Gra taka, że aż bolą zęby. Uwagę zwraca jedna rzecz. "Selekcjoner i piłkarze mówią to samo"

Dawid Szymczak
Zero z tyłu, co selekcjonera cieszy najbardziej. Jeden gol Krzysztofa Piątka wciśnięty w końcówce, który nieco studzi krytykę. Gra taka, że bolą zęby, ale przynajmniej balon nienapompowany. No i bez nowych urazów, więc można odlatywać na mundial. Tam też piękne mogą być tylko wyniki, na pewno nie gra reprezentacji.

Mijała godzina od zakończenia meczu, wszyscy piłkarze przeszli już przez strefę mieszaną, gdzie dzielą się z dziennikarzami swoimi przemyśleniami. Z góry, z konferencyjnej sali, zszedł Czesław Michniewicz, rozejrzał się i ruszył w stronę autobusu. Ale nie śladami piłkarzy, tylko z drugiej strony barierki, przeciskając się między dziennikarzami. - Co, nie chcieli z wami gadać? - żartował. - Do zobaczenia w Katarze! - uśmiechał się. 

Zobacz wideo Chcesz obejrzeć Mundial w Katarze? Przygotuj kilkadziesiąt tys. zł

Ale piłkarze rozmawiali chętnie. Przynajmniej ci, którzy wystąpili z Chile. Jedynie kilku z ławki rezerwowych wykorzystało kaptury w dresowych bluzach z nowej kolekcji i przemknęło byle szybciej. Najbardziej doświadczeni zawodnicy - Wojciech Szczęsny, Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak i Kamil Grosicki - byli niemal jednomyślni: celem jest wyjście z grupy, a cel uświęca środki. Innymi słowami mówili to samo, co Michniewicz piętro wyżej na pomeczowej konferencji: nie będą się kłócić z rywalami o piłkę, nastawiają się na defensywę, pięknie nie zagrają, bo im to nie wychodzi, a na koniec liczy się tylko wynik. Ten był w środowym sparingu dobry, znacznie lepszy niż sama gra, więc i humory dopisywały. 

- To jak już wyjdziecie z grupy, to z kim chcesz zagrać? - brał pod włos Kamila Glika jeden z dziennikarzy. - W 1/8? Daj spokój, myślami jestem już przy finale. Moglibyśmy w nim zagrać z Argentyną. Taki rewanżyk za fazę grupową - uśmiechnął się stoper reprezentacji Polski. I potwierdził, że z jego zdrowiem tym razem jest wszystko w porządku, a zmiana w przerwie nie była związana z poślizgnięciem się pod koniec pierwszej połowy.

Będą bolały zęby, ale na koniec kadra chce się uśmiechnąć

Gdy sędzia gwizdnął po raz ostatni, a kibice pomachali odlatującym do Kataru piłkarzom, można było odnieść wrażenie, że jedynym pozytywem jest właśnie brak kontuzji. O zdrowie zresztą pytał ich Michniewicz zaraz po wejściu do szatni. Ale piłkarze opowiedzieli o tym spotkaniu znacznie pozytywniej - i nie doszukiwałbym się z ich strony nieszczerości, bo gdy nie czuli się dobrze z pomysłami poprzednich selekcjonerów, potrafili to przemycić. Rzecz w tym, że zdecydowana większość z nich czuje się komfortowo w sposobie gry Michniewicza. Oni - Glik, Krychowiak, Grosicki, Frankowski i Gumny - wolą stać bliżej własnej bramki, a później szukać kontrataków. Mają świadomość własnych deficytów, ale też wiedzą, jak uprzykrzyć życie rywalom.

Ostatni mecz przed mundialem potrafi rozbudzić apetyty, zmącić atmosferę albo last minute wykreować bohaterów. Ale ten z Chile takiej mocy nie miał. Idąc za narracją samych piłkarzy - balonik ma tyle powietrza co i dzień wcześniej, choć to powiedzonko z jego pompowaniem jest nietrafione. Oczekiwania i nadzieje są normalne. Jeśli kibice się ekscytują, nie mogą doczekać i liczą na dobry wynik - to świetnie. Piłkarze jednak nie do końca to lubią. Oni dobrze czują się, gdy są niedoceniani, pominięci w dyskusji. Wolą pozytywnie zaskoczyć niż znów boleśnie rozczarować. Ta kadra ciągnie za sobą ogon porażek i nawet po spotkaniu z Chile dało się wyczuć z ich strony ostrożność i zachowawczość, którą najchętniej zaraziliby innych. I owszem, zrobili to, ale nie przed mikrofonami, a na boisku, grając słabo i nieznacznie wygrywając. Trudno rozbudzić narodowe nadzieje takim występem. Ale jednocześnie nie udało się ich nawet trochę przygasić, bo to nieznaczne zwycięstwo pozwala wierzyć, że jest do powtórzenia za kilka dni.

- Nikomu nie będzie się z nami przyjemnie grało - powiedział Michniewicz, który ma już olbrzymie doświadczenie we wkładaniu kija w szprychy swoim rywalom. W Katarze zobaczymy więc to, czego można było się spodziewać już w styczniu, gdy Cezary Kulesza ogłaszał, że to on będzie nowym selekcjonerem. Nie został trenerem wczoraj, nie przyjechał z Portugalii, nie był żadną zagadką. Nawet kameleonem byśmy go nie nazwali, bo mało jest na polskim podwórku bardziej charakterystycznych trenerów. Ciągnie się za nim mit pokonywania lepszych od siebie i łatka taktycznego maniaka. Katar będzie kolejnym rozdziałem. Najważniejszym. 

Nie wiadomo, co na to wszystko Robert Lewandowski, bo akurat jego wizja piłki i reprezentacji wydaje się inna. Nie nacieszył oka oglądając z ławki rezerwowych mecz z Chile i pewnie nie raz zmartwi się w Katarze, ale na koniec zrobi wszystko, by odegrać swoją rolę. Rolę kluczową, bo zakładającą, że drużyna nacierpi się w defensywie, wybiega i wywalczy, a on coś strzeli i w strefie mieszanej znów wszyscy powiedzą, że przecież jest wynik. I akurat na mundialu nikt nie ośmieli się zakręcić nosem, że czasem chciałoby się widzieć więcej odwagi, podań i ciekawych akcji. 

Selekcjoner obejrzał 400 meczów. Piłkarze mu ufają

Michniewicz od kilkunastu dni żongluje liczbami: obejrzał 400 meczów na żywo, drugie tyle treningów swoich piłkarzy, poparł to wszystko kilkudziesięcioma rozmowami w cztery oczy. Był ze swoim sztabem na tygodniowym zgrupowaniu w Arłamowie, gdzie przeanalizowali terabajty danych. I stąd między innymi wziął się wniosek, którym podzielił się tuż przed wylotem do Kataru, że reprezentacyjna i klubowa piłka znacząco się od siebie różnią, a już w przypadku tak dziwnego mundialu, jak ten, różnią się diametralnie. Powołał się nawet na Marcelo Bielsę, który sam - choć nazywany "Wariatem" - stwierdził, że reprezentacyjna piłka jest właśnie wariactwem. Początek zgrupowania, obiad, jeden trening i mecz. Jako trener możesz być sfrustrowany, bo nie ma czasu porządnie potrenować. Michniewicz mierzy więc siły na zamiary i proponuje grę, którą jego piłkarze mogą szybko opanować. A im samym - po przygodzie z Paulo Sousą i porażką na Euro po odważnej grze - najwyraźniej to pasuje. Wydają się wierzyć w wizję Michniewicza. 

Polskiej piłki nie da się zmienić do mundialu. Większość zawodników piłka wciąż będzie parzyła, będą nieeleganccy, a techniczne niedostatki spróbują zamaskować zaangażowaniem, agresją i taktycznym wyrafinowaniem. Od ich gry pewnie zabolą zęby, ale selekcjoner i piłkarze są zgodni, że tylko taka gra może pozwolić im na uśmiech po turnieju. Michniewicz zabiera na mistrzostwa zespół, który sam od siebie wymaga jedynie wyniku. Może uda mu się przeprowadzić więcej ciekawych akcji niż przeciwko Chile, wymienić więcej celnych podań niż 194, a w konsekwencji mieć piłkę dłużej niż przez 27 proc. meczu. Ale to i tak didaskalia. Jeśli Meksykanie rzeczywiście - jak żartował Michniewicz - będą lepszą wersją Chile, a Argentyna pięć razy szybszym Meksykiem i przygniotą Polaków w tych statystykach jeszcze bardziej, a na koniec wynik będzie dla Polaków równie dobry, żaden z zawodników nie będzie narzekał. Słowem: wszystko inne niż wynik, to w Katarze didaskalia. A jeśli chcemy na następnym turnieju grać mniej prymitywnie i poza dbaniem o wynik troszczyć się jeszcze o efekty wizualne - pogadajmy o szkoleniu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.