• Link został skopiowany

Są faworytami mundialu, presja szalona. "Piłkarze dorastali z pistoletami przystawionymi do głów"

Dawid Szymczak
Neymar może przegonić Pelego, a Tite pragnie zwieńczyć dzieło i pożegnać się obwieszony mundialowym złotem. Brazylia ma gwiazdy, ekskluzywnych wyrobników, serię bez porażki sięgającą półtora roku, a wokół żadnej afery. Słowem - ma wszystko, by wygrać. Presja jest gigantyczna, ale ci piłkarze dorastali z pistoletami przystawionymi do głów. I tylko wtedy naprawdę się bali.
Varzea, czyli futbol, emocje, kibice i policja. Najtrudniejsze mecze, w jakich można zagrać
Screen YouTube: https://www.youtube.com/watch?v=BVDeVTK8Vvw

Brazylijczycy przez lata przyjeżdżali na mistrzostwa świata z łatką "joga bonito" - pięknego, technicznego grania. Ale dzisiaj lepiej określa ich "varzea", którą tak samo trudno zdefiniować, jak pominąć w dyskusji o możliwym złocie. To amatorskie mecze, w których zaczynali m.in. Raphinha, Richarlison i Gabriel Jesus. To tam grożono im bronią, pobiciem czy połamaniem nóg. Ale też tam zaczynali wierzyć, że piłka ułoży im życie. Dzisiaj tak samo często nazywają te spotkania piekłem, jak i rajem.   

Zobacz wideo Spełniła się przepowiednia Brzęczka. "Świat nam zazdrości"

Pierwsze boisko Jesusa, 25-letniego napastnika pochodzącego z Sao Paulo, przylegało do więzienia. Kolczaste druty wieńczące ceglany mur, rzucały cień na pole karne. Nie było trawy, linii ani jasnych zasad. Był kurz, prowizoryczne bramki i wszystko na gębę. Faul? Jak polała się krew. Radość? Jak okiwałeś rywala. Strach? Jak groził, że w następnej akcji połamie ci nogi. Tymi meczami żyły całe fawele. Na tym boisku stres rozładowywali więzienni strażnicy. Na nim mieszali się kandydaci na piłkarzy i ci niespełnieni, o których profesjonalny futbol nigdy się nie upomniał.

- Każda ulica miała swoją drużynę. Rozgrywaliśmy wielkie turnieje, a do wygrania była puszka coli. Znaczyła więcej niż Copa Libertadores! Człowieku, te mecze to była prawdziwa wojna! Jeśli wygrywaliśmy, każdy brał łyk i podawał tę puszkę dalej. Smakowało lepiej niż najdroższy szampan - wspominał Jesus.

- Jeśli radziłeś sobie w "varzei", poradzisz sobie wszędzie. Finał Ligi Mistrzów? To przy tym nic. Stadion na 90 tysięcy kibiców? Tego nie przebije. Takiej presji, nacisku, strachu nie poczujesz nigdzie indziej. Dzięki tamtym meczom stałem się twardy - uważa Raphinha. - Teraz, gdy gram, chcę być wygwizdywany. Chcę presji i chcę strachu. To mnie napędza. Przeżyłem tak szalone historie, że nie potrafię bać się gwizdów na stadionie. Grałem na takich boiskach, na których chcieli mnie zabić - opowiadał w "The Players’ Tribune".

Ale dopiero historia Richarlisona przyprawia o dreszcze. - Miałem przystawiony pistolet do głowy. Diler narkotyków był przekonany, że jestem jego konkurentem i zapędziłem się, by zająć jego rewir. Wtedy naprawdę się bałem. Dzisiaj nie przejmuję się presją wokół meczów.

Najsilniejsza Brazylia od 15 lat. I mądrzejsza od gwiazdorskiej paczki z 2006 r. 

Ponoć w Brazylii dzieli się mistrzostwa świata na wygrane i przegrane. To znacząca różnica względem obowiązującego w większości krajów podziału na mundiale udane i nieudane. Tam nie ma dyskusji, jak ocenić dojście do ćwierćfinału. Wszystkie turnieje, z których reprezentacja wraca bez złota, są porażką. Już to zero-jedynkowe postawienie sprawy potęguje presję, a w tym roku wszyscy dookoła powtarzają, że to najsilniejsza kadra od 2006 r., gdy grali w niej Ronaldinho, Ronaldo, Adriano, Kaka, Roberto Carlos, Cafu czy Lucio. I kadra bogatsza od tamtej o świadomość, że to zespół tworzy gwiazdy. Selekcjoner Tite najczęściej mówi o kolektywie, spójności, drużynie ponad jednostkami. Tłucze te hasła na niemal każdej konferencji prasowej, byle w porę się utrwaliły.

Sama federacja dba o to, by piłkarze pamiętali, z jakim celem lecą do Kataru. Wchodząc do jej siedziby w Rio de Janeiro, jeszcze przed recepcją mija się wielki billboard - po prawej jest zdjęcie trofeum za mistrzostwo świata, po lewej Neymar, Thiago Silva i Vinicius Junior, a pośrodku hasło "Rumo ao Hexa", czyli "W drodze po szósty triumf". Brazylia przewodzi w rankingu FIFA, jest faworytem bukmacherów, czeka na złoto już 20 lat, ma w składzie siedmiu finalistów Ligi Mistrzów, a ósmego - Roberto Firmino z Liverpoolu - zostawiła w domu, w eliminacjach strzeliła 13 goli więcej niż Argentyna. Ich siła jest olbrzymia, oczekiwania wielkie, a presja wręcz szalona.

Brazylia tworzy ze swoją reprezentacją maniakalno-depresyjny związek, w której od miłości do nienawiści przechodzi się jedną porażką. W 2014 r. Brazylijczycy nie udźwignęli grania u siebie, sen skończył się bolesnym 1:7 w półfinale z Niemcami. Cztery lata temu doszli do ćwierćfinału, zagrali tam z Belgią jeden z najbardziej efektownych meczów tamtego mundialu i zasługiwali na dogrywkę, ale - co niepokojące - znów, jak na każdych mistrzostwach od 2002 r., zatrzymała ich europejska drużyna. Dlatego ich federacja tak desperacko próbowała umówić mecze sparingowe z europejskimi drużynami. Bezskutecznie. Od ostatniego mundialu zagrali tylko jeden taki mecz - z Czechami w 2019 r.

W połowie ubiegłego roku kij w mrowisko wsadził Walter Casagrande, uczestnik mistrzostw świata z 1986 roku i jeden z czołowych ekspertów w Brazylii. "Mistrzostwa Europy wyraźnie pokazują, jak ucieka nam europejski futbol. Dogania nas technicznie. Jeśli nie wymyślimy czegoś nowego, szybko wrócimy z przyszłorocznego mundialu" - napisał. W czasie, w którym trwało Euro, Brazylia organizowała Copa America. Przegrała z Argentyną w finale, a eksperci, dziennikarze i kibice zaczęli się przekrzykiwać, że nie ma nawet sensu wysyłać tej drużyny do Kataru, choć było to dopiero drugie potknięcie Brazylii Tite. 

Ale dzisiaj nastrój jest zupełnie inny. Tamta porażka była ostatnią, po niej przyszło 12 zwycięstw i trzy remisy. Aż 38 goli strzelonych, tylko pięć straconych. A to co najbardziej imponujące nie mieści się w tych prostych statystykach. Polot w ofensywie, "brasiliana", ale oparta o bardzo solidny fundament w środku pola i defensywie. Brazylia gra po europejsku, ale ma piłkarzy gotowych w każdej chwili zabawiać kibiców widowiskową grą. Raphinha wygląda, jakby urodził się, by grać w tej kadrze. Vinicius Junior dogonił wielkie oczekiwania i stał się liderem Realu Madryt. Richarlison odzyskał formę i skuteczność. Neymar od początku sezonu jest w świetnej formie, a na mistrzostwach powalczy o nieśmiertelność w głowach Brazylijczyków. Już w Katarze może dogonić Pelego w liczbie strzelonych goli - brakuje mu tylko trzech trafień. Ale najważniejszy jest cel drużynowy. Tylko jeśli zdobędzie mistrzostwo, nikt mu nie powie, że nie zmarnował potencjału. A dla drużyny kluczowy jest Lucas Paqueta, spoiwo tych wszystkich gwiazd.

Ronaldo, były napastnik, odwiedza rozmaite zakątki świata i już od kilku miesięcy powtarza, że Neymar pozostaje punktem odniesienia dla całego zespołu, ale pierwszy raz jest otoczony przez tak dobrych piłkarzy, którzy mogą go odciążyć. Ale Ronaldo mówi coś jeszcze: by patrzeć głębiej, na Freda i Casemiro w środku pola, na niedocenianego geniusza z Newcastle - Bruno Guimaraesa, na silną defensywę z Marquinhosem i do wyboru - doświadczonym Thiago Silvą, bardzo szybkim Ederem Militao albo silnym Bremerem. Gwiazdy wreszcie chcą się poświęcać - Neymar zagrał w sparingu ze spuchnięta kostką, a Casemiro zrezygnował z urlopu po zwycięstwie w Lidze Mistrzów, by wystąpić z Koreą w Seulu.

Tite ma 61 lat, trenuje już połowę życia, bo kontuzja kolana szybko przerwała jego piłkarską karierę, zdobył mistrzostwo i Puchar Brazylii, Copa Libertadores - południowoamerykański odpowiednik Ligi Mistrzów, Klubowe Mistrzostwo Świata i Copa America, brakuje mu tylko mistrzostwa świata. Ale dopiero niedawno stwierdził, że nauczył się uczyć. Przed objęciem kadry sporo czasu spędził w Europie, by obserwować najlepsze zespoły, a później na ich wzór zagonił Brazylię do pressingu. Jego reprezentacja naciska na rywali, jak żadna inna w historii. W Rosji miał pecha, bo jego kluczowy w pressingu pomocnik Renato Augusto miał zdrowotne problemy. Neymar też dopiero wychodził z kontuzji stopy, a w słabej formie był Gabriel Jesus. - Od tamtej pory poprawiliśmy wiele aspektów - mówi Tite. - Mamy więcej wariantów i możliwości w ataku, kompaktowo bronimy. Ważna jest też strona emocjonalna. Presję wciąż mamy taką samą, może nawet większą, ale jednocześnie przeciwnicy już przed nami nie drżą. Zauważyliśmy to, musieliśmy się zmienić - tłumaczył.

Kluczowy jest czas. Tite na przygotowania do mistrzostw w Rosji miał niecałe dwa lata. - Za mało, by poeksperymentować, popełnić błędy i je naprawić, przygotować te wszystkie warianty, które mamy teraz. Jesteśmy lepsi z piłką i bez piłki. To musi zawsze iść w parze, bo tylko dzięki solidności w tyłach zyskujesz odwagę w ataku i jesteś bardziej otwarty na kreatywne zagrania - twierdzi. A gdy to wszystko dziennikarzom tłumaczy, patrzy im prosto w oczy i mówi pewnym tonem. Jest charyzmatyczny, bo tylko ktoś taki zapanuje nad tyloma gwiazdami. Przyznaje, że jadą do Kataru po złoto i będą faworytami. Wierzy w ten zespół tak bardzo, że zdarzało mu się podawać skład kilka dni przed meczem. Nie zwodzi rywali w wywiadach, ani na konferencjach prasowych, bo na boisku robią to jego piłkarze. Zapowiedział już, że po Katarze żegna się z kadrą. Ponoć ciągnie go do Europy, choć przez lata odrzucał ten pomysł przez językowe braki. Po mundialu zrobi sobie przerwę i poczeka na oferty. Od wyniku Brazylii zależy, jak atrakcyjne będą. 

"Pamiętasz mnie? Varzea, bracie! Chciałem połamać ci nogi!"

Dwa miesiące temu policja z Rio de Janeiro wszczęła śledztwo w sprawie wydarzeń po meczu "varzea" w jednej z faweli. Na wciśniętym między bloki boisku wybuchały fajerwerki, ludzie wspinali się na ogrodzenia, a nastolatek w koszulce Arsenalu wypluwał w niebo pociski z karabinu maszynowego. W podobnym klimacie mecze rozgrywał 13-letni Gabriel Jesus, któremu przeciwnik groził połamaniem nóg. Dzieciak okiwał go przecież w trzech akcjach z rzędu, ośmieszając na oczach sąsiadów i rodziny. - Zamienię twoje życie w piekło - cedził przez zaciśnięte zęby. W czasie meczu nie mógł go dogonić, ale schodząc z boiska obiecał, że dorwie go na parkingu. Jesus, eskortowany przez kolegów, szczęśliwie dotarł do domu. Niedawno, będąc już gwiazdą Premier League, wrócił do domu na święta i spotkał tego rywala. - Zatrzymałem samochód na parkingu, a facet, który wypłacał pieniądze z bankomatu, patrzył na mnie, jakbyśmy się znali. - "Pamiętasz mnie? Varzea, bracie! Chciałem połamać ci nogi!". Nie widziałem, co zamierza zrobić… Zażartowałem, że pewnie wcale nie chciał tego zrobić. Powtórzył, że naprawdę miał taki plan. "A teraz?! Grasz w mojej ulubionej drużynie! Bracie! Kocham cię! Boże, wyobrażasz sobie, co by było, gdybym wtedy połamał ci te nogi?". Śmialiśmy się i zrobiłem sobie z nim zdjęcie - zwierzał się Jesus w "The Players’ Tribune".

Jesus, dorastający w Peri Jardim, jednej z najtrudniejszych dzielnic Sao Paulo, nie wypowiada się jednak o "varzei" jednoznacznie źle. Było trudno, ale to tam trener dbał o takie biedne dzieciaki jak on i przynosił im jedzenie. To tam ktoś dorosły się o niego troszczył i poświęcił czas, którego nie miała pracująca na dwa etaty matka. I to tam kształtował charakter. To tam napatrzył się na ćpających kolegów i wiedział co wybrać, gdy ulica i jemu zaproponowała: narkotyki albo piłka. 

Raphinha pamięta mecz, przed którym do szatni dobijali się kibice rywali. - Nawet słowo "dobijali" nie jest najwłaściwsze. Oni chcieli te drzwi rozwalić. Krzyczeli różne rzeczy. "Jeśli wygracie, zabijemy was!"; "Nie wyjedziecie stąd żywi!" - opowiada. To codzienność w domu odrzuconych. Takich, jak wtedy Raphinha, któremu wszędzie mówili, że jest za mały albo za chudy i nie da sobie rady. Odrzucali go ze wszystkich znanych brazylijskich akademii. Miał 17 lat i wciąż grał w meczach "varzea". Najlepsi europejscy piłkarze w tym wieku już dawno są w akademiach wielkich klubów, mają wyprasowane dresy, zaczynają sporo zarabiać i pukać do pierwszej drużyny. Oni po treningach grają na konsoli, on popołudniami żegnał kolegów, którzy jeszcze poprzedniego dnia grali z nim w piłkę, ale przedawkowali. - Szczęście, że miałem rodzinę, która się mną interesowała. Gdybym miał policzyć moich przyjaciół, którzy mieli dwoje rodziców w domu, nie potrzebowałbym wszystkich palców jednej ręki - mówi. 

- Wielu zawodników pochodzi z bardzo ubogich rodzin i dla nich jednym planem jest zostanie piłkarzem - mówi Diogo Fernandes, koordynator ds. piłki nożnej w brazylijskim klubie Avai, w którym Raphinha zaczynał swoją karierę. - Oni nie mają planu B, nie mają dobrej szkoły, rodziców nie stać na studia. Oni na tych boiskach grają o lepsze życie, dlatego ta presja jest tak duża. Dlatego później Brazylijczycy mają tak wielka psychiczną siłę - tłumaczył w "The Telegraph".

Niestraszne im są mistrzostwa świata, ani presja trybun katarskich stadionów. Tam przynajmniej będą linie, sędzia, a kibice za barierkami. I nikt nie powinien strzelać w niebo. A po ewentualnym zwycięstwie wreszcie będzie można stwierdzić, czy triumf na mistrzostwach ma równie słodki smak, jak puszka coli wypijana w kilku.

Więcej o: