Rosjanka od lat zapowiadała, że po MŚ w Moskwie zakończy karierę. W najbliższych miesiącach chce całkowicie odpocząć od sportu, wyjść za mąż i zostać mamą. W lutym będzie pełnić funkcję burmistrza wioski olimpijskiej w Soczi podczas zimowych igrzysk.
W ostatnich dniach wielokrotnie pytana o to, czy aby decyzji nie zmieniła, jednoznacznie nie zaprzeczyła. Nigdy też nie potwierdziła, że skakać będzie nadal. To dlatego każde jej wyjście na rozbieg na stadionie na Łużnikach było tak emocjonalnie przyjęte przez publiczność. Kibice krzyczeli "Jelena, Jelena" przed i po jej skokach.
Dwukrotna mistrzyni olimpijska i rekordzistka świata jako jedyna we wtorkowym konkursie pokonała granicę 4,89 metra. To był jej najlepszy skok w tym sezonie, choć konkurs zaczęła od strącenia poprzeczki na 4,65. Później było już tylko lepiej. A skończyło się na 4,89. Srebro wywalczyła Jenn Surh z USA, a brąz Yarisley Silva z Kuby.
Gdy okazało się, że Amerykanka i Kubanka jej nie dogonią (obie nie skoczyły 4,89), Isinbajewa chciała jeszcze raz spróbować pobić rekord świata. Poprosiła o zawieszenie poprzeczki na wysokości 5,07 m - o centymetr wyżej niż wynosi jej rekord świata z 2009 roku.
Próbowała trzykrotnie - za pierwszy razem nawet nie doskoczyła do poprzeczki, w dwóch kolejnych próbach strąciła poprzeczkę. Ale i tak jej skoki, nawet te nieudane, publiczność nagrodziła gromkimi brawami. A Isinbajewa jak dziecko cieszyła się z trzeciego mistrzostwa świata. I prawdopodobnie ostatniego.
Rosjanka w latach 2003-2008 była nie do pokonania, co i rusz ustanawiała nowe rekordy świata. Po nieudanych mistrzostwach świat w Berlinie w 2009 roku, gdzie nie udało jej się pokonać żadnej wysokości, na 11 miesięcy rozstała się ze sportem. Wróciła z sukcesami w 2011 roku, przed rokiem w Londynie na igrzyskach zdobyła brąz.