Ręczna gra na czas

Jeśli piątkowe spotkanie z Węgrami jest meczem o przyszłość polskiej piłki ręcznej, to czwartek jest najważniejszym dniem dla tej przyszłości

W mistrzostwach świata w Szwecji sukcesu nie będzie, może być sukcesik - awans na turnieje kwalifikacyjne do igrzysk w Londynie. Aby go odnieść, trzeba wygrać z Węgrami i zająć siódme miejsce, czyli cel minimum, jaki wyznaczyła sobie reprezentacja.

Nie będzie to bułka z masłem. W reprezentacji nie ma wodza, który poprowadziłby drużynę w trudnej chwili, takiego jak dawny Grzegorz Tkaczyk sprzed dwuletniej przerwy; dotkliwie brakuje potężnego dżinna, czyli kontuzjowanego Michała Jureckiego, najskuteczniejszego w polskiej drużynie w zeszłorocznych mistrzostwach Europy; brakuje goli rzucanych z 9 metrów przez Karola Bieleckiego (27 bramek w 8 meczach w ME w Austrii, tu 19 w 7 i mnóstwo błędów technicznych, ale też zwycięska bramka w ostatnich sekundach meczu z Serbią), Marcina Lijewskiego i jego kontuzjowanego młodszego brata Krzysztofa.

Po trzech porażkach drużyna Bogdana Wenty przestała być monolitem, co zresztą u przegrywającego faworyta zrozumiałe. Nawet jeśli piłkarze nie mówią wprost, kto jest winny, bo w piłce ręcznej to nie wypada, sugerują to tak, że trudno nie zgadnąć.

Wenta oczywiście widzi, co się dzieje.

Próbuje zastąpić zawodzącą gwardię, ale młodsi, świeżsi czy też odnowieni, jeszcze nie stanowią takiej siły jak piłkarze, którzy zdobywali miejsca na podium MŚ i weszli do półfinału ME. Sięga więc trochę po jednych, trochę po drugich. Najwyraźniej było to widać w meczu z Danią, gdy w dwóch połowach grały jakby dwie polskie drużyny - jedna przegrała sześcioma bramkami, druga wygrała pięcioma dzięki Mariuszowi Jurkiewiczowi, debiutantowi Mateuszowi Zarembie i Tkaczykowi.

Jest to więc gra na czas. Widać, że część drużyny, która planowała rezygnację z gry w reprezentacji po igrzyskach olimpijskich w Londynie, może do nich nie dociągnąć. Ba, może nie dociągnąć do przyszłorocznych mistrzostw Europy (o ile do nich awansuje - na razie w eliminacjach biało-czerwoni wygrali u siebie z Ukrainą i zaskakująco zremisowali z Portugalią na wyjeździe).

Dlatego Wenta powiedział po dotkliwej porażce z Chorwacją, kiedy najwyraźniej było widać grę Polaków jednostronną, czytelną dla rywali, bez argumentów siły: - Piątkowe spotkanie z Węgrami jest jednym z najważniejszych meczów dla polskiej piłki ręcznej w ostatnich latach.

Stawką jest bowiem awans do turniejów przedolimpijskich, jedynej drogi do Londynu, o ile nie zdobędzie się tytułu mistrza świata bądź Europy.

Ale być może równie ważne dla przyszłości polskiej piłki ręcznej jest głosowanie nad tym, kto zorganizuje mistrzostwa świata w 2015 roku. Gdyby się udało, walka z czasem byłaby wygrana.

Polska jest jednym z czterech kandydatów, ale żelaznym faworytem jest Katar.

Zderzenie z gospodarzami turniejów kilkakrotnie w ostatnich latach było dla Polski bardzo dotkliwe. W 2007 roku biało-czerwoni przegrali finał mundialu z Niemcami, w 2009 przegrali walkę o finał z Chorwatami, teraz los kazał im się zmierzyć z gospodarzami dwukrotnie. I dwukrotnie przegrali - ze Szwecją oraz Danią (z Kopenhagi jest 30 km do Malmö, gdzie toczył się mecz z Polską). Wenta dużo myśli zatem o głosowaniu, liczy na zwycięstwo - do tematu wraca w co drugiej wypowiedzi na konferencji prasowej, długo i chętnie opowiada o jego wadze. Już na początku MŚ, kiedy mówił o bałaganie, opieszałości i sknerstwie organizatorów, skręcał w stronę głosowania: - Jak to wszystko widzę, jestem przekonany, że zrobilibyśmy to lepiej niż Szwedzi. U nas każdy człowiek z obsługi byłby sto razy bardziej przejęty niż ci tutaj. Dla nich piłka ręczna na światowym poziomie jest jak chleb powszedni.

Wątpliwe, aby obydwa epokowe w ustach Wenty wydarzenia zakończyły się zwycięstwami Polski. Z Katarem w głosowaniu trudniej jednak rywalizować niż z Węgrami na boisku.

Gospodarza mundialu wybiera 16-osobowe prezydium, któremu przewodzi szef IHF Egipcjanin Hasan Mustafa. Członkowie rady są w większości spoza Europy, zaś od 2005 roku mundial odbywa i odbywać się będzie przynajmniej do 2013 roku w Europie, co jest argumentem przeciw kandydaturom Polsce, Francji i Norwegii.

Dziennikarze obsługujący MŚ w Szwecji od kilku tygodni dostają e-maile z informacjami o katarskiej kandydaturze, nie mówiąc o wczorajszym bankiecie w hotelu Hilton w Malmö. Projekt Q2015 popierają m.in. legenda duńskiej piłki ręcznej Lars Christiansen i szwedzkiej Ljubomir Vranjes. Na ulicach czy w halach pełno reklam z jednym hasłem - Q2015.

Polska, podobnie jak Francja i Norwegia, nie robi takiej promocji. - A komu się mamy chwalić? Mamy zabierać na tournée dziennikarzy z Brazylii? - pyta Marek Góralczyk, sekretarz generalny Związku Piłki Ręcznej w Polsce.

Wszyscy jesteśmy rozczarowani - Grzegorz Tkaczyk  ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.