Z Czuba poleca

O, piątek. A skoro piątek, to i rubryka Z Czuba poleca, w której autorzy serwisu Z Czuba czytelnikom serwisu Z Czuba. Sami wiecie.

Kostrzu poleca Karnivool

W Australii wynaleziono jakąś tajemną formułę na robienie tzw. ''modern rocka''. Zespoły z tego kontynentu, z którymi przyszło mi się w ostatnim czasie zetknąć, niby robią to co robi cała reszta świata, ale lepiej. Spośród nich na dłużej moją uwagę przykuł Karnivool, który na swojej pierwszej płycie ''Themata'' świetnie skrzyżował alternatywną odmianę rocka z jego odmianą radiową. Rezultat:

Oprócz dobrego wokalisty i świetnych refrenów na tamtym albumie można było znaleźć także momenty podprogowe (widzicie jak sprytnie to sobie wymyśliłem? ''pod'', że ''podchodzące'' i ''progowe'', że pod progresywne granie), które zostały pięknie rozwinięte na wydanym 5 czerwca, drugim krążku ''Sound Awake'', nazywanym przez niektórych karnivoolowym ''Lateralusem''. Oprócz krótszych form, Australijczycy rzucają się tym razem także na dziesięciominutowe wody i wypływają na ich powierzchnię z równym wdziękiem, co na wcześniejsze, nieco płytsze. A ponieważ ''płytkie'' to ostatnie z możliwych słowo, którym można kończyć tekst o Karnivool, zakończę słowem, które jest w tym rankingu o stopień wyżej: lemiesz.

Andrzejgetoryks, czyli Bazyleryk poleca Barbarzyńców według Terry'ego Jonesa

Przypomnijcie sobie jak w podstawówce, gimbusie gimnazjum czy liceum uczyliście się o starożytnym Rzymie. A teraz wyobraźcie sobie, że tradycyjnie serwowaną wiedzę o Rzymianach, którzy byli miłymi i luźnymi gośćmi zastępuje spojrzenie z drugiej strony - z perspektywy ludów, których ci mili i luźni goście wyrzynali w pień. Na dodatek w miejsce swojego nauczyciela/nauczycielki wstawcie jednego z członków Monty Pythona. Ciekawa wizja, prawda? Najlepsze zaś, że jest to wizja, która może się spełnić dzięki Terry'emu Jonesowi oraz jego ''Barbarzyńcom'', którzy co jakiś czas śmigają na Discovery i zdaje się, że znów wracają do łask.

''Barbarzyńcy'' to 4-odcinkowa seria, w której reżyser ''Monty Pythona i Świętego Graala'', ''Żywotu Briana'' i ''Sensu życia według Monty Pythona'' udowadnia, że ludy nazywane przez potomków Romulusa barbarzyńcami były sprytniejsze i bardziej interesujące niż przewidują podręczniki historii, a Asterix mówiąc ''ale głupi ci Rzymianie'' miał sporo racji. Wszystko to zaś zakropione szczyptą pythonowszczyzny, czyli choćby tekstami typu ''dostali lekcję, którą pamiętali do końca życia, czyli w ich wypadku jakieś 4 minuty''. Nie wierzę, żeby chciało Wam się oglądać odcinek, który poleci w niedzielę o 8:00 rano, ale zaglądajcie w programy telewizyjne i polujcie na emisje o bardziej ludzkich porach. Jeśli bowiem nie należycie do ludzi, którzy słysząc o Partach stwierdzają, że dziękują, ale nie jedzą mięsa, to czasu spędzonego z Barbarzyńcami na pewno nie będziecie żałować.

Łukaszow Miszeffskoff poleca Farmers Market

Jako część redakcji Z czuba, która nawiedziła we wtorek Berlin na koncercie reaktywowanego Faith No More, przede wszystkim polecam Faith No More na żywo - szczęki i paru innych zbędnych części i organów do teraz szukam w okolicach Wuhlheide. Jako jednak, że Pattona i spółki polecać też chyba specjalnie nie trzeba, zachęcam Was tym razem do zapoznania się z twórczością Farmers Market, czyli zespołu, który berliński występ FNM otwierał. Jak przystało na kapelę o takiej nazwie założoną przez czterech norweskich jazzmanów, Farmersi grają bułgarski folk. Na szczęście panowie Carstensen, Johansen, Vespestad i Guttormsen znaleźli sobie w końcu własnego Bułgara (i Ty możesz znaleźć własnego Bułgara!), Trifona Trifonowa, dzięki czemu wszystko wygląda nieco mniej głupio. A brzmi już w ogóle nieźle.

Na żywo Farmers Market dają niezłego ognia i nie dziwi mnie, że są jednym z najpopularniejszych zespołów koncertowych w Norwegii - i to bez zjadania na scenie kotów, bezczeszczenia zeszytów od matematyki, upartego przestawiania paprotki z parapetu na podłogę, kibicowania San Antonio Spurs czy innych objawów adoracji Księcia Ciemności. W tym tygodniu polecać piwa nie będę, bo po rzeczonym koncercie FNM nie mam nawet na nie ochoty patrzeć, o piciu go już nawet nie wspominając.

Piotrek poleca Starych Singers

Ta historia jest prosta jak ten, no... Jak to, że ''w bitwie pod Grunwaldem zginął Portugalczyk, ale on nie walczył tylko tańczył walczyk''. Dwóch młodych i pięknych chłopców pewnego młodego i pięknego dnia uznało, że będzie grało młodą i piękną muzykę. Potem dołączyli do nich inni młodzi i piękni chłopcy. Tak powstali Starzy Singers - legenda z Warszawy. Skoro już powstali, to wykonali akszyn-mołszyn i zaczęli nagrywać płyty. A jak już zaczęli, to zatrzymali się na trzech. Pierwsza (nazywana niekiedy debiutancką) miała tytuł ''Ombreola'', druga (nazywana niekiedy drugą) ''Rock-a-bubu'', a trzecia (nazywana niekiedy ostatnią) ''Takie jest C'est La Vie''. I wszystkie polecam równie mocno, bo każda jest wybitna. Mógłbym teraz zacząć tłumaczyć dlaczego. Używać mądrych słów, takich jak ''skomplikowane podziały rytmiczne'' czy ''piękne surowe brzmienie'', przywoływać na świadków szlachetne zespoły jak Mudhoney, Fugazi czy Nomeansno, cytować wybitne wersy nadwornego poety zespołu Seszela Śmierci Pytolejry Filozofa-Srozofa. Ale po co, skoro wystarczy jeden ustęp, przepraszam, fragment, a już ''La entera sala canta Gary River Żółta Rzeka''. A ''No buffallo today niema dzidzi'':