrała w tamtym secie tylko dziewięć z 33 rozegranych punktów.
Tak naprawdę nie było żadnych przesłanek, że Świątek ten mecz odwróci. Więcej – że w ogóle będzie w stanie powalczyć. A jednak – na szczęście! – nasza tenisistka nie pękła.
Niepokojące było to, jak prowadząc 40:0 w pierwszym gemie drugiego seta Świątek bardzo zdenerwowała się na siebie za niewymuszony błąd. Kopnęła wtedy w kort, nakurzyła mączką.
W tamtym momencie można było mieć obawy, że nerwy zniszczą Świątek. Ale z nerwami Iga szybko wygrała. A tego gema wygrała już w kolejnej akcji.
Po chwili okazało się, że Amerykanka wyrównując na 1:1 zdobyła ostatniego gema na dłuższy czas. To było zadziwiające. Nagle Świątek zamiast nerwów pokazywała tylko ogromną wolę walki i pełną koncentrację (przerwy spędzała z głową pod ręcznikiem). I wykorzystywanie szans. Ona podniosła poziom gry, a Amerykanka swój poziom obniżyła. Na 3:1 Iga przełamała Keys do zera, na 5:1 – w grze na przewagi. A między tymi gemami pewnie wygrywała gemy przy swoim podaniu.
Drugiego seta Świątek mogła zamknąć w niecałe pół godziny. Mogła wygrać 6:1, niemal tak bezdyskusyjnie, jak Keys pierwszą partię. Szkoda, że prowadząc 5:1 Polka dała się przełamać. Szkoda, że Keys podgoniła na 3:5 i odzyskała wiarę w siebie. Ale bardzo cenne – najcenniejsze! - było to, że przy swoim kolejnym serwisie Świątek tego seta dokończyła. I że przy wyniku 0:6, 3:6 po godzinie i trzech minutach tak naprawdę znów wszystko zaczynało się od nowa.
- Ten wynik można by podpisać w takim memowym stylu: Wtedy, kiedy serwis nie działa - 0:6, wtedy kiedy serwis działa - 6:3 – mówiła Sakowicz-Kostecka. A statystyki potwierdzały, że Świątek znacznie poprawiła ten element gry. W drugiej partii wygrała 63 proc. punktów po swoim serwisie, a w pierwszy, przypomnijmy, tylko 29 proc.
W decydującym secie początkowo znów trochę niepokojące były nerwy Świątek. One wróciły już w końcówce drugiej partii. Pokrzykiwania Polki do sztabu miały miejsce choćby po pierwszym niewykorzystanym przez nią setbolu (drugiego już wykorzystała). A w trzeciej partii Iga znów krzyczała coś do Wima Fissette’a, gdy przy stanie 0:6, 6:3, 0:1 zepsuła swoją pierwszą akcję przy serwisie. Belgijski trener Polki zachowywał spokój. Nawet w pierwszym secie nie okazywał nerwów, tylko albo milczał, albo zdawkowo przekazywał jakieś – nie słyszeliśmy, jakie – uwagi.
Wygląda na to, że musiał zdołać skorygować coś w jej serwisie. Ale też z pewnością Iga zaczęła się lepiej poruszać. I ogólnie żyła na korcie. Zmartwychwstała po pierwszym secie, podniosła się mentalnie w sposób naprawdę imponujący. Wreszcie przy stanie 0:6, 6:3, 2:2 to ona przełamała rywalkę. I w decydującym secie to ona zyskała przewagę psychologiczną. Nie zmarnowała jej, poszła za ciosem, podwyższyła na 0:6, 6:3, 4:2. – Imponuje mi konsekwencja Igi. Niezależnie od tego czy akcja skończy się powodzeniem, czy nie, Iga cały czas trzyma się założonego planu – mówiła wówczas Sakowicz-Kostecka.
Tak, Świątek grała bardzo starannie, utrzymywała się w wymianach, nie niecierpliwiła się, ataki dobrze sobie przygotowywała. – Iga jest opanowana. To niezwykle budujący widok – podkreślała Sakowicz, gdy Świątek prowadziła już 0:6, 6:3, 5:2.
W tamtym momencie realizator transmisji pokazał nam, że w trzecim secie Polka popełniła tylko trzy niewymuszone błędy, a Amerykanka – aż 13. W tamtym momencie patrząc na Igę widzieliśmy tę starą, dobrą królową mączki. I byliśmy już niemal pewni, że ona to wygra!
W jaki sposób Świątek osiągnęła taki stan po fatalnym pierwszym secie? Tego nie wiemy. Ale wiemy, że trzeba mieć klasę, żeby to zrobić. I wiemy, że przyjemniej oglądać taką przemianę Polki niż taką, jak w jej poprzednim meczu, ze Sznajder, gdy wygrała pierwszą partię 6:0, a później męczyła się i wyszarpała wygraną 6:0, 6:7, 6:4.
Sakowicz-Kostecka podkreślała, że widać, kiedy Świątek jest cała sztywna i szarpie, a kiedy się rozkręca i gra swój dobry tenis. Komentatorka mówiła nam o wszystkim, co widzieliśmy w obu ostatnich meczach Igi w Madrycie. Świetnie byłoby w jej kolejnym występie zobaczyć już tylko to, co dobre. Ale na razie poprzestańmy na podkreśleniu jednego: świetnie, że do kolejnego meczu Świątek w tegorocznym turnieju w Madrycie dojdzie. Bo naprawdę się nie zanosiło.
Półfinałową rywalką Świątek będzie Mirra Andriejewa albo Coco Gauff. Mecz o finał odbędzie się w czwartek, najpewniej o godzinie 16.
Komentarze (51)
Ależ zwrot w Madrycie! Było już 0:6, a potem Świątek zrobiła coś wielkiego
Może to początek powrotu na szczyt.
Zrobiły to PIJAWKA Daria i... KASA.
Z fajnej i skromnej dziewczyny zrobiła się MEGA GWIAZDA.. klękajcie narody... IGA jesteś nie nr 2 a 9 lub 10 a w przyszłym sezonie czeka Cię ZJAZD poza 10 tkę..
Szkoda że z Twoich butów marki ON wystaje SŁOMA a potwierdzają to Twoje wypowiedzi na konferencjach po meczach