Karol Świderski latem wrócił do Charlotte FC i znacząco pomógł (sześć goli i dwie asysty w 10 meczach sezonu zasadniczego) tej drużynie awansować do play-offów MLS. W nich także są potrzebne przebłyski reprezentanta Polski.
W ćwierćfinałach Konferencji Wschodniej zespół 27-latka gra z Orlando City. Toczącą się do trzech zwycięstw rywalizację lepiej rozpoczął klub z Florydy, wygrywając u siebie 2:0. Drugie spotkanie mogło zatem zakończyć tę serię.
Świderski zaczął mecz na ławce, a na boisko wszedł w 75. minucie. Lecz ani on, ani żaden inny zawodnik nie był w stanie zdobyć bramki i po 90 minutach był remis 0:0. Zgodnie z zasadami od razu rozegrano serię rzutów karnych. Tę kapitalnie rozpoczęło Charlotte FC, gdyż Kristijan Kahlina obronił strzał Nicolasa Lodeiro. Później trafił Patrick Agyemang, a następnie nad bramką uderzył Robin Jansson.
Wtedy nadeszła kolej Polaka, który dość specyficznie nabiegał do piłki, być może próbując w ten sposób zmylić bramkarza Pedro Gallese. Niezależnie od tego, jaki był jego zamiar, wyszło znakomicie - strzelił mocno i precyzyjnie, w dolny róg bramki. Gallese rzucił się w zupełnie inną stronę, choć nawet gdyby wyczuł intencje Świderskiego, raczej byłby bezradny.
Na tego gola odpowiedział Luis Muriel, tyle że później trafił Ashley Westwood i Orlando znalazło się w bardzo trudnym położeniu. Odpowiedzialność wziął na siebie Duncan McGuire, który oddał mocne, a przy tym niezbyt precyzyjne uderzenie. Obronił je Kahlina, dzięki czemu Charlotte cieszyło się z pierwszego w historii zwycięstwa w play-offach MLS. A goście mogą pluć sobie w brodę z powodu fatalnej skuteczności w rzutach karnych.
O awansie do półfinału Konferencji Wschodniej przesądzi zatem trzecie spotkanie, które odbędzie się w niedzielę 10 listopada w Orlando. Zwycięzca tej rywalizacji w półfinale zagra z Interem Miami Leo Messiego lub Atlantą United Bartosza Slisza (pierwszy mecz 2:1 dla Interu).