• Link został skopiowany

Być (i grać) jak milion euro. Wielkie oczekiwania przerastają wielki talent Dominika Nagya

Kupiony za milion euro Dominik Nagy zamiast zachwycać, zawodzi. A szkoda, bo na Węgrzech nie mają wątpliwości, że skrzydłowy Legii Warszawa to wielki talent. Zawsze był najmniejszy i zawsze był najlepszy. Zawsze miał też trudny charakter.
FOT. KUBA ATYS

Radosław Kucharski, Marcin Żewłakow, Tomasz Kiełbowicz, Sergej Chitrikow, Dominik Ebebenge. Lista skautów Legii, którzy wyjeżdżali na Węgry, aby obserwować Dominika Nagya jest wyjątkowo długa. Bo i inwestycja była szczególna. Stołeczni już wcześniej potrafili ostro negocjować transfery młodych zawodników, tak jak w przypadku Ondreja Dudy. Ale Słowak kosztował warszawiaków milion złotych. A Nagy miał kosztować milion… euro. W kilku źródłach potwierdziliśmy, że właśnie tyle mistrzowie Polski zapłacili za 21-letniego gwiazdora Ferencvárosu. To wyrównanie rekordu. W 2010 roku Legia tyle samo wyłożyła za Ivicę Vrdoljaka, a w 2017 – za Artura Jędrzejczyka. Pierwszy przychodził jednak będąc podstawowym piłkarzem Dinama Zagrzeb i trzykrotnym mistrzem Chorwacji, drugi – aktualnym reprezentantem Polski, który zanotował pięć meczów na Euro 2016. Nagy był natomiast tylko rokującym skrzydłowym, mającym za sobą dwie rundy rozegrane w podstawowym składzie drużyny z Budapesztu; ocierał się też ledwie o kadrę Węgier (zajmującą w rankingu FIFA 53 miejsce).

Piłkarz spodobał się jednak tak bardzo, że szefowie Legii zdecydowali się poczekać na niego pół roku (mimo, iż umowa była podpisana już latem). Na wcześniejszy transfer nie zgodził się szef Ferencvárosu Gábor Kubatov, wpływowy polityk z rządzącej Węgrami partii Fidesz. Było jednak na kogo czekać, bo przyjazd Nagya anonsowano jako pojawienie się na Łazienkowskiej ulepszonej wersji Dudy. Legia zdecydowała się wyłożyć 4 mln zł licząc na kolejny świetny biznes. Bo Nagy uznawany jest za wielki talent. Za jego nogami czasem jednak nie nadąża głowa. Efektem tego jest niedawna decyzja trenera Romeo Jozaka, który zesłał młokosa najpierw na trybuny, a potem do rezerw.

Cztery dni i 17 lat

W Debreczynie Olivér Mink postanowił zrobić nastolatkowi prezent urodzinowy. I tak było mu wszystko jedno, bo drużyna Pécsi przegrywała już 0:4. Nagy po raz pierwszy zagrał więc w lidze węgierskiej cztery dni po siedemnastce. Został drugim najmłodszym debiutantem w historii klubu. Długo się jednak ekstraklasą nie nacieszył, bo chwilę późnej pokłócił się z prezesem Dezso Matyim. Smaczku kłótni dodawał fakt, że córka Matyiego, Alexandra, była… dziewczyną piłkarza. W wyniku sporu buntownik został zesłany na wypożyczenie do drugoligowego Kozármisleny (klub z przedmieść Peczu). – To była dziwna sytuacja. Umowa Dominika wygasała, a on nie chciał jej przedłużyć. Podczas niedzielnego obiadu na którym była Alexandra i jej rodzina, pan Dezso zaczął dopytywać, co jest nie tak, że chłopak nie chce grać u przyszłego teścia. Sytuacja zrobiła się niesympatyczna – wspomina menadżer piłkarza Georgi Attila. Drogi Nogya i Matyia rozeszły się - Dominika z Alexandrą zresztą też - i skrzydłowy trafił do potężnego niegdyś Ferencvárosu, 29-krotnego mistrza Węgier i triumfatora Pucharu Miast Targowych, protoplasty Pucharu UEFA i Ligi Europy.

Trudny charakter Nagya jest tajemnicą poliszynela. Tuż po transferze do Legii nawet trener Gabor Marton, który prowadził piłkarza w Pécsi, ostrzegał dziennikarzy „Przeglądu Sportowego” przed przerośniętym ego chłopaka z Bóly. – Trzeba go pilnować, bo myśli, że został wielkim zawodnikiem – mówił szkoleniowiec. Potwierdził to nawet prezes Dariusz Mioduski, który stwierdził: „Żeby być gwiazdą, trzeba grać jak gwiazda. Robić różnicę, sprawiać, żeby cały zespół grał lepiej. Taki status nie bierze się z niczego, a Dominik ostatnio chyba trochę tak myślał, że będzie występował za zasługi”.

Wychowawcą supertalentu w akademii Ferencvárosu był jej ówczesny szef Attila Dragóner. Według 28-krotnego reprezentanta Węgier młodemu piłkarzowi należy okazać wyrozumiałość, bo ma wyrazisty charakter. – Nie jest szary. Jest albo czarny, albo biały. W ważnych sprawach zawsze zajmuje stanowisko. Nawet jeżeli jest inne, niż zdanie większości. Jednocześnie to chłopak, który potrzebuje wsparcia. Szczególnie po słabszym okresie. W juniorach potrafił chodzić smutny po nieudanym zagraniu. Ale gdy poklepaliśmy go po plecach, od razu odżywał – zapewnia Sport.pl Dragóner, który karierę w Ferencvárosie kończył, gdy Nagy stawiał pierwsze kroki w seniorskim futbolu.

Najmniejszy i najlepszy

Gdy szlifują się charaktery, często sypią się iskry. Tak było też w przypadku Nagya. Zawsze był niższy od kolegów, zawsze był młodszy. W zespołach juniorskich grywał z chłopcami dwa lata starszymi. Nie przeszkadzało mu to traktować podwórka jak gry komputerowej i kiwać kolegów, ośmieszając ich na oczach siedzących na ławeczce dziewcząt. – Poznałem go, gdy miał 14 lat. Szybko się zahartował. Był dzieckiem z małej mieściny, sam dojeżdżał na treningi, nie miał wsparcia ojca. Rówieśnikom ustępował warunkami fizycznymi. Zyskał więc pewną bezczelność, odwagę. Ale to na pewno nie jest arogancja. Tak odbierają to tylko ci, którzy go nie znają – tłumaczy Georgi Attila, agent zawodnika.

– Kiedy Dominik był dzieckiem, zagrał w turnieju U-7 w Peczu, w drużynie ze swojego miasteczka. Był najlepszy na całych zawodach. Przy rówieśnikach wyglądał na chłopca, który był kilka lat starszy. Wygrał wtedy statuetkę dla najlepszego zawodnika – wspomina w rozmowie ze Sport.pl pierwszy trener Nagya Tivadar Fekete i dodaje: „Później, kiedy był już w Peczu i jeździliśmy na jakieś turnieje, zawsze biegał do organizatorów i pytał, jakie są nagrody, bo on zamierza je zdobyć. I zdobywał. W klubie wszyscy byli nim zachwyceni. Pamiętam, jak chłopcy kłócili się o to, kto będzie siedział w szatni obok Dominika, kto będzie jechał obok niego autobusem. A autobusami jeździliśmy często, bo graliśmy juniorskie turnieje w Serbii i Rumunii. Na większości Dominik był albo najlepszym strzelcem, albo najlepszym piłkarzem”. Attila Dragóner podobnie wspomina Nagya z lat późniejszych: „Lubił się kiwać, kochał sytuacje sam na sam. Zawsze dążył do takich pojedynków. A kiedy udał mu się jeden, albo drugi, zaczynał kiwać każdego i wszędzie. Koledzy czasem się wkurzali, bo Dominik potrafił przesadzać. Ale tak jest z zawodnikami, którzy są głodni. A on jest. Zawsze chciał pokazać charakter, chciał udowodnić, że jest najlepszy. Po treningach w akademii zostawał, aby poćwiczyć, czasem prosił o to trenera przygotowania fizycznego. Dużo rozmawiał ze szkoleniowcami”.

Numer 21

W Budapeszcie utalentowanemu dzieciakowi szansy nie dał Ricardo Moniz, późniejszy trener Lechii Gdańsk, długo nie ufał mu także Thomas Doll. Niemiec wolał stawiać na innego Nagya – Adama. Z dwóch chłopców urodzonych w tym samym roku i noszących to samo nazwisko, większą karierę robi ten drugi. Latem ubiegłego roku włoska Bolonia zapłaciła za niego 2 mln euro. – Doll ciągle powtarzał Dominikowi, że musi więcej pracować na siłowni, więcej biegać w defensywie, więcej ćwiczyć indywidualnie. Nagy nie miał z nim łatwo. Musiał walczyć o swoje. Cały rok trenował tylko w akademii, której byłem szefem – wspomina Dragóner. Mimo to Nagy się przebił. Przez kilka miesięcy przed transferem do Legii na swój koszt ćwiczył z trenerem przygotowania fizycznego Zsoltem Pozsonyim. W swoich dwóch ostatnich rundach w barwach Fradi był podstawowym piłkarzem. W rundzie wiosennej 2016 i jesiennej 2017 rozegrał w lidze 29 meczów, strzelił jednego gola i zanotował osiem asyst.

– Obserwowaliśmy go bardzo długo i dokładnie. Często jeździli do niego Radek Kucharski czy Tomek Kiełbowicz. Nie kupowaliśmy kota w worku, chociaż w ogóle wyciągnięcie go z Budapesztu nie było łatwe. Ale to zawodnik, którego talent nie podlega wątpliwości – mówi Michał Żewłakow, do niedawna dyrektor sportowy Legii. Podobne zdanie na temat Nagya ma Vadis Odjidja-Ofoe, dziś lider Olympiakosu, którego odwiedziliśmy w Pireusie. – Kto spośród piłkarzy Legii ma największy potencjał? Sebastian Szymański i Nagy. Bez dwóch zdań mają duży talent – powiedział Sport.pl Belg.

Odjidja-Ofoe wciąż jest w kontakcie z Węgrem. To właśnie on – a także Gruzin Waleri Kazaiszwili, dziś piłkarz San Jose Earthquakes – zaopiekowali się Nagyem, gdy ten samotnie przyleciał do Warszawy. Dziś najwięcej czasu Dominik spędza z Thibault Moulin. I radzi sobie coraz lepiej, czując się swobodnie nie tylko wśród kompanów, ale i dziennikarzy. O jego poczuciu humoru przekonała się jedna z reporterek, którą Nagy zapytał czy wie, dlaczego wybrał numer 21. Gdy usłyszał, że nie, zaprezentował gest Kozakiewicza po czym spojrzał wymownie na swoje… krocze.

Wyjaśnienia w klubie

Olbrzymi wpływ na karierę Węgra ma jego menadżer, który jest dla niego kimś, kim dla Roberta Lewandowskiego jest Cezary Kucharski. Georgi Attila współpracuje z agencją Sports Entertainment Group, która w swojej stajni ma m.in. Stefana de Vrija, Kevina Strootmana i Memphisa Depaya. Talent Nagya odkrył wraz z holendersko-węgierskim właścicielem agencji Alexem Kroesem. Już dwa lata po tym, jak menadżerowie zaczęli opiekować się nastolatkiem, Nagy mógł wyjechać z Węgier do Hiszpanii, gdzie poszukiwacz talentów obiecywał mu miejsce w jednej z akademii. Rok później podobna propozycja pojawiła się z Włoch. – Kiedy my się nim interesowaliśmy, oglądały go także kluby z Bundesligi, które widziały go u siebie – przyznaje Michał Żewłakow. Do transferu do Legii przekonał nastolatka dopiero Nemanja Nikolić, który zrobił mistrzom Polski świetną reklamę.

Niedawno Attila przyleciał do Warszawy na spotkanie z dyrektorem technicznym Legii Ivanem Kepciją, któremu tłumaczył, co jego zawodnik miał na myśli udzielając wywiadu węgierskiej telewizji M4. Tak nam wyjaśnia całe zamieszanie: „Chłopak chciał powiedzieć, że liczy na dobrą grę, która przyniesie oferty, bo przecież mamy świadomość tego, że dla Legii Nagy to inwestycja. I tyle”.

Pije czy nie pije?

Gergely Borsi, dziennikarz największego sportowego dziennika na Węgrzech „Nemzeti Sport”, zapewnia nas, że u Bratanków nikt wcześniej nie słyszał o problemach dyscyplinarnych Nagya. – Znam chłopaka, zawsze był spokojny. Wynajmował mieszkanie z dziewczyną, nie łaził po mieście, bywał na wszystkich treningach. Dziwią nas pogłoski, które docierają z Polski – mówi Borsi. A pogłoski są coraz głośniejsze. W Warszawie mówi się, że Nagy to drugi Danijel Ljuboja, który równie dobrze, co na murawie - o ile nie lepiej - radzi sobie na tanecznym parkiecie. Najpierw informowali o tym kibice klubu, którzy co raz spotykali piłkarza na mieście, później powiedział o tym prezes Mioduski: „Na wszystko jest czas i miejsce. Nie może się dziwić, że kibice patrzą na niego krzywo, gdy Legia przegrywa, a on słabo się prezentuje. Wychodzisz na kolację, siedzisz o 24 na mieście, a na następny dzień grasz mecz”. – Dziwią mnie takie pogłoski. Znam chłopaka i wiem, że nie przepada za alkoholem, właściwie go nie pije – broni swojego klienta Attila. Plotki zaskakują także Dragónera: „Nigdy nie było z nim żadnych kłopotów. Nigdy. Nie pamiętam ani jednego incydentu z imprezami”. Wszyscy oni jednak podkreślają, że nawet jeśli zdarzyły się jakieś wyjścia, to zamiast piętnować piłkarza, trzeba z nim porozmawiać. Bo strata takiego talentu byłaby tragedią i dla Legii, i dla węgierskiej piłki.

Zobacz wideo
Więcej o:

WynikiTabela