Od roku 1826 przepis na zapełnienie lokalnych oddziałów ortopedycznych był w angielskim miasteczku Brockworth bardzo prosty. Wystarczyło wziąć trzy kilogramy sera w jednym kawałku, kilku (-nastu, -dziesięciu, -set) ludzi bez wyobraźni śmiałków, po czym puścić ser z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę po lokalnym wzgórzu Cotswold i patrzeć, co się stanie. Uwaga całego świata, 45-sekundowy materiał w każdym serwisie informacyjnym oraz dziesiątki skręceń, złamań i wybić każdego roku - gwarantowane.
W tym roku jednak ta niebezpieczna zabawa została odwołana... ze względów bezpieczeństwa właśnie. Tak, lokalne władze uznały, że tłum osób biorących udział w najsławniejszej serowej gonitwie globu naraża się na rozliczne urazy. Gdy się o tym dowiedział, tłum z niedowierzaniem pokręcił głową. Niezmiennie od ponad 180 lat ta gonitwa w końcu wcale nie wyglądała niebezpiecznie.
Podobno zresztą nie same, typowe dla tego sportu, kontuzje są przyczyną odwołania gonitwy. Powodem jest też coraz większa liczba gapiów zjeżdżających na zawody, która tamuje cały ruch uliczny w okolicach Brockworth, a także tratuje działki okolicznych farmerów. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy pogoń za serem nie odbywa się - 13 lat temu urazów podczas niej doznało aż 33 uczestników, w związku z czym w roku 1998 nikt zboczem wzgórza Cotswold nabiału nie puszczał. Mam nadzieję, że tym razem przerwa także jest przerwą właśnie, a nie kolejną na dobre już przegraną przez dobrą zabawę bitwą z idiotycznym urzędniczym uszczęśliwianiem ludzi na siłę.
ŁM