Pierwsza piątka tygodnia NBA według Z Czuba

Już 15 tygodni czekamy na rozpoczęcie kolejnego sezonu. Doczekać się chyba nie mogą także gracze i inni pracownicy zespołów NBA, bo w ramach wolnego czasu zaczynają robić strasznie głupie rzeczy. Oto kolejny odcinek naszego cyklu o lidze, w której okulary Kurta Rambisa zdarzały się.

Eddy Curry (New York Knicks)

Eddy CurryEddy Curry GETTY IMAGES/Elsa

Za nami naprawdę zwariowane lato. Ciężko było nadążyć za zmianami kadrowymi. Chris Bosh, Amar'e Stoudemire, Hedo Turkoglu, Shaquille O'Neal, Al Jefferson, David Lee, Carlos Boozer, Tyson Chandler, ten koleś, który grał do tej pory w Cleveland, Chris Quinn - tak wielu znaczących nazwisk zmieniających miejsce pracy nie było od dawna, a może nigdy. Do tego trzy razy tyle najróżniejszych plotek wokół Carmelo Anthony'ego, Chrisa Paula, Tony'ego Parkera czy Chrisa Quinna . Cholera - nawet Marcin Gortat zafundował sobie nową fryzurę . W takim okresie każdy kibic zaczyna doceniać wszystkie constansy, które pozwalają utrzymać kontakt z rzeczywistością i nadal czuć się w NBA jak u siebie w domu. Twarz Tima Duncana, szaleństwo Rona Artesta, Quentin Richardson i Drew Gooden zmieniający klub, to że Chris Quinn wygląda zjawiskowo w garniturze i fedorze . No i Eddy Curry. Ah, Eddy Curry. Jeszcze niedawno wydawać by się mogło, że center Knicks w tym sezonie, ostatnim zapisanym w jego ogromnym kontrakcie, spróbuje zaskoczyć wszystkich i pokazać, iż całkowicie nie odechciało mu się grać w koszykówkę, a pozaboiskowe kłopoty ma za sobą. Pierwszą czerwoną flagą były doniesienie o problemach z prawem i finansami. Co gorsza kiedy o Eddym Currym nie pisano źle, pisano w podobny sposób co o pewnym okularniku w pasiastej bluzie i czapce z bąblem . I nawet kiedy wszyscy zawodnicy Knicks dobrowolnie stawili się wcześniej na obóz treningowy, jedynym nieobecnym był właśnie Curry. I kiedy już myślano, że jedyne co pozostało to oczekiwanie na zdjęcia Eddy'ego raźno spacerującego po lesie lub taplającego się w jeziorze , ostatni bastion nieudaczności Isiah Thomasa jako generalnego menadżera pojawił się na Media Day!

Eddy CurryEddy Curry AP/Kathy Kmonicek

Choć są różne wersje tego wydarzenia.

Eddy CurryEddy Curry fot. internet

Anyway. Na pytanie czemu nie dołączył do drużyny wcześniej, Curry beztrosko odrzekł, że nie było to obowiązkowe, no ale poza tym wciąż można było mieć nadzieję, iż wielkolud powalczy o miejsce w składzie. Zwłaszcza, że nawet udało mu się nieco zmniejszyć swoją nadwagę. I zgadnijcie co. Podpowiedź: to samo co w poprzednich latach - na samym początku campu doznał kontuzji, która najprawdopodobniej wyłączy go z gry na ponad miesiąc. Zakładając oczywiście, że ostatnie sezony w wykonaniu Curry'ego można nazwać ''grą''. Mam przeczucie, że powyższe zdjęcia są ostatnimi jakie zrobiono mu w trykocie Knicks.

Nate Robinson (Boston Celtics)

Nate RobinsonNate Robinson GETTY IMAGES/Ronald Martinez

Miami Heat mają być może dwóch z trzech najlepszych zawodników w NBA, ale za to Boston Celtics mają dwóch z trzech największych pajaców ligi. Nate Robinson skorzystał ostatnio z chwilowej nieuwagi Shaquille'a O'Neala, który nieopatrznie usnął w drużynowym busie i w wewnętrznym pojedynku na wycięte sobie numery mamy obecnie 1:0 dla małego.

Nate Robinson robi kawał śpiącemu Shaquille'owi O'NealowiNate Robinson robi kawał śpiącemu Shaquille'owi O'Nealowi fot. Twitter.com

Pamiętacie z dawnych lat piłki do kosza z KFC z odciskiem dłoni Shaqa? Bardzo możliwe, że podobnie wyglądała głowa Nate'a po tym jak O'Neal zajrzał na jego Twittera, gdzie Robinson opublikował zdjęcia.

Deron Williams (Utah Jazz)

Jeśli jesteście fanami Jazz, radzę odpuścić sobie oglądanie poniższego wideo. Wszystkie lata z widokiem na spodenki Johna Stocktona to przy tym pikuś.

Być może najlepszy obecnie point guard NBA zeskakujący saltem do tyłu ze skały do wody? W... skarpetkach? Co mogło pójść nie tak?

Andrew Bynum (Los Angeles Lakers)

Andrew BynumAndrew Bynum GETTY IMAGES/Kevork Djansezian

A skoro już o nie do końca odpowiedzialnym spędzaniu wolnego czasu przez koszykarzy NBA. Fani Lakers na pewno pamiętają o kłopotach Andrew Bynuma z prawym kolanem w końcówce ostatniego sezonu. Center Lakers w czasie finałów dwukrotnie miał z niego odsysany płyn i po ich zakończeniu miał niezwłocznie poddać się operacji, aby jak najszybciej powrócić na parkiety w nowym sezonie. Stwierdził jednak najwyraźniej, że co nagle, to po koleżance z imprezy Andreja Kirilenki , poprosił o jeszcze jedno odessanie płynu i zamiast na stole operacyjnym wylądował w RPA żeby zobaczyć kilka meczów mundialu, a potem wyruszył w podróż po Europie. Rezultat? Po opóźnionej operacji Bynum wróci na boisko dopiero na koniec listopada. Niewykluczone, że gdy Phil Jackson będzie starym zwyczajem dawał swoim zawodnikom książki, Bynum swoją dostanie po głowie.

Maskotki

Maskotka NBAMaskotka NBA GETTY IMAGES/Chris Graythen

Bo, widzicie, one też mają off season.

Retro gracz tygodnia: Stanley Roberts

W tym poddziale ''Pierwszej piątki tygodnia'' będziemy przy pomocy wehikułu czasu napędzanego energią kinetyczną wytworzoną poprzez tik Mahmouda Abdul-Raufa, przenosić się do NBA z lat 90. ubiegłego stulecia i przypominać pokrótce sylwetki jej bohaterów. Ale nie tych głównych, o których pamięć trwać będzie wiecznie, tylko tych z drugiego planu, o których pamięć definiuje tamten złoty czas dla koszykówki zaoceanicznej i jej kibiców w naszym kraju. W końcu w internecie nostalgia sprzedaje się równie dobrze co seks.

Gdy dziś myślimy o zdolnych centrach marnujących karierę przez kłopoty z wagą, kontuzje i pozaboiskowe zdarzenia, myślimy o Eddym Currym. Ponad dziesięć lat temu w takiej sytuacji, jednym z pierwszych nazwisk, które przychodziły do głowy było Stanley Roberts.

Stanley RobertsStanley Roberts GETTY IMAGES/Todd Warshaw

Roberts wpisywał się także w inny kanon - był jednym z tych wielkoludów, którzy mieli rewelacyjne warunki do gry w kosza, ale zaczęli to robić bardzo późno (Roberts opowiadał, że w swoim pierwszym meczu w ósmej klasie, nie wiedział o zwyczaju zmiany koszy w połowie meczu i po przerwie zdobył sześć punktów dla drużyny przeciwnej). Mimo wszystko podczas studiów w Louisiana State University uważany był za materiał na gwiazdę. Niestety m.in. przez gapiostwo nie zdążył zapisać się do draftu 1990 i postanowił spróbować swoich sił w Europie - dostał propozycję z Realu Madryt, po której przyjęciu stał się najlepiej zarabiającym graczem na Statym Kontynencie. Po roku przystąpił wreszcie do draftu, ale ponieważ przez ten czas zaczął mieć problemy z wagą, zamiast zostać wybranym w pierwszej dziesiątce (jak wróżono mu wcześniej) poszedł z numerem 23 do Orlando Magic. Kariera w NBA zaczęła się obiecująco - dzięki średnim 10,4 punkta oraz 6,1 zbiórek załapał się do drugiej piątki najlepszych debiutantów sezonu, a rozwój kontynuował już w Los Angeles Clippers (podobno został wytrejdowany ponieważ nowy debiutant Magic i były kolega z LSU, Shaq O'Neal, powiedział, że nie chce z nim grać) - u surowego Larry'ego Browna notował najlepsze jak się miało okazać wyniki w karierze - 11,3 pkt, 6,2 zbiórki oraz 1,8 bloku w 77 meczach. Potem jednak wszystko zaczęło się sypać. Zaczęło się od kontuzji ścięgna Achillesa, przez które Roberts zagrał tylko w 14 meczach sezonu 93/94. Dodatkowo zaczął coraz więcej jeść, pozwalać sobie na coraz więcej w kwestii narkotyków, trwonić coraz więcej pieniędzy. A jakby tego mało kontuzjował sobie ścięgno Achillesa w drugiej nodze i w sezonie 94/95 nie wystąpił w ogóle. Po powrocie i dwóch nawet solidnych latach przy ograniczonym czasie gry, Clippers nie przedłużyli z nim kontraktu, głównie ze względu na otwarty konflikt z trenerem Billem Fitchem. Roberts trafił do Minnesoty, gdzie udało mu się rozegrać aż 74 mecze, ale po lokaucie wszystko wróciło do smutnej normy - grając w Rockets i Sixers znów zaczął się łamać (w Houston wystąpił w 6 spotkaniach, w Philly - w 5), a druga przygoda z trenerem Larrym Brownem skończyła się wyrzuceniem z ligi na dwa lata za stosowanie narkotyków. Od 2000 roku liga została więc pozbawiona na zawsze takich widoków:

Co prawda Roberts próbował nawet w 2003 powrócić do ligi, skończyło się jednak na kilku treningach z Toronto Raptors. Razem z miejscem w NBA przepadła także zarobiona tam fortuna. Dlatego też w ostatnich latach Roberts aby utrzymać swoją rodzinę imał się różnych zajęć w tym sprzedawcy samochodów i ochroniarza. Jesienią 2007 Roberts postanowił wrócić na LSU. Załatwił sobie stypendium socjalne, mieszka w akademiku i choć za pierwszym razem kiepskie oceny były powodem opuszczenia uczelni, tym razem naprawdę zaczął przykładać się do nauki (na kierunku zarządzanie w sporcie). I choć wydaje się to wszystko historią dość smutną, Roberts w ubiegłym roku, w wywiadzie dla magazynu ''Slam'' powiedział:

Jestem szczęśliwy. Mam dom w Houston, żonę, parę samochodów i czwórkę dzieci. Jestem teraz szczęśliwszy niż gdy miałem na koncie 30 milionów dolarów.

Mimo wszystko miło to słyszeć.

kostrzu

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.